Литмир - Электронная Библиотека

KLUB OCALONYCH

Meg znowu odpłynęła. Była w domu, w różowym pokoiku Molly. Przygotowywały Barbie do wspaniałego ślubu, tylko że tym razem peleryna Puchatka była krwistoczerwona. Meg właśnie zamierzała ją zdjąć, gdy pluszowy łepek misia zmienił się w wykrzywioną w sardonicznym uśmiechu twarz Davida Price’a.

– Tatuś! – wykrzyknęła radośnie Molly.

Meg ocknęła się z krzykiem. Nogi ugięły się pod nią, a ramiona napięły boleśnie. Pośpiesznie postawiła stopy na ubitej ziemi. Jak na ironię poczuła jeszcze większy ból.

Odgłosy. Na górze. Otwieranie drzwi. Odgłos pośpiesznych kroków.

Meg nie potrafiła się opanować. Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego wrócił, a ona cieszyła się z tego. Piekły ją nadgarstki, mrowiły spętane stopy. Nie mogła znieść dotyku klejących się do skóry, mokrych od moczu dżinsów. Miała dość. Chciała stąd wyjść. Pragnęła znowu poczuć się człowiekiem.

Obróciła głowę w stronę schodów i wstrzymała z oczekiwaniem oddech.

Kolejny trzask. Drzwi do piwnicy otworzyły się ze zgrzytem.

– Cześć, kochanie – zawołał radośnie David Price. – Wróciłem!

Pięć przecznic od dawnego domu Griffina Fitz wcisnął hamulec. Buzująca we krwi adrenalina domagała się, by zajechali z piskiem opon przed frontowe drzwi i wpadli do środka, prażąc na wszystkie strony z pistoletów. Rozsądek podpowiadał jednak co innego. Griffin i Waters zaczęli się rozglądać po okolicy w poszukiwaniu Price’a, gdy Fitz ruszył wolno w kierunku domu.

Minęli jedną przecznicę. Potem drugą. Skręcili w trzecią. Zegar tykał, napięcie rosło. Griffin zacisnął pięści. Waters zaczął strzelać palcami.

Ulica była cicha. Zachodzące słońce rozświetlało niebo pomarańczową łuną.

Dojechali do ostatniej przecznicy. Fitz zatrzymał wóz.

– Ile wyjść? – zapytał cicho.

– Trzy. Drzwi od frontu, na patio i klapa do piwnicy.

– Rozdzielamy się – mruknął Waters.

– Musimy być ostrożni – powiedział Griffin. – David ma broń i nie zawaha się użyć Meg jako tarczy. Biorąc pod uwagę okolicę, sytuacja może się pogorszyć.

– Nie możemy wypuścić go z domu – wyszeptał Fitz.

– Tak. Price ma już Meg. Nie wolno dopuścić, żeby dostał się do innego domu i sterroryzował całą rodzinę.

Nikt nie zadał następnego logicznego pytania: w którym momencie poświęcić Meg, by zatrzymać Price’a? Mieli nadzieję, że nie będą musieli rozstrzygać tego dylematu.

– Dobra – powiedział Griffin.

Wysiedli z samochodu, wyciągnęli broń i poszli.

Przybiegli lekarze. Wpadli do pokoju Carol i pochylili się nad jej ciałem. Lewa noga wciąż lekko drgała, prawe ramię trzepotało o prześcieradło. Maszyna piszczała, a lekarze wydawali niezrozumiałe rozkazy pielęgniarkom, które odepchnęły Dana na bok i napełniły wielką strzykawkę.

– Carol, Carol, Carol…

– Musi pan wyjść.

– Ale żona…

– Lekarz wkrótce do pana przyjdzie.

– Carol…

Pielęgniarka energicznie wypchnęła go za drzwi. Przez ścianę wyraźnie słyszał jakieś krzyki lekarzy, piszczenie maszyny, trzepot ręki o prześcieradło.

Dotknął jej. Pogładził Meg po policzku i odgarnął jej włosy. Odwróciła z obrzydzeniem głowę, ale nie mogła uciec. Na samym początku zdjął opaskę z jej oczu.

