Литмир - Электронная Библиотека

A Mańka diabli nie wzięli. Zginął dopiero w 1944 roku rozstrzelany w Alei Szucha za udział w Powstaniu Warszawskim.

„WYSTAWNIAKI”

W dniu święta puszczania wianków wybraliśmy się na przystań, żeby obejrzeć imprezy odbywające się na Wiśle. Jako jedyny z ferajny pracujący w dużej, państwowej fabryce miałem możność postarać się o trzy zaproszenia. Amatorów na wianki było więcej, ale zabrałem ze sobą Małego i Zygmunta „Wariata”, bo to i najbliżsi koledzy, i najwięcej pewności, że nie narozrabiają. Żeby taniej kosztowało, wzięliśmy ze sobą półtora literka wódki, rzodkiewki kupiłem w bufecie, a że w tym czasie, gdy ja kupowałem, Wariat świsnął dwie pomarańcze – więc zakąski też mieliśmy dosyć. Pierwsze pół literka wypiliśmy na molo, resztę w szatni dla sportowców – drzwi otworzył nam Mały – i wtedy dopiero zaczęła się zabawa.

Bawiliśmy się bardzo grzecznie. Nikt nam nie wchodził w drogę i my też nikomu nie przeszkadzaliśmy. Dopiero nad ranem zaczęło się coś kręcić. To jednemu z organizatorów czy wodzirejów nie podobało się, że my tańczymy ze sobą. Bo ja tańczyłem z Małym albo z Wariatem, albo ja odpoczywałem, a oni tańczyli. Tak już u nas było, że każdy chłopak potrafił chodzić jako partner i jako partnerka, tak samo i dziewczęta. Na naszych zabawach na Czerniakowie to było przyjęte, nikogo to nie raziło i nikt na taki drobiazg nie zwracał uwagi. A tu jakiemuś frajerowi się nie podobało i wyjechał na nas z twarzą, że niby źle się zachowujemy, że co nam się wydaje, że gdzie my jesteśmy, że zawoła policję…

Wariat, który nie wytrzymał nerwowo, złapał faceta za klapy i założył mu większą mowę w „rodzinnym” języku, obiecując, że jeśli się nie uspokoi, to mu pomoże pozbyć się kilku zębów i to będzie dla niego czysty zysk z szurania na zabawie grzecznym młodym ludziom. Zrobiło się maleńkie zamieszanie, więc ja chłopaków za rączkę i urywamy się. W pierwszej złości postanowiliśmy poczekać do rana na naszego prześladowcę, żeby mu dać wycisk za popsucie nam zabawy, ale już po godzinie przekonałem ich, że to nie ma sensu i że lepiej iść do domu spać.

Poszliśmy wolno w kierunku Nowego Światu, Alejami i Belwederską.

– Idziemy spać do domu czy do parku? – zapytał Mały.

– Ja idę do domu – powiedziałem. – Już widno, niedługo ludzie zaczną chodzić, ą poza tym szkoda mi garnituru i zegarka. Chodź, Mały, lepiej do domu – namawiałem go. – Jest niedziela rano, a wiesz, że „powstańcy” najbardziej hipiszują z soboty na niedzielę, bo wtedy najwięcej pijaków śpi na trawie.

– A ty gdzie idziesz spać? – zapytał Mały Wariata.

– Do domu – odpowiedział Wariat. – Mam jasny garnitur, może się zazielenić trawą, a poza tym nikt mi, tak jak tobie, nie będzie w domu ubliżał.

Mały nie dał się namówić na spanie w domu. Twierdził, że chce się spokojnie wyspać, a w domu mu nie dadzą, więc idzie spać do parku.

– Uważaj tylko, żeby cię nie okradli – ostrzegałem jeszcze. – Śpisz jak zabity, mogą ci ściągnąć buty, marynarkę i też nie poczujesz.

– Będę uważał – odpowiedział i odszedł w stronę parku, a Wariat i ja poszliśmy pomieszkać w domu.

Przed południem przyszedł do mnie Mały. Usiadł i nic nie mówi, tylko patrzy na mnie z głupią miną.

– Pewnie cię opędzlowali? – pytam prawie na pewniaka.

– Tak…

– Co ci wzięli?

– Czapkę, grzebień, miesięczny bilet kolejowy i zegarek z ręki.

– Czapka szczeniak. Grzebień – nic. Biletu szkoda, ale to już prawie koniec miesiąca, te kilka dni pojeździsz do pracy na gapę. Ale szkoda zegarka. – Kosztował przecież czterdzieści złotych, wziąłem go dla Małego na raty w naszym sklepie przyfabrycznym. – Zegarek musimy odszukać. Chodź, pogadamy z „powstańcami”, oni coś powinni wiedzieć.

„Powstańcy” to chłopcy w wieku trzynastu do piętnastu lat, którzy dopiero „powstawali” na cwaniaków i we wszystkim starali się naśladować starszych.

Weszliśmy do parku. Pusto, nikogo nie ma. Raptem z krzaków wyskakuje trzynastoletni może chłopak i ile sił w nogach pędzi w naszym kierunku.

Był to chłopak z naszego domu. Gdy nas zobaczył, zatrzymał się, obejrzał i wrzasnął, ile sił w piersiach:

– Ty, frajer! Spuść nachy, będzie ci lżej!

– Czego drzesz mordę? – zapytałem.

