Na ekranie furgonetka znowu wyjechała zza rogu, z Fountain Boulevard, zwolniła, kiedy zbliżała się do leżącego na jezdni na wznak mężczyzny, potem przejechała po ciele i cofnęła się, ciągnąc zwłoki niemal przez połowę drogi od miejsca, gdzie zostały one pierwotnie rzucone. Na końcu ciało przesunęło się samo, głową ku wschodowi, ku furgonetce, podczas gdy pojazd cofnął się aż do własnych śladów hamowania i tam się zatrzymał.
– Musiała baba dokończyć robotę – mruknęła Syd. Darwin skinął głową. – Co powiedział sędzia po obejrzeniu twojej animacji? – spytała.
Minor uśmiechnął się.
– Nie było sądu. Ani procesu. Pokazałem swoją animację detektywowi Venturze, a także ludziom z Wydziału Ruchu Drogowego, nikt wszakże nie wydawał się nią zainteresowany. Do tego czasu Donald i Gennie wycofali pozew przeciwko właścicielowi budynku mieszkalnego. Myślę, że przekonały ich pomiary, których dokonałem światłomierzem. Zadowolili się odszkodowaniem od firmy wynajmującej furgonetki. Każde z nich otrzymało po piętnaście tysięcy dolarów.
Kobieta poruszyła się na krześle i zagapiła na Dara.
– Miałeś niepodważalny dowód, że ta para zabiła Richarda Kodiaka, a Departament Policji Los Angeles po prostu go odrzucił.
– Policjanci mi powiedzieli, że jakiś pederasta po prostu zabił innego pedała, że zacytuję tak powszechnie szanowanego detektywa Venturę – odparł Darwin.
– Zawsze uważałam Venturę za dupka – mruknęła Sydney. – Teraz mam co do niego pewność.
Minor pokiwał głową, zagryzł wargę i skupił wzrok na scence od nowa rozgrywającej się na ekranie. Męska postać została uderzona i rzucona, furgonetka odjechała, wróciła, znowu przejechała mężczyznę, zgniatając Kodiakowi czaszkę i ciągnąc ciało z powrotem ku wejściu do budynku. Chwilę później film rozpoczął się po raz kolejny. Dwie męskie postaci, zupełnie przeciętne, wyszły z dobrze oświetlonego holu…
– A klienci Lawrence’a, to znaczy firma wynajmująca furgonetki… – powiedział Darwin -…cieszyli się, że skończyło się jedynie na trzydziestu tysiącach.
– Czekaj minutkę – wtrąciła Syd. – Czekaj. – Podeszła na swojej wielkiej skórzanej torby i wyjęła z niej nowiutkiego laptopa Apple PowerBook.
Kiedy położyła go obok sprzętu Dara, ten popatrzył na nią z powątpiewaniem, z miną, jaką w siedemnastym wieku luteranie prawdopodobnie obrzucali katolików. Zwolennicy mackintoshów i zwolennicy pecetów stanowili niemal dwie odrębne społeczności.
Kobieta uruchomiła swój laptop.
– Gennie Smiley – powiedziała. – Donald Borden. Richard Kodiak. Te nazwiska z czymś mi się kojarzą… – Słupki danych przesunęły się po ekranie jej przenośnego komputera. Sydney pospiesznie wstukała polecenie w wyszukiwarkę. – Ach – powiedziała, znów coś napisała, przyjrzała się danym i znów znieruchomiała. – Och – sapnęła.
– Podobają mi się te twoje achy i ochy – stwierdził Darwin. – Jakieś konkrety?
– Czy ty i Lawrence sprawdziliście przeszłość tej trójki… kochanków? – odpowiedziała pytaniem oficer śledcza.
