Jerry otrząsnął się pierwszy.
– Szybko, szybko, musimy go unieruchomić. I włożyć drewienko między zęby! – zawołał, po czym wskoczył do furgonetki i chwycił Davida za nogi. Ernie złapał więźnia za ramiona.
Jerry’ego naszła dziwna myśl. Ręce Price’a nie były tam, gdzie powinny być. Co się stało z grubym pasem, do którego miały być przymocowane kajdanki? Jego wzrok padł na błyszczący kawałek drewna na podłodze. Prawie jak wytrych.
Jeny podniósł głowę.
Magicznie uwolniona ręka Davida chwyciła berettę Erniego.
Jerry krzyknął:
– Ni…
Pocisk przeszył mu mózg.
Trzaski, zamieszanie. Porucznik Morelli odeszła od państwa Pesaturo, trzymając w jednej ręce telefon komórkowy, a w drugiej krótkofalówkę. Pociła się pod kewlarową kamizelką, jej wzrok błądził nerwowo po dachach okolicznych domów w poszukiwaniu snajperów.
– Jak to? Jaki atak? Nie, nie zatrzymujcie się. Co? Już się zatrzymaliście? Poszaleliście?!
Zadzwoniła komórka. Przyłożyła ją do drugiego ucha, wciąż słuchając niewyraźnych wyjaśnień Bruegera.
– Morelli, słucham.
– Price zrobi coś po drodze – wrzasnął do słuchawki Griffin. – Wcale nie chce spotkania z Molly. To zmyłka. Viggio chciał zamontować bombę w samochodzie, którym David ma uciec.
– Griffin… – szepnęła porucznik, a potem powiedziała do krótkofalówki: – Wiem, że nie możecie pozwolić, żeby umarł!
– Pani porucznik, gdzie jest więzienna furgonetka? Proszę mi powiedzieć, gdzie ją znaleźć!
– Niech cię, Brueger. Gdzie się, do cholery, podziewasz? Griffin mówi, że Price chce zwiać. Nie dotykajcie go. Słyszysz? Niech nikt nie waży się zbliżyć do Davida Price’a! Brueger?
Strzały. Huk strzałów. Krzyki mężczyzn. Znowu wymiana ognia. A potem charczenie. Blisko. Człowiek krztuszący się własną krwią.
– Brueger? Brueger, słyszysz mnie? Brueger, co się dzieje?
– Gdzie furgonetka?! Gdzie jest ta cholerna furgonetka?! – krzyczał Griffin.
– Brueger!
Cisza. Zupełna cisza. Nawet Griffin przestał w końcu wrzeszczeć. Mijały sekundy. Krople potu spływały jej po czole. Odwróciła się powoli. Popatrzyła na Toma i Laurie, którzy przyglądali się jej szeroko otwartymi oczyma. Spojrzała na Molly. Śliczną małą Molly.
Nagle w radiu odezwał się głos.
– Pozdrowienia dla Griffina – powiedział David Price. – Aha, moglibyście przysłać karetkę. Nie, chwileczkę… Zdaje się, że wystarczy koroner.
Griffin zaklął w słuchawce. Porucznik Morelli spuściła głowę.
Ledwie Griffin się rozłączył, telefon znowu zadzwonił. Przez chwilę tylko na niego patrzył. Tak samo jak Waters. Wszyscy słyszeli głosy z krótkofalówki porucznik Morelli w komórce Griffina. Fitz zupełnie osłupiał. Stojący przy radiowozie mundurowi zwiesili posępnie głowy. W życiu zdarzają się sytuacje, w których człowiek czuje się, jakby się znalazł na dnie oceanu. Wszystkie dźwięki są przytłumione. Najmniejszy ruch wymaga olbrzymiego wysiłku. Człowiek dryfuje w mroku, powierzchnia jest za daleko, a ciśnienie rozsadza płuca. To była jedna z tych sytuacji.
Telefon nadal dzwonił.
Griffin przyłożył słuchawkę do ucha i przygotowawszy się na prześmiewczy głos Price’a, wcisnął zielony guzik.
– Price chce uciec po drodze! – wykrzyknęła Jillian. – W ogóle nie zamierza dotrzeć do parku.
– Wiem – wyszeptał Griffin.
– Zastanów się – ciągnęła podniesionym głosem. – Pozwolił policji wyznaczyć miejsce. Gdyby chciał stamtąd uciec, nigdy by tego nie zrobił.
– Wiem.
– Snajperzy, brygady antyterrorystyczne, policyjne kordony… to wszystko sprawia, że ucieczka z parku jest niemożliwa. Za to po drodze, kiedy ma do czynienia tylko z kierowcą i paroma strażnikami…
– Wiem, Jillian.
– Wiesz? To powstrzymaj go! Zrób coś!
Nie odpowiedział. Nie potrafił dobrać słów, żeby opisać to, co przed chwilą usłyszał. Ilu ludzi eskortowało furgonetkę? Czterech, sześciu, ośmiu? Ilu z nich miało żony? Dzieci? Waters odwrócił się. Fitz usiadł na krawężniku, wpatrując się otępiałym wzrokiem w latarnię. Gdzieś w okolicy zawył pies.
– Griffin? – zapytała z nagłą obawą Jillian. – Czy on? Czy już…
– Uciekł.