– Bo tam frajer leży z babą w krzakach i chciał mnie lać za to, że ich podglądałem.

– Dzisiaj w nocy polowałeś czy spałeś w domu? – pytam dalej.

– W domu spałem. A bo co?

– Małego tu nad ranem opędzlowali… Nie wiesz, kto?

– Jak rany Boga, ja spałem w domu! Ale wiem, że Kłaczek spod szóstego dzisiaj w nocy łaził po parku ze swoją ferajną i jakiegoś frajera obrobili. Chodźmy, wywołam go z domu, bo on pewnie teraz śpi – zaproponował nasz chłopaczek.

Zaczekaliśmy z Małym przed bramą, a on po kilku minutach wyszedł z Kłaczkiem. Był to dobrze nam znany chłopiec, miał ze czternaście lat. Gdy powiedzieliśmy, jaki to mamy do niego interes, popatrzył na nas, zastanowił się chwilę i powiedział:

– Chyba nie myślicie, że to ja zrobiłem? Swojego bym nigdy nie ruszył, a innym też bym ruszyć nie dał. Jego obrobili „wystawniaki”. Moleto dzisiaj w nocy kręcił się z nimi po parku.

– Kto to jest Moleto? Czy my go znamy? – zapytał Mały.

– Chyba go nie znacie – odpowiedział Kłaczek. – „Wystawniak”. Już dwa lata, jak „wystawił” z domu. Ma całą bandę chłopaczków od dwunastu do czternastu lat – samych „wystawniaków”. Kradną i wszystko oddają jemu, a on ich żywi i broni. Moleto ma szczęście. Ja ze swoimi siedzę w domu, to my „robimy” tylko „na skakanego” z soboty na niedzielę. My nie musimy słuchać go, tak jak jego banda. Tamci uciekli z domu i nie chcą wracać, to muszą robić to, co on chce. Wiecie co? – zakończył Kłaczek. – Nie szukajcie, bo i tak nie znajdziecie. Ja będę węszył. Jak coś będę wiedział, to dam wam znać.

Już po godzinie Kłaczek przyniósł do mnie do domu miesięczny bilet kolejowy Małego.

– Skąd go masz? – zapytałem.

– Znaleźli chłopaki w naszym domu na schodach, ktoś podrzucił… A ja wiem, kto tu się kręcił. To Siwy – „wystawniak”. Będziemy szukali, aż znajdziemy – powiedział Kłaczek wychodząc z mieszkania. – Wy może nie wierzycie, że to nie my zrobiliśmy, ale ja wam udowodnią. A im damy takie manto, że więcej swoich chłopaków nie będą obrabiać. Po południu Kłaczek znów wpadł do mnie z wiadomością.

– Na Belwederskiej stoi chłopak, który ma na głowie czapkę Małego. Tam go moje chłopaki pilnują, a ja przyleciałem powiedzieć.

– A skąd wiesz, że to czapka Małego? – zapytałem.

– A co? Czy to ja nie znam czapek naszych chłopaków? Ty – mówi do mnie – masz czapkę w biało-czarną kratę, a Małego była szara w ciemniejszą kratę z czerwonymi paskami. Może nie? – zapytał zadowolony, że jest taki spostrzegawczy i ma tak dobra pamięć.

Zawołałem Małego i razem z Kłaczkiem pobiegliśmy na ulicę Belwederską. Skróciliśmy sobie drogę przechodząc przez prywatny plac. Gdy przełażąc przez parkan z powrotem wyszliśmy na ulicę, jeden z obstawy dał nam znak, że ten w czapce Małego czeka na kogoś na rogu. Zatrzymaliśmy się z Małym na rogu, tuż przy nim. Spojrzeliśmy na czapkę – zgadza się, czapka Małego.

– Pokaż no tę czapkę – powiedział Mały, zdejmując mu ją z głowy. Złapałem go w momencie, gdy raptownie skoczył w bok i chciał uciekać.

Obejrzeliśmy czapkę, z której wyrwano podszewkę. Nie było żadnej wątpliwości, że to czapka Małego.

– Skąd masz czapkę? – pytamy nagniotka.

– Jak to skąd? To moja czapka! – odpowiedział hardo.

Dopiero jak dostał po pysku, przyznał się, że czapkę dostał od Siwego, który już od roku jest na „wystawie”. Jak go policja złapie i odstawi do domu, to on po dwóch dniach znów „wystawia”.

– A gdzie on teraz mieszka? – pytamy znów.

– Tego to już wam nie powiem, szukajcie sami.

– Czy to on obrobił Małego?

– A co mnie to wszystko obchodzi?! Ja dostałem czapkę od Siwego i więcej nic nie wiem.

Mały zaproponował, żeby odprowadzić go do komisariatu, może tam potrafią coś z niego wyciągnąć. W drodze do komisariatu nasz „wystawniak” poprosił, żebyśmy mu pozwolili coś sobie kupić. Weszliśmy do owocarni, w której kupił lemoniadę, cukierki i czekoladki – za wszystkie pieniądze, które miał przy sobie, trzy złote z groszami. Wiedziałem, że chce się pozbyć forsy, żeby nie musiał tłumaczyć się w komisariacie, skąd ma pieniądze. Po wyjściu z owocarni część cukierków rozdał chłopaczkom, których kilku kręciło się przy nas.

28
{"b":"100352","o":1}