EPILOG: JILLIAN, CAROL I MEG
– A co z tą szafą? Pod młotek czy zostaje? – Pod młotek.
– A lampka?
– Z całą pewnością pod młotek.
– No, nie wiem. Mnie się nawet podoba – odezwała się Meg. Carol przewróciła oczami i spojrzała na Jillian w poszukiwaniu poparcia.
– Taka lampa nie pasuje do pokoju w akademiku – powiedziała Jillian do Meg. – Spójrz tylko na te złote girlandy.
– Bzdura, wszystko pasuje do pufiastych taboretów i prostego, nowoczesnego biurka. O ile się nie mylę, to się nazywa eklektyzm – zaprotestowała Meg, ale mimo to posłusznie przyczepiła do lampy karteczkę z numerkiem. Już od dwóch godzin próbowała wybrać coś z rzeczy, które Dan i Carol wystawiali na aukcję. Na szczęście większość ciężkich antycznych mebli nie zmieściłaby się w pokoju akademika Providence College, do którego Meg wkrótce się przeprowadzała.
– Następny pokój? – zapytała Jillian.
– Tak – zgodziła się Carol.
– Na pewno?
– Na pewno.
Wszystkie trzy wyszły z sypialni i ruszyły w głąb korytarza. Mijając schody, usłyszały dobiegające z dołu głosy ich rodzin. Dan i Tom zajmowali się porządkowaniem narzędzi w piwnicy, ale Laurie, Toppi i Libby okupowały kuchnię. Kiedy Jillian ostatnio tam zaglądała, zatrudniły Griffina do pozdejmowania wszystkich naczyń z najwyższych półek. Gdy tylko włożył jakiś talerz do jednego pudełka, natychmiast prosiły, żeby przełożył go do innego. Wtedy Griffin ruszał filuternie brwiami i puszczał oko do Molly, a następnie robił, co mu kazano. Molly świetnie się przy tym bawiła i nawet teraz na piętrze słychać było jej radosne wybuchy śmiechu, gdy Griffin wykonywał swoją najnowszą herkulejską pracę.
Molly miała się ostatnio doskonale i zadawała zaskakująco mało pytań na temat dziwnej wycieczki do parku przed sześcioma miesiącami. Za to Meg była bledsza, wyraźnie schudła. Fizycznie zdążyła już dojść do siebie po porwaniu, podobnie jak detektyw Waters. Lecz odzyskawszy pamięć, zaczęła mieć koszmary, nocne ataki paniki. Z trudem, bo z trudem, ale jednak sobie radziła. Na ostatnim spotkaniu Klubu Ocalonych powiedziała Jillian i Carol, że odzyskała swoje życie i nie zamierza unikać związanych z nim problemów. W przyszłym miesiącu miała wrócić do college’u, żeby zdobyć dyplom. Ojciec wciąż starał się wynegocjować prawo do dzwonienia do niej każdego wieczoru i możliwość wynajęcia uzbrojonej ochrony, ale tego można się było spodziewać. Poza tym na swój sposób Tom był naprawdę uroczy.
Jillian, Carol i Meg stanęły przed zamkniętymi drzwiami na końcu korytarza. Ostatni pokój do obejrzenia. Ten pokój.
– Na pewno chcesz tam wejść? – zapytała znowu Jillian. – Meg i ja możemy to zrobić za ciebie.
– Dan też mi to zaproponował – wyszeptała Carol.
– Może powinnaś się zgodzić.
– Zastanawiałam się nad tym. Wiem, że chciałby mi bardziej pomagać.
Jillian i Meg nic nie powiedziały. Carol potrząsnęła głową.
– Odpowiem wam tak samo jak jemu. Powinnam to zrobić. W końcu to tylko zwykły pokój. I to w domu, który nawet już do mnie nie należy. Nowi właściciele wprowadzają się za tydzień. Wniosą tu własne meble, własne marzenia. Jeżeli oni mogą sobie z tym pokojem poradzić, to ja też mogę.
Jillian wątpiłaby istotnie tak było, ale uznała, że nie powinna tego mówić. Otworzyła drzwi do zakurzonego, mrocznego pokoju, a potem dała Carol chwilę na zebranie sił.