– O, mój Boże. Jak…
– Nie wiem.
– A Meg?
– Niewiemy.
– Griffin, on nie może pozostać na wolności.
– Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? – Jego ciało w końcu się ożywiło. Z całej siły przykopał w oponę radiowozu. I jeszcze raz, i znowu. Siedzący w środku Viggio spojrzał na niego nienawistnie. Sukinsyn prawdopodobnie wszystko słyszał, ale nadal nic go to nie obchodziło.
Oczy Griffina zaszły mgłą. W wyobraźni widział swoje dłonie zaciskające się na szyi Viggia, coraz mocniej i mocniej.
Wdech, wydech. Wdech, wydech. Nie daj się w to wciągnąć. Wyobraź sobie, że jesteś w jakimś przyjemnym miejscu. Najbardziej chciałby zatańczyć na grobie Price’a. Czy to przyjemne miejsce? Czy też przez ostatni rok po prostu niczego się nie nauczył?
– Griffin – odezwała się Jillian. – Porucznik Morelli mówiła, że jesteś na tropie gwałciciela.
– Złapałem go.
– I nie znalazłeś Meg?
– Nie. A facet nie jest w nastroju, żeby o niej rozmawiać.
– Griffin, wiem, gdzie ona jest.
– Słucham? – zapytał zdziwiony.
– David jest zaabsorbowany własną osobą – wyjaśniła pośpiesznie. – Od samego początku działa, jakby chodziło o osobistą zemstę. Najpierw wybrał Meg na pierwszą ofiarę. Potem wplątał cię w prowadzenie śledztwa. A teraz, na zakończenie…
– Nie!
– Tak. Ma jeszcze jeden grób do wykopania, nie rozumiesz? Zaczął od Meg. A teraz zamierza zrobić to, co jego zdaniem powinien był zrobić sześć lat temu. Zabije ją. A potem zakopie w swojej piwnicy. Price wraca do swojego domu, Griffin!
Griffin spojrzał na Viggia. Gwałciciel usiłował przybrać obojętną minę, ale za późno. Zdziwienie na jego twarzy mówiło samo za siebie.
– Jak się dostałeś do domu Price’a? – warknął Griffin.
– Moja mama go kupiła.
– Co?!
Price mi to doradził. Nie oszukujmy się, kto chciałby kupić dom, w którym kiedyś zamordowano i zakopano dziesięcioro dzieci? Agencja nieruchomości już dawno straciła nadzieję, że kiedykolwiek sprzeda posesję. Więc mama kupiła ją za grosze. Była z tego powodu bardzo szczęśliwa.
– Zaangażowałeś w to własną matkę?
– Nie, oczywiście, że nie! Mama jest na Florydzie. Wykupiłem jej wycieczkę.
– Ty sukinsynu! – Griffin skinął na Fitza i Watersa. – Dzięki, Jillian. Już tam jedziemy.
Samochód Griffina był zablokowany przez radiowóz. Popędzili więc do wysłużonego taurusa Fitzpatricka.
David miał dziesięciominutową przewagę, a od jego domu dzieliło ich co najmniej piętnaście minut drogi. Znowu liczyła się każda sekunda.
W salonie państwa Pesaturo Jillian odłożyła słuchawkę, chwyciła płaszcz, torebkę i w pośpiechu wrzuciła do niej pojemnik z gazem.
– To szaleństwo – zawyrokowała bez namysłu Toppi. – Nie jesteś policjantką!
– Meg jest w niebezpieczeństwie.
– Policja się tym zajmie.
– Tak jak do tej pory? – Jillian zwróciła się do matki. – Mogę wziąć twój gaz? Nie wiadomo, ile go będę potrzebować.
Libby zmarszczyła brwi. Spojrzała na córkę z wyrzutem.
– Nie mogę po prostu siedzieć i czekać, mamo! Meg mnie potrzebuje. Muszę spróbować.
Libby nie dała się przekonać.
– Na litość boską, chyba nie myślisz, że wpadnę jak opętana do domu Price’a! Już raz coś takiego zrobiłam i wszyscy wiemy, jak się to skończyło! Będę ostrożna. Wymyślę coś… w drodze.
Libby zaczęła się wahać. Jillian pochyliła się i spojrzała matce głęboko w oczy.
– Muszę to zrobić – wyszeptała. – Nie ocaliłam Trishy, nie rozumiesz? Wiem, że też strasznie za nią tęsknisz. Ale ja czuję się winna. Zawiodłam ją i muszę z tym żyć każdego dnia. Tak, on był silniejszy. Tak, powinno się winić gwałciciela, a nie ofiarę. To tak ładnie brzmi. Ale ja tam byłam. Widziałam ją. I… spóźniłam się. Nie uratowałam jej.
Nie chcę stracić następnej drogiej osoby, mamo. Nie chcę stracić ani ciebie, ani Meg, ani Carol. Dlatego muszę to zrobić. Może nie mogę zmienić świata. Ale w końcu zaczynam rozumieć, że trzeba przynajmniej próbować. Proszę, mamo.
Libby sięgnęła do kieszeni. Podała córce pojemnik trzęsącą się dłonią. Spojrzała na Jillian z niepokojem i westchnęła. Jillian wzięła gaz i pocałowała matkę w policzek. A potem odwróciła się i pobiegła do drzwi.