– Jak miło cię widzieć – oświadczył David. Ostry blask żarówki uderzył ją w oczy. – Wyrosłaś – powiedział. – Jaka szkoda.

Powiódł palcem po jej ramieniu, a potem uniósł go do ust i oblizał krew.

– Widzę, że nie traciłaś czasu. Spójrz, jak się poraniłaś. I wszystko na nic. Ale miło, że próbowałaś. Czy Ronnie uprzedził cię o mojej wizycie, Meg? Czy to dla mnie tak się urządziłaś?

Wciąż miała zakneblowane usta, więc nawet nie próbowała odpowiedzieć.

– Cóż, obawiam się, że nie możemy dłużej zwlekać – oświadczył David. – Najpierw zdejmę cię z tego haka, a potem trochę się zabawimy.

Meg przyjrzała mu się zmęczonym wzrokiem. Z pasa jego spodni wystawała rączka pistoletu. Na koszuli i policzku widniały czerwone plamy. W powietrzu unosił się smród prochu. Wiedziała, co to znaczy.

Sięgnął ręką za plecy i wyciągnął duży nóż w czarnej skórzanej pochwie.

– Pamiątka po Jerrym – powiedział, choć nie znała nikogo o takim imieniu.

Wysunął nóż. Srebrne ostrze błysnęło złowrogo. Powinna była bardziej się starać. Powinna była mocniej się bujać. Co z tego, że bolały ją ramiona i plecy. To, co zamierzał zrobić jej teraz David, na pewno będzie znacznie, znacznie gorsze.

Przytknął ostrze do jej obojczyka.

Zacisnęła powieki, przywarła plecami do ściany i próbowała sobie wmówić, że ból nie będzie trwał wiecznie. Wszystko, nawet ból, ma swój kres. Biedna Molly. Biedni rodzice. Biedna Carol i Jillian… Biedna Meg. Powoli zaczęła układać sobie życie. Naprawdę, nawet mimo amnezji… miała tyle planów. A teraz… Nóż się poruszył. Jęknęła bezsilnie…

Ramiona opadły jej nagle, dłonie uderzyły bezwładnie o brzuch. Chwilę później krew zaczęła znowu krążyć w jej członkach, budząc końcówki nerwowe do życia. Omal nie krzyknęła z bólu.

Obserwujący ją David wybuchł śmiechem.

– Tak, czasami powrót do zdrowia jest boleśniejszy od samej choroby. Od roku ćwiczę jogę, wiesz? Założę się, że gdybyś odpowiednio gimnastykowała mięśnie, teraz byłoby ci znacznie lżej. Jezu, Meg, zsikałaś się w majtki?

Chciała go uderzyć. Ale nie mogła ruszyć rękoma. Zdawało jej się, jakby były zrobione z gumy. Nie panowała nad nimi.

– Planowałem, że zabawimy tutaj trochę – oznajmił David – ale nieobecność Ronniego sugeruje, że biedaczek został zatrzymany. A skoro tak się stało, dom nie jest już bezpieczny. Na szczęście, jak widzę, Ronnie zdążył zostawić mi samochód. Przejedziemy się? Co ty na to, Meg? Pozwolę ci przekręcić kluczyk w stacyjce.

Podszedł do schodów. Gdy zauważył, że za nim nie poszła, obejrzał się przez ramię i zmarszczył brwi.

– No, nie wstydź się. Chodź. – Wtedy jego wzrok padł na związane nogi. – No no no, widzę, że Ronnie nie pozostawił niczego przypadkowi. Wierz mi, dokładnie wiem, jak się czujesz.

Wyjął nóż. Pochylił się i przeciął lateksowe więzy. Podniósł głowę i uśmiechnął się wesoło.

Meg także się uśmiechnęła. I z całej siły uderzyła go kolanem w podbródek. Jego twarz wykrzywiła się z bólu. Blady jak ściana, zatoczył się, wciąż ściskając nóż.

Nie daj mu czasu na kontratak, tłumaczył jej instruktor samoobrony. Nie daj mu czasu do namysłu.

Meg kopnęła Davida w krocze, ten w ostatniej chwili osłonił się udem. Z całej siły nadepnęła mu obcasem stopę. Wydał z siebie gardłowy jęk. Uderzyła go w bok kolana i wreszcie zwaliła z nóg.