Sypialnia nie była używana od ponad półtora roku. Powietrze pachniało stęchlizną, rogi ścian pokrywały wielkie, misternie utkane pajęczyny, na podłogowych deskach zalegała gruba warstwa kurzu. Duchy przeszłości doskonale pasowały do tego miejsca. Jillian spojrzała na kute z żelaza małżeńskie łóżko i po raz pierwszy naprawdę zrozumiała, co Carol musiała przeżyć. Wyobrażała sobie mężczyznę wkradającego, się przez okno pod osłoną nocy. Mężczyznę bijącego, kneblującego, wiążącego jej ciało. Kobietę, która krzyczy, a mimo to nie wydaje z siebie żadnego głosu.
Kobietę gwałconą w miejscu, w którym miała wszelkie prawo czuć się bezpiecznie.
Meg chwyciła Jillian za rękę. Carol weszła do środka, zapaliła światło i nagle zły czar prysł. Pokój okazał się zwykłym pokojem. Pokojem, który potrzebował solidnego sprzątania.
– Wszystko w tej sypialni – oznajmiła spokojnie Carol – idzie pod młotek.
Dwadzieścia minut później wyszły na korytarz. Carol westchnęła i usiadła na podłodze. Po chwili Jillian i Meg uczyniły to samo.
– Nie żałujesz? – zapytała łagodnie Jillian. Carol otworzyła oczy.
– Szczerze? Nie tak bardzo, jak myślałam.
– To piękny dom – powiedziała Meg. – Powinnaś być dumna z tego, co z nim zrobiłaś.
– I jestem. Ale wiesz, to tylko dom. Poza tym oprócz miłości, którą włożyłam w jego renowację, wydarzyło się tu sporo złego. Muszę się uwolnić od złych wspomnień. Chcemy zacząć od nowa. Danowi przydadzą się pieniądze. Zresztą nasz nowy dom też jest ładny, tylko mniejszy. Już zaczęłam się zastanawiać nad remontem. Wyburzy się ścianę w salonie, doda parę okien i będziemy mieli fantastyczny, słoneczny pokój tuż obok kuchni. Trzeba dodać trochę zieleni, wycyklinować podłogi…
Urwała. Jillian i Meg uśmiechały się do niej.
– Jesteś niereformowalna – powiedziała Jillian.
– Daj spokój. Po prostu lubię domy. Jak każda kura domowa. Uniosła dumnie głowę i wszystkie wybuchnęły śmiechem.
– Jak Dan radzi sobie w nowej pracy? – zapytała Jillian.
– Nie najgorzej. Ma mniejszą swobodę, ale za to mniej się denerwuje, niż gdyby prowadził własną kancelarię. Poza tym, bądźmy szczerzy, potrzebujemy pieniędzy.
– Aukcja na pewno podreperuje wasz budżet – powiedziała Meg.
– Tak. Dzięki zmianie domu na mniejszy, nowej pracy Dana i pieniądzom, jakie zarobię na pół etatu, pod koniec roku wyjdziemy z długów. – Uśmiechnęła się smutno. – Myśleliśmy, że kiedy dobijemy czterdziestki, nasze życie będzie wyglądało trochę inaczej. Nie mamy oszczędności, funduszy emerytalnych ani ogródka z białym drewnianym płotem.
– Dan chodzi na spotkania Anonimowych Hazardzistów?
– Tak, on chodzi na spotkania, a ja do psychoanalityka.
– Ale nowy dom jest zapisany na twoje nazwisko? – upewniła się Jillian.
– Dan sam nalegał, żeby tak było. Samochód też należy do mnie i wiecie co? Mamy tylko jedną kartę kredytową, też na moje nazwisko. Więc nawet jeżeli się załamie i wstąpi do kasyna, to niewiele na tym stracimy.
– On się bardzo stara, Carol.
– Tak, naprawdę jestem z niego dumna. Nasze życie nie wygląda tak, jak je sobie wyobrażaliśmy, ale może tak powinno być. Kiedy mieliśmy wszystko, czego chcieliśmy, byliśmy nieszczęśliwi. Może teraz zaczniemy bardziej doceniać siebie nawzajem. Posiadać mniej, ale więcej mieć. Myślę, że… cóż… od czegoś trzeba zacząć.
– Kochasz go? – zapytała Meg.
– Jasne.
– To jesteś bardzo szczęśliwa.
Carol uśmiechnęła się, przekrzywiła głowę i spojrzała Meg prosto w oczy.
– A co u ciebie? Wciąż jesteś taka blada.
