Литмир - Электронная Библиотека

WATERS

Detektyw Mike Waters wysiadł z samochodu. Był ubrany w szare spodnie od dresu i takąż koszulkę z napisem „Policja Stanowa Rhode Island”. Przerzucił przez ramię granatową sportową torbę i poczekał, aż Griffin otworzy frontowe drzwi. Obaj zaparkowali na podjeździe, bo w garażu Griffin urządził siłownię.

– Fajne miejsce – powiedział Mike, przyglądając się walącemu się domkowi zmęczonym wzrokiem.

Griffin uśmiechnął się lekko.

– Jak zobaczysz na podłodze miejsce, które wygląda na spróchniałe, radzę ci: nie stawiaj tam stopy.

Otworzył drzwi i wprowadził Watersa do środka. Kupił ten dom sześć miesięcy wcześniej, żeby rozpocząć nowe życie. Bungalow stał w dobrej okolicy, w North Kingstown. W pogodne dni z tylnej werandy widać było Newport Bridge i ocean. Spokojne miejsce. Ptaki i kilka wspaniałych stuletnich buków. Stary dom był kompletną ruiną. Normalny człowiek – to znaczy ktoś z pieniędzmi – natychmiast by go wyburzył i postawił nowy. Jednak po szczodrym darze na rzecz Amerykańskiego Towarzystwa Walki z Rakiem Griffin nie dysponował takimi pieniędzmi. Poza tym lubił niebezpieczne życie.

– Słyszałem, że zrobiłeś remont – powiedział Waters, przestępując próg i spoglądając krytycznym okiem na poplamioną podłogę i sufit z płatami łuszczącej się farby.

– Harowałem non stop przez sześć miesięcy – odrzekł z dumą Griffin.

– Żartujesz.

– Zacząłem od instalacji elektrycznej, naprawiłem kanalizację i dach. Teraz zostały mi tylko kuchnia, łazienka, sufit, podłogi i trzy ściany w sypialni. A, i jeszcze weranda. Poza tym wydaje mi się, że coś wlazło i zdechło pod podłogą garażu. Strasznie cuchnie.

– Co ty powiesz? Czyli planujesz skończyć jeszcze przed wyginięciem gatunku ludzkiego?

– Mam taką nadzieję – odparł Griffin, wprowadzając Watersa do maleńkiej kuchni. Podłoga była wyłożona brązowym od brudu winylem prosto z lat siedemdziesiątych. Przy ścianie stała kuchenka w kolorze oliwkowym, również z tej dekady. Za to lodówka, wielkie blaszane pudło z zaokrąglonymi rogami, pochodziła aż z lat pięćdziesiątych. Griffin nacisnął chromowaną klamkę i odetchnął z ulgą, gdy drzwiczki się otworzyły. – Piwo? Oranżada?

– Później.

– Jak chcesz.

Griffin zniknął za drzwiami sypialni, przebrał się w dres, a następnie zaprowadził Mike’a do garażu, gdzie zgromadził imponującą ilość przyrządów do ćwiczeń. Ich też nie kupił w czasie swojego krótko trwającego bogactwa. Kolekcjonował je od czasu, gdy skończył naukę w college’u. Pierwszym nabytkiem był ciężki worek treningowy firmy Everlast, który teraz wisiał na grubym łańcuchu w jednym z rogów. Obok niego ustawił dwa mniejsze worki z nadmuchanymi gumowymi pęcherzami w środku. Jeśli mrugnęło się w złym momencie, taka obita skórą kula potrafiła posłać ćwiczącego na deski albo nabić wielką śliwę pod okiem. Griffin wiedział o tym jak nikt.

Najpierw skierowali się właśnie do rogu bokserskiego. Mike trenował trochę w college’u. Był za chudy do tego sportu, ale braki muskulatury skutecznie nadrabiał szybkością i zasięgiem ramion. Kiedy pierwszy raz walczyli ze sobą, Mike cztery razy z rzędu posłał Griffina na deski. Oczywiście ważącemu dziesięć kilo więcej Griffinowi wystarczył jeden dobrze wymierzony cios, żeby znokautować partnera. Od tego czasu ograniczyli się do wspólnych treningów z workami. No, może niezupełnie.

Waters rozpiął granatową torbę, wyjął ochraniacz i założył go na głowę.

Griffin osłupiał. Zrozumiał, do czego Mike zmierza, i nie wiedział, jak zareagować. W końcu uśmiechnął się i ostrzegł:

– Stłukę cię na kwaśne jabłko.

Odetchnął z ulgą, gdy Waters także się uśmiechnął.

– Nie liczyłbym na to – odparł. – Ostatnio sporo ćwiczyłem. Wiesz, jak to jest, kiedy kumple nabijają się, że przyjaciel złamał ci nos?

– Uznali, że straciłeś refleks?

– Mało powiedziane. Włożyli mi do szafki nos Ronalda McDonalda. Raz go nawet założyłem, żeby poczuli się winni.

– I co? Podziałało?

– Gdzie tam! Następnego dnia zostawili mi jego buty. Detektywi mają stanowczo za dużo wolnego czasu.

Mike wstał – wciąż z ochraniaczem na głowie – i podszedł do ciężkiego worka treningowego.

– Jakieś postępy w poszukiwaniach kumpla Eddiego? – zapytał Griffin.

– Jeszcze nie. Odwiedziłem dopiero sześć barów. Może jutro.