– Pewnie, że tak – obruszył się Minor. – Na tyle, na ile mogliśmy to zrobić, nie depcząc po piętach detektywowi Venturze. To była przecież jego sprawa. Odkryliśmy, że ofiara… Richard Kodiak… posiadał trzy inne adresy oprócz tego na Rancho la Bonita, który widniał na jego prawie jazdy. Wszystkie trzy miejsca znajdowały się w Kalifornii: jedno we wschodnim Los Angeles, jedno w Encinitas i jedno w Poway. Sprawdziwszy numer jego ubezpieczenia, dowiedzieliśmy się, że facet był zatrudniony w CALSURMED. Nie było adresu firmy. W jakiejś starej książce telefonicznej Trudy znalazła firmę California Sure-Med z siedzibą w Poway, jednak przedsiębiorstwo już nie istniało i wszystkie informacje o nim wykasowano z miejskich rejestrów. Potem wraz z urzędem pocztowym w Poway ustaliliśmy, że adres w książce telefonicznej zgadzał się z tym, który znaleźliśmy dla firmy CALSURMED – skrzynka pocztowa numer 616840. Zasugerowaliśmy facetom z Wydziału Ruchu Drogowego Departamentu Policji Los Angeles i detektywowi Venturze, żeby przejrzeli Akta Firm Fikcyjnych w Los Angeles i San Diego. Chcieliśmy, aby je przeszukali pod kątem nazw CALSURMED i California Sure-Med. Zignorowali jednak naszą propozycję.
Syd uśmiechnęła się, patrząc na ekran laptopa.
– Wiesz, co oznaczają czerwone szpilki na mojej mapie?
– Zorganizowane wypadki drogowe, które zakończyły się czyjąś śmiercią? – podsunął Dar. – Tak?
– Sześć ofiar ubezpieczyło się właśnie w California Sure-Med. Pewien doktor Richard Karnak zeznawał w sprawach o odpowiedzialność.
– Przypuszczasz, że doktor Richard Karnak to Dickie Kodiak?
– Nie muszę przypuszczać – odparła Syd. – Masz zdjęcie ofiary? To znaczy, gdy mężczyzna jeszcze żył?
Darwin przejrzał akta i wyjął małą fotografię paszportową z etykietką KODIAK, RICHARD R. Sydney wystukała polecenie na klawiaturze i na jednej trzeciej ekranu pojawiło się wysokiej rozdzielczości czarnobiałe zdjęcie. Fotografia była identyczna.
– A Donald Borden? – spytał Dar.
– Alias Daryl Borges, alias Don Blake – odparła Sydney, wywołując zdjęcie i opis drugiego mężczyzny. – Osiem spraw… pięć razy sądzony za oszustwa, trzy razy za napaść z pobiciem. – Sydney podniosła wzrok na Minora. Oczy jej błyszczały. – Pan Borges był członkiem pewnego gangu ze wschodniego Los Angeles. Zerwał z tym, gdy ukończył dwadzieścia osiem lat, a teraz pracuje dla pewnego adwokata… niejakiego Jorge Murphy’ego Esposito.
– Cholera! – mruknął Darwin z zachwytem w głosie. – A Gennie Smiley? Nazwisko też zapewne jest fałszywe?
– Nie – odparła Syd, przeglądając dane w laptopie. – Chociaż nie jest to też jej obecne nazwisko. W sensie prawnym. Kobieta wyszła za mąż siedem lat temu.
– Gennie Borges? – zaryzykował Darwin.
– Si - przyznała Sydney i jej wielki uśmiech jeszcze się rozszerzył. – Tyle że Smiley również nie było jej panieńskim nazwiskiem. Tak się nazywał jej pierwszy mąż, pan Ken Smiley, z którym spędziła niewiele czasu, gdyż biedak zginął w wypadku samochodu również przed siedmioma laty. Potrafisz odgadnąć jej nazwisko panieńskie? – Dar patrzył na przyjaciółkę przez dobrą minutę. – Gennie Esposito – wyjaśniła mu w końcu Syd. – Siostra wszechobecnego adwokata.
Darwin zerknął na ekran swojego komputera, na którym furgonetka znów uderzyła w pieszego, po czym zniknęła za zakrętem, wróciła i potrąciła nieszczęśnika po raz kolejny. Znów i… znów.
– Sądzą że odkryłem fakty – zastanowił się głośno Minor. – I z jakiegoś powodu uważają mnie za zagrożenie.
– To jest morderstwo – zauważyła Sydney.
Dar potrząsnął głową.
– Departament Policji Los Angeles zakończył już tę sprawę, firma wynajmująca furgonetki zapłaciła, a Donnie i Gennie przeprowadzili się do San Francisco. Nikogo już ten wypadek nie interesuje. Musiało chodzić o coś innego.