– To przez te koszmary – odpowiedziała Meg, krzywiąc się. – Wiesz, co jest najdziwniejsze? Ciągle śni mi się Eddie Como. To on mnie prześladuje. Wiem, że to nie był on. Wiem, że to Ron Viggio, ale jakoś… Tak długo nienawidziłyśmy Eddiego, że chyba moja podświadomość nie potrafi się teraz przestawić.
– Eddie stał się symbolem – powiedziała Jillian.
– Właśnie.
Teraz wszystkie posmutniały. Wciąż z trudem przychodziła im rozmowa na temat Eddiego. Zbyt długo pałały do niego nienawiścią. Viggio wydawał się w porównaniu z nim tylko bladą abstrakcją. Biedny Eddie Como wrobiony w przestępstwa, których nie popełnił, a potem zamordowany tylko po to, żeby pewien stanowy detektyw poprowadził śledztwo.
Tawnya zrezygnowała w końcu z procesu o odszkodowanie. Adwokat wytłumaczył jej, że nasienie Eddiego rzeczywiście znajdowało się na miejscach zbrodni, więc trudno było oskarżać policję o zaniedbania lub korupcję. Poza tym policja znalazła program komputerowy, za pomocą którego Ron Viggio zmontował film, którym nastraszył Jillian. Był to kolejny dowód na to, że Eddie został wrobiony przez szaleńca. Tak czy inaczej, okazało się, że Eddie nie zrobił nic złego poza tym, że znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Tak jak Jillian, Carol i Meg. Był ofiarą.
Dwa miesiące temu wszystkie trzy poszły z kwiatami na jego grób. Tylko tyle mogły teraz zrobić. Po tamtej wizycie Jillian wypisała małemu Eddiemu jeszcze jeden czek – na naukę w college’u.
– Przynajmniej nie będzie żadnego procesu – odezwała się Meg.
– Dzięki Bogu – westchnęła Carol.
Jillian podchodziła do tego bardziej rzeczowo.
– Nedowi D’Amato byłoby trudno prowadzić sprawę. Obrońca Viggia wciąż by powtarzał „Eddie”, „Eddie”, „Eddie” i przysięgli mogliby się pogubić. Przyznanie się do winy to prawdopodobnie najlepsze wyjście dla nas wszystkich.
– Chłodna, opanowana Jillian – zauważyła z uśmiechem Carol.
Jillian spochmurniała.
– On zabił moją siostrę, Carol. Wolałabym proces. Wolałabym usłyszeć, że dwunastu przysięgłych uznało go za winnego. I może to by nam pomogło, może w ten sposób łatwiej skupiłybyśmy nienawiść na właściwym człowieku.
– Viggio nigdy nie wyjdzie z więzienia – odezwała się Meg.
– Tak, ale gdyby zginął jak David Price…
Przyznając się do winy, Viggio opowiedział o szczegółach swojej współpracy z Price’em. Aż ciarki przechodziły po plecach, gdy się słuchało, jak mówił, że uświadomił sobie, iż musi wymyślić doskonały sposób popełniania gwałtów. Jak podszedł w więzieniu do Davida Price’a i jak obaj opracowali plan idealnej zbrodni. Viggio już podczas poprzedniego popytu za kratkami słyszał o Korporate Klean. Wśród więźniów krążył dowcip, że gdy już wyjdą na wolność, jedyną pracą, na jaką mogli liczyć, było sprzątanie po onanistach. Wszyscy wiedzieli, że Korporate Klean ma kontrakt z bankiem spermy.
Od tamtego momentu wszystko zaczęło się układać. Viggio wypatrzył Eddiego w poczekalni. Uznawszy go za odpowiedniego sobowtóra, podszedł do niego i zagadał. Eddie powiedział mu, że pracuje w Centrum Krwiodawstwa i musi zarobić dodatkowe pieniądze, bo jego dziewczyna spodziewa się dziecka. Viggio zaczął śledzić Eddiego i zdał sobie sprawę, że punkty krwiodawstwa w kampusie stanowią doskonały teren poszukiwań ofiar. Mógł atakować piękne, wrażliwe na problemy społeczne studentki i przez to jeszcze bardziej pogrążać Eddiego. Napisał o tym do Davida Price’a, który zaproponował użycie lateksowych opasek, a także dobrodusznie zasugerowałby wybrać Meg na pierwszą ofiarę. „Dojazdy próbnej”, jak się wyraził.