Chciała wyrwać mu pistolet. Chciała zabrać nóż. Chciała zagłębić palce w jego oczodołach i wydłubać mózg. Ale nie mogła ruszyć rękami. Wciąż odmawiały posłuszeństwa.

Obróciła się więc w stronę drewnianych schodów i rzuciła się do ucieczki.

Za jej plecami David krzyknął:

– Jeszcze jeden krok, pierdolona suko, a odstrzelę ci łeb!

Nie zatrzymała się.

David zaczął strzelać.

Griffin usłyszał pierwszy wystrzał, kiedy zakradał się do frontowych drzwi. Ułamek sekundy później rozległ się następny. I jeszcze jeden. Griffin przykucnął, chwycił lewą ręką klamkę, w prawej zaciskając berettę. Otworzył drzwi, wturlał się do środka i ujrzał półtora metra przed sobą Davida Price’a, który stał na szczycie piwnicznych schodów i krzyczał:

– Zabiję cię, ty wredna suko!

W jego dłoni lśnił pistolet, taki sam jak Griffina.

Griffin nacisnął spust. David zauważył go, skoczył na prawo i otworzył ogień. Niech to! Griffin pobiegł na lewo, oddając na ślepo kilka strzałów. David nie pozostał dłużny, dziurawiąc pociskami podłogę pod jego stopami. Nagle na lewo od Griffina pojawiła się druga postać – Fitz, który wszedł od strony patio.

– Padnij! – krzyknął Griffin.

David podniósł lufę i posłał kolejną kulę. Fitz padł na podłogę.

Griffin znowu strzelił. David przebiegł przez korytarz i schował się w kuchni, gdzie miał dostęp do schodów na piętro.

– Cholera! – zaklął Fitz, wstając. – Skurwiel odstrzelił mi chyba resztki włosów.

– Gdzie Meg?

– Nie wiem, ale słyszałem ostrą strzelaninę w piwnicy.

– Ty idź na dół, a ja pójdę na górę.

– Mam ci zostawić całą zabawę?

– Idź po dziewczynę.

– Okej. Kapuję.

Griffin przeczołgał się do kuchni. Kiedy dotarł do drzwi, wyciągnął rękę, przewrócił na bok stół i ukrył się za blatem.

Odczekał chwilę, przyzwyczajając oczy do mroku. Jedyne światło w domu dochodziło z piwnicy. Wszystkie okiennice były zamknięte. Griffin zamrugał, wziął głęboki oddech i zaczął nasłuchiwać.

Z góry nie dochodziły żadne odgłosy. Ani kroki, ani szuranie, ani nawet szept rzucanego pod nosem przekleństwa.

Siódma zero pięć. W domu zapadła cisza. Słońce schowało się za horyzontem. Walczący przygotowywali się do drugiej rundy.

Jillian prowadziła, czytając jednocześnie wydruk z maps.com, który pokazywał, jak dojechać do dawnego domu Davida Price’a. Adres znalazła w starych wydaniach gazet, które opisały dokładnie okoliczności i miejsce aresztowania. Za pierwszym razem Jillian minęła właściwą ulicę. Teraz wykręciła nieprzepisowo, ale gdy dojechała do skrzyżowania, zdała sobie sprawę, że lepiej będzie dojść do domu Price’a pieszo. W ten sposób lepiej wykorzysta element zaskoczenia.

Z jednym pojemnikiem gazu w dłoni, a drugim w torebce wysiadła z samochodu. Gaz działał najskuteczniej z bliskiej odległości przy ataku na oczy i nos, a to oznaczało, że będzie się musiała podkraść do Price’a. Na szczęście prawdopodobnie byli tam już zaprawieni w bojach policjanci, tacy jak Griffin. Meg także mogła sprawiać Price’owi kłopoty. Dzięki temu pewnie uda jej się go zaskoczyć.

Pomyślała o mieszkaniu Trishy. Przypomniała sobie mężczyznę przyciskającego ją do podłogi. Duszącą się i umierającą siostrę na łóżku. Gardłowy śmiech i słowa „Zerżnę cię, ty suko”.

89
{"b":"94206","o":1}