– Nawet jeśli – zauważyła Syd – wszystkie sprawy łączą się z naszym ulubionym mecenasem Esposito. Tu jednak mam coś jeszcze bardziej interesującego. – Uderzyła w kilka klawiszy na klawiaturze.
Minor dostrzegł, że przez ekran laptopa mignął symbol FBI. Oficer śledcza wpisała hasło, które pojawiło się w postaci rzędu gwiazdek, po czym zaczęły się pojawiać i znikać katalogi, pliki i fotografie.
– Masz dostęp do banku danych FBI? – rzucił zaskoczony Darwin. Nawet eksagenci specjalni nie zachowywali tego przywileju po odejściu.
– Oficjalnie współpracuję z Narodowym Biurem do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych – wyjaśniła Syd. – Pamiętasz Jeanette z zebrania u Dickweeda? Współdziałam z jej grupą. W 1992 roku Biuro połączyło się Instytutem Zapobiegania Przestępstwom Ubezpieczeniowym i wtedy FBI okazało wsparcie poprzez udostępnienie im swoich plików komputerowych.
– Taki dostęp chyba często się przydaje – zauważył Minor.
– Bardzo. Szczególnie w takich sytuacjach jak ta – przyznała kobieta, wskazując na zdjęcie i odciski palców Dickiego Kodiaka, inaczej znanego jako doktor Richard Karnak. Prawdziwe nazwisko Richard Trace.
– Richard Trace? – upewnił się Darwin.
– Syn Dallasa Trace’a – powiedziała Syd, stukając w kolejne klawisze i przywołując następne dane.
Dar dwukrotnie zamrugał.
– Dallas Trace? Świetny stary prawnik? Długowłosy facet w kamizelce z koziej skóry i rzemyku z medalionem zamiast krawata. Ten, który prowadzi głupi program prawniczy na CNN?
– Właśnie ten – odparła Sydney. – Obok Johnny’ego Cochrana najlepiej znany i najbardziej kochany amerykański obrońca.
– Cholera – mruknął Darwin. – Dallas Trace to arogancki bałwan. Wygrywał sprawy dzięki tym samym sztuczkom, których użył Cochran w procesie O.J. Simpsona. Wydał też książkę: Jak przekonać kogoś prawie do wszystkiego, ale mnie przez tysiąc lat nie zdołałby przekonać do jej przeczytania.
– Niemniej jednak – podjęła Sydney – akurat jego syna Richarda potrąciła, przejechała furgonetką, zabiła… zamordowała… w badanym przez ciebie wypadku Gennie Smiley.
– Musimy wznowić tę sprawę – odparował Minor.
– Już ją zaczęliśmy na nowo – odcięła się Syd. – Ustalenie, kto próbował cię zabić i moje śledztwo w sprawie wojny gangów oszustów ubezpieczeniowych idą teraz jednym torem. W poniedziałek popchniemy tę sprawę do przodu.
– W poniedziałek?! – spytał wstrząśnięty Dar. – Ależ mamy dopiero sobotnie popołudnie.
– A ja nie miałam cholernego wolnego weekendu od siedmiu miesięcy – odburknęła Sydney i potoczyła dziko oczyma. – Chciałabym mieć dla siebie choć jeden dzień i przespać spokojnie jedną noc w odnowionym wozie, a dopiero potem ruszyć dalej. Darwin rozłożył ręce.
– Wiesz, minęło sporo czasu, odkąd sam miałem wolną choćby niedzielę.
– Więc się zgadzasz? – spytała, wyciągając dłoń.
– Zgadzam się – odrzekł. Wziął jej rękę i uścisnął.
Syd wyciągnęła obie dłonie, przyciągnęła nagle jego twarz do swojej i pocałowała go powoli, lecz mocno i pewnie w usta. Potem ruszyła do drzwi.
– Zdrzemnę się teraz trochę, ale kiedy wrócę tu wieczorem, liczę na grillowane steki.
Minor patrzył za odchodzącą przez chwilę nawet rozważał, czy nie powinien pójść za nią do wozu, potem zrugał się w myślach za te próżne dumania. W końcu wsiadł do auta i pojechał do miasta po steki i dodatkowe butelki piwa.