Литмир - Электронная Библиотека

W miarę jak jechał, cienie stawały się coraz dłuższe i coraz bardziej się z sobą zlewały. Gdy dotarł do domku, sprawdził alarm i upewnił się, że od ostatniego razu żaden intruz nie przekroczył jego drzwi frontowych. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi na klucz.

Z zewnątrz zupełnie nie było widać, że domek posiada piwnicę: żadnych okienek nad ziemią, żadnego wejścia z zewnątrz. A jednak piwnica istniała. Dar podniósł czerwony perski dywan przy końcu łóżka, wymacał niewielką szczelinę w podłodze, podniósł klapę i otworzył drzwi zapadkowe. Po podniesieniu drzwi światło w piwnicy zapaliło się automatycznie.

Darwin opuścił za sobą klapę i zszedł po stromej drabinie. Zadrżał nieznacznie w chłodnym niczym jaskinia wąskim korytarzu. Korytarz składał się jedynie z betonowych ścian, na końcu których znajdowały się stalowe drzwi wyposażone w dwa zamki. Przez chwilę Dar szukał w kieszeni drugiego klucza.

Pomieszczenie zajmowało tylko jedną trzecią powierzchni ogromnego salonu na parterze, lecz dla jego celów było wystarczające. Musiał tu włączyć światła, ale kiedy to zrobił, wszystkie starannie rozmieszczone w stosach pudła i skrzynie zostały idealnie oświetlone, podobnie jak wszystkie półki i szuflady. Temperatura w piwnicy była regulowana, powietrze podsuszane. Ściany z pustaków wypełniono powłoką zawierającą azbest i pokryto cienką warstwą aluminium. Darwin traktował ten pokój głównie jako wielki depozyt, gdzie przedmiotom nie groził pożar, tornado czy nawet odległy wybuch atomowy. Uśmiechnął się niewesoło, wspominając, ile to rzadko odwiedzane pomieszczenie go kosztowało.

Na przeciwległej ścianie znajdowała się zamknięta na kłódkę krata, przez którą przechodziło się do wielkiego kanału wentylacyjnego. Kanał wiódł trzydzieści siedem metrów w dół, do opuszczonego szybu kopalni złota sprzed stulecia; z kolei ów szyb kopalniany prowadził dalej, do oddalonego o sześćdziesiąt cztery metry małego wejścia do parowu o stromych zboczach. Szyb kończył się tu, czyli ponad sto metrów od odremontowanego wozu. Za wykopanie i instalację tego kanału powietrznego – zamkniętego z obu stron na kłódkę – Minor zapłacił naprawdę sporo, niemal tyle co za zbudowanie całego domu.

Przeszedł wąską dróżką między pudłami magazynowymi. Jak zwykle zerknął na torbę awaryjną: czarną walizkę, która podczas jego pracy dla NTSB zawsze pozostawała spakowana i gotowa. Jak zwykle też zupełnie bezwiednie przesunął dłonią po dużej zielonej skrzyni, zawierającej wszystkie ubrania Barbary, wszystkie ich fotografie z tamtego czasu i dziecięce ubranka Davida. No i jak zwykle nie otworzył tej skrzyni.

W ścianie na tyłach pomieszczenia mieścił się niczym nie zakryty sejf. Darwin szybko przekręcił tarczę. Wiedział, że głupotą jest używanie daty urodzin synka jako szyfru, z drugiej jednak strony uważał, iż osoby, która dojdzie tak daleko i zechce się dostać do sejfu, nie powstrzyma zwyczajny zamek szyfrowy. Sejf był wielki i głęboki, wyposażony w kilka metalowych półek, na których leżały dokumenty, dyskietki i zdjęcia. Dar zignorował to wszystko i wyjął wąskie pudło z uchwytem, wykonane z drewna orzechowego.

Zamknął sejf, postawił drewniane pudło na jednej ze skrzyń i otworzył je. Wewnątrz, w wyłożonych zielonym filcem przegródkach z masy plastycznej, znajdował się zdemontowany karabin snajperski M40 – wojskowa wersja klasycznego sztucera myśliwskiego Remington 700.

Przesunął palcami po drewnie karabinu, a następnie wyjął z przegródki niezwykle dokładny celownik teleskopowy marki Redfield Accu-Range o zmiennym powiększeniu 3-9. Spojrzał raz przez obiektyw, po czym odłożył celownik na miejsce. Akurat zatrzasnął zamki na futerale, gdy usłyszał odległy, lecz głośny trzask na parterze domku.

Wziął futerał z karabinem, ruszył do drzwi, zamknął na klucz pomieszczenie magazynowe, po czym wspiął się po stromej drabinie. Ktoś głośno dobijał się do drzwi frontowych. Darwin zabezpieczył zapadnię i położył na swoje miejsce dywan, rozważając wyjęcie i złożenie broni. Stukanie do drzwi zmieniło się w prawdziwy łomot. Wyjrzał przez frontowe okno i zdecydował, że pozostawi karabin w częściach. Westchnął, wsunął futerał z bronią na jedną z niższych półek biblioteczki i poszedł otworzyć drzwi.

– Nic ci nie jest? – spytała Syd. W prawej ręce trzymała swojego siga, co oznaczało, że do drzwi stukała wyłącznie lewą. Dar zauważył, że kłykcie palców tej dłoni miała mocno zaczerwienione.

– Jasne, że nie – odburknął, po czym odsunął się, robiąc Sydney miejsce.

– Więc dlaczego nie reagowałeś na pukanie do drzwi?

– Byłem w łazience – wyjaśnił.

– Wcale nie – obruszyła się. – Obeszłam domek i zajrzałam tam przez okno. Nigdzie cię nie widziałam.

Minor wiedział, że drzwi zapadkowych nie można dostrzec przez żadne z okien. Specjalnie takie miejsce dla nich wybrał.

– Dwie godziny temu obiecałaś, że przestaniesz za mną jeździć – mruknął. – A teraz podglądasz mnie nawet w łazience.

Syd zaczerwieniła się. Jej rumieniec się nasilał, gdy chowała półautomat do kabury i zapinała lnianą marynarkę.

– Nie jechałam za tobą. Próbowałam dodzwonić się do ciebie na komórkę, ale mi się nie udało. Telefonowałam też na numer domku. Nie odbierałeś.

– Przyjechałem tu dopiero przed kilkoma minutami – odparł. – A co się właściwie stało? Coś złego?

Sydney rozejrzała się niespokojnie po pokoju.

– Mogę dostać szklaneczkę szkockiej?

– Oboje prowadzimy – powiedział Dar. – Pamiętasz, mówiłem ci, że dzisiaj wracam. Zbieram się dosłownie za parę minut.

– Wiem, o co chodzi z tym strojem ze skrawków – wyrzuciła z siebie kobieta. Wydawała się zadyszana, jakby dopiero teraz przybiegła do domku z samochodu. – I wiem o Dalat.

62
{"b":"96997","o":1}