Griffin mruknął ze zrozumieniem i zabrał się do okładania podtrzymywanego przez Watersa worka. Zaczął powoli, rozgrzewając się. Uznał, że w towarzystwie Mike’a powinien się wykazać odrobiną opanowania. Ale dzień był długi, a sprawa ciężka. Za dużo rozmyślał o Eddiem Como i jego domniemanym wspólniku. Potem przypomniała mu się Carol. Wciąż nie wiedział, w jakim była stanie. Po chwili myślał już o Jillian Hayes, o tym, jak jej tęczówki przybierały złoty odcień, kiedy się denerwowała, o tym, jak przed godziną chwyciła go za ramię.

Wkrótce okładał już worek z całej siły i pod koniec nawet Waters dostał zadyszki. Nic jednak nie powiedział, tylko skinął głową i zamienili się miejscami.

Podtrzymywanie worka Mike’owi nie było zbyt trudne. Waters lubił dokładnie wymierzać ciosy. Traktował worek jak ludzką kukłę, uderzając w różne części ciała. Trzy razy w nerki, potem sierpowy w prawą szczękę. Żołądek, żołądek, lewy policzek.

Griffin rozluźnił się, zatapiając się we własnych myślach. Od dawna już z nikim nie ćwiczył. Zdążył zapomnieć, jakie to uczucie. Zapach talku i potu. Ciepło ciał. Milczenie mężczyzn, którzy nie muszą sobie nic mówić.

Gdy Griffin przerzucił się na wyciskanie sztangi, Mike zaczął się bawić skakanką. Potem Griffin ćwiczył z lekkim workiem, a Mike zabrał się za podnoszenie ciężarów. Po godzinie obaj nie mogli się ruszyć, wzięli więc sobie po piwie oraz dwulitrową butelkę wody i przenieśli się na werandę.

Było już po zmroku. W oddali lśniły światła Newport Bridge, a chłodna bryza od oceanu owiewała ich spocone ciała. Mike założył górę od dresu, Griffin zaś wciągnął na siebie stary pulower.

Nie rozmawiali.

Zadzwonił telefon komórkowy. Griffin poszedł do sypialni, żeby odebrać. Carol Rosen została przeniesiona na intensywną terapię. Wypłukano jej żołądek, ale wciąż nie odzyskała przytomności. Lekarze chcieli ją mieć na oku.

Kiedy wrócił na werandę, Waters zdążył już dopić wodę i właśnie otwierał Griffinowi puszkę budweisera.

– Widzę, że wciąż kupujesz wyłącznie najlepszy browar – zauważył, podając mu piwo.

– Ma się rozumieć.

Potem znowu siedzieli w ciszy. Po jakichś dwudziestu czy trzydziestu minutach Mike zapytał:

– Wciąż ci jej brakuje?

– Każdego dnia.

– Ja też za nią tęsknię. – Mike spojrzał Griffinowi w oczy. – Ciężko mi było bez ciebie. Czułem się, jakbym stracił was oboje.

Griffin milczał. Przyjaźnili się z Watersem od piętnastu lat. Mike był przy nim, kiedy został awansowany na detektywa. Słuchał go, kiedy Griffin wrócił z wycieczki górskiej i nie potrafił przestać mówić o dziewczynie, którą poznał. Był drużbą na jego ślubie, a potem w pewien słoneczny wiosenny dzień niósł trumnę Cindy do grobu. Czasami Griffin zapominał, że nie tylko on cierpi.

– David Price był kompletnym dupkiem – powiedział ni stąd, ni zowąd Waters. – I naprawdę świetnie się z tym ukrywał, nie tylko przed tobą. Ale to już przeszłość. Dostał, na co zasłużył. Nie musisz się już nad nim pastwić.

– Wiem.

– To dobrze. Cindy chciała, żebyś był szczęśliwy, Griffin. Chciała dla ciebie tego samego, czego ty dla niej.

– Ale to nie było sprawiedliwe, wiesz? – powiedział Griffin.

– Wiem.

– To jest właśnie najgorsze. Kiedy zaczynam o tym myśleć… – Obrócił puszkę w dłoni. – Znowu mi odbija.

– Więc nie myśl.

Griffin westchnął ciężko. Spojrzał w ciemne niebo.

– Tak. Jest, jak jest. Ludziom, którym wydaje się, że panują nad życiem, po prostu brakuje spostrzegawczości.

– Amen – powiedział Waters, po czym poszedł do kuchni i wziął z lodówki kolejne dwa piwa.

Kiedy wrócił, Griffin zapytał:

– Skontaktowałeś się z kapralem Charpentierem?

– Tak.

– I co?

– Price nic nie wie.

– Jesteś pewien?

– Charpentier rozmawiał z Jimmym Woodsem, tym, który siedział z Como w celi. Okazuje się, że Eddie cały czas się żalił. Ciągle powtarzał, że jest niewinny i że zaszła jakaś okropna pomyłka.

– Tak powiedział Woods?

– Tak. Dla świętego spokoju Charpentier rozmawiał jeszcze z Price’em. David stwierdził, że Woods kłamie, ale nie zrobił na Charpentierze wrażenia. Zgadnij, co odpowiedział, kiedy Charpentier zapytał, kto zgwałcił Sylvię Blaire.

– Co?

– Powiedział, że Eddie Como. A potem zaczął się śmiać.

61
{"b":"94206","o":1}