Było ciemno. Meg ciągle mrużyła oczy, próbując przeniknąć wzrokiem mrok. Bezskutecznie. Ciemność była gęsta, ciężka, wszechobecna. Dusząca jak wełniany koc, nieogarniona jak bezkresny ocean.
Wygięła ciało, napinając więzy na spętanych nad głową nadgarstkach. Lateksowe opaski wpiły się w skórę. Poczuła krople spływające po ramionach, domyśliła się, że to krew. Przynajmniej nie czuła już bólu. Jej ręce zdrętwiały godziny temu, tak samo jak nogi. Tylko ten tępy ból w łopatkach. Pewnie on też wkrótce minie. A co potem?
Poruszyła związanymi nogami. Próbowała się oprzeć o narożną ścianę, wdrapać po pionowej powierzchni, przebić przez ocean czerni i wydostać na zewnątrz. Oczywiście nie mogła tego zrobić. Wciąż była tylko uwięzioną dwudziestoletnią dziewczyną. Wpatrującą się w ciemność, wdychającą mdły zapach lateksu i czującą krew cieknącą po jej ramionach.
Dźwięki. Obróciła głowę, usiłując odgadnąć kierunek, z którego dobiegały. Kroki. Nad jej głową. Z prawa? Z lewa? Dopiero w tej cuchnącej piwnicy zdała sobie sprawę, że w mroku tak bardzo niesie się echo.
Bliżej, teraz na pewno bliżej. Nuci pod nosem. Mężczyzna, pomyślała, wstrzymując oddech.
Zawołał ją po imieniu na parkingu przed sklepem. Zatrzymała się instynktownie, mimo że nie rozpoznała ani samochodu, ani siedzącego w nim kierowcy. Nie rozpoznawanie ludzi nie było oczywiście niczym nowym. Zwykle odczuwała wtedy lekką ciekawość. Kim jest ten obcy człowiek i jakie historie z jej przeszłości może opowiedzieć?
Mężczyzna powiedział, że wydarzył się wypadek. Że Molly jej potrzebuje. Nim zdążyła się otrząsnąć, pomógł jej wsiąść do samochodu. W ostatniej chwili coś ją tknęło. Kiedy patrzyła, jak otwiera drzwiczki od strony kierowcy, jak pochyla się i wchodzi do środka, coś w mroku jej pamięci zaczęło się burzyć. Nie wspomnienie. Raczej uczucie. Strach – przeszywający, nieposkromiony. Złapała za klamkę, ale w tym samym momencie mężczyzna zamknął automatycznie drzwi i wyciągnął pistolet.
Wtedy go rozpoznała. Rysy twarzy nie wydawały się znajome, wyraźnie jednak przypomniała sobie kopulujące w mroku ciało. Postękiwania, pomruki – niekończący się akompaniament towarzyszący jej nieskończonemu wstydowi. Leżała naga, związana tymi okropnymi lateksowymi opaskami, zdana na jego łaskę.
I kiedy pomyślała, że to się nigdy nie skończy, że już dłużej nie wytrzyma, wreszcie opadł na nią mokry od potu.
Roześmiał się chrypliwie. A potem wyszeptał:
– David mówił, że lubisz ostry seks. Zrobimy Molly braciszka albo siostrzyczkę, Meg? Czy wolisz, żebym poczekał parę lat i spróbował z Molly?
Wtedy zaczęła krzyczeć. Ale knebel tłumił dźwięk, wciskał go z powrotem do płuc, gdzie narastał i narastał bez końca.
– David za tobą tęskni, Meg. David cię pragnie. Źle zrobiłaś, że go odrzuciłaś. Teraz siedzi w więzieniu otoczony przez zwyrodnialców, którzy nie mogą się doczekać, żeby cię poznać. Wszyscy któregoś dnia wyjdą na wolność i wszyscy wiedzą, gdzie mieszkasz.
Mężczyzna zsunął się z niej, wyciągnął rękę po koszulę.
– A, byłbym zapomniał – dodał jak gdyby nigdy nic. – David przekazuje wyrazy miłości.
Wtedy krzyk stał się zbyt potężny. Wybuchł w jej gardle, wdarł się do głowy, rozrywając na strzępy wspomnienia. Zdawało się jej, że rozbrzmiewa bez końca, a mimo to nikt niczego nie usłyszał.
A potem równie nagle, jak się pojawił, krzyk wycofał się, powrócił w głąb jej ciała, pogrążając ją w mrocznej, aksamitnej otchłani.
Cały ostatni rok czekała, żeby odzyskać pamięć. A teraz, w samochodzie z tym mężczyzną, żałowała, że nie może znowu zapomnieć.
Zawiózł ją do części miasta, której nie znała. Odległej. Opustoszałej. W takim miejscu nie mogło się wydarzyć nic dobrego. Zaparkował w jakiejś wąskiej uliczce i złapał ją za ręce zaskakująco mocnym chwytem. Poczuła lateks, zanim jeszcze go zobaczyła. Zemdliło ją. Pomyślała, że za chwilę zwymiotuje. Związał jej nadgarstki, skręcając opaskę w ósemkę, a potem położył rękę na jej piersi.
Przypomniała jej się Jillian. Kursy samoobrony, książki o gwałtach, które wspólnie czytały.
„Kobiety nie muszą być ofiarami”.
To dlaczego mężczyźni są tacy silni?
– Mamy kilka godzin – powiedział. – Najpierw muszę załatwić parę spraw. Ale jak skończę… Nie martw się, Meg. Pamiętam, co lubisz. Uszczypnął ją w sutek, posłał ostatni okrutny uśmiech, a potem obwiązał jej głowę czarną koszulką.
Od tego momentu żyła w ciemności.
Znowu jakieś odgłosy. Otwieranie i zamykanie drzwiczek od szafki. Brzęk garnków. Zaburczało jej w brzuchu i nagle zdała sobie sprawę, co robił. Przygotowywał sobie obiad. Ten potwór porwał ją, związał i uwięził w piwnicy, a teraz gotował sobie zupę.
Potrząsnęła rękami. Pociągnęła mocno za lateks przywiązany do metalowego haka w suficie. Nic, nic, nic! Chciało jej się krzyczeć z niemocy.
Kobiety nie są ofiarami! Ona nie jest ofiarą! Czytała książki, chodziła na kursy. Słuchała Jillian i wierzyła jej. Jak jedna dziewczyna może mieć takiego pecha? Jak mogła po tych wszystkich staraniach i naukach skończyć w ten sposób?
Znowu się szarpnęła. Poczuła zaciskającą się gumę i rozrywaną skórę. Po rękach znowu pociekła krew.
Łzy napłynęły jej do oczu.
I Wkrótce on zje obiad. Otworzy drzwi na szczycie schodów. Zejdzie do stęchłej, ciemnej piwnicy. I co potem? Jillian wmawiała im, że mogą panować nad własnym życiem. Mówiła, że jeśli się postarają, zwyciężą. Mogą być pewne siebie, niezależne i silne.
Ale Meg nie potrafiła już myśleć jak Jillian. Była tylko dwudziestoletnią dziewczyną związaną, głodną i przerażoną. A niedługo, może już za chwilę, stanie się coś bardzo złego. Coś jeszcze gorszego niż dotychczas.
Niedługo, powiedział mężczyzna, przyjdzie David.
Dan siedział na oddziale intensywnej terapii i czytał książkę. Przeżyć gwałt. Poradnik dla ofiar i ich rodzin. Kupił ją dwa tygodnie temu. Właśnie dotarł do rozdziału Pierwsza rocznica i później - kiedy wciąż nie masz tego za sobą.
Monitor przy łóżku żony mrugał miarowo. Nagle z korytarza dobiegł jednostajny pisk innej maszyny, któraś z pielęgniarek zaczęła wołać na alarm. Wkrótce rozległ się tupot pośpiesznych kroków.
Carol nawet nie drgnęła. Jej pierś unosiła się i opadała spokojnie. Głowa leżała nieruchomo w złotej aureoli włosów.
Od czasu do czasu jej prawa ręka drgała nieznacznie. W ciągu ostatnich dwudziestu godzin był to jedyny sygnał, jaki był gotów przypisać świadomości.
Dan przeczytał rozdział napisany z punktu widzenia ofiary i przeszedł do następnego: Bliska osoba – kiedy ona wciąż nie ma tego za sobą.
Czytał i choć nie zdawał sobie z tego sprawy, czasem płakał.
W sali obok lekarze i pielęgniarki walczyliby uratować czyjeś życie. Tymczasem serce Carol biło miarowo, płuca pracowały rytmicznie, ale właśnie ten spokój zagrażał jej życiu.
Dan skończył rozdział. Spojrzał na pogrążoną we śnie żonę. Siedział zgarbiony, z pochyloną głową i łokciami na kolanach. Lewe ramię wciąż bolało w miejscu, gdzie Carol go postrzeliła. Ledwo to zauważał.
Dwadzieścia godzin czuwania. Dwadzieścia godzin nadziei, modlitwy i złorzeczeń.
Rozmyślał o wszystkich latach, które spędzili razem, o wszystkich przypadkach, gdy los okazał się niełaskawy. Rozmyślał o tym, co on i Carol zrobili. Zastanawiał się, dlaczego tak łatwo zranić osobę, którą się kocha. I dlaczego musiał się znaleźć na oddziale intensywnej terapii, aby w końcu zrozumieć, co jest w życiu najważniejsze.
Gdyby mógł, cofnąłby czas. Zapomniałby o blackjacku; spróbowałby znaleźć dla siebie miejsce w dużej firmie prawniczej. Wcześniej wracałby do domu, zwracał większą uwagę na żonę, częściej starałby się wywołać uśmiech na jej twarzy. Byłby idealnym mężem, mężczyzną, który potrafi wrócić do domu na czas, by powstrzymać gwałciciela, mężczyzną, który nie doprowadziłby żony do bulimii, pijaństwa i uzależnienia od leków.
Oczywiście nie miał takiej możliwości. Teraz mógł tylko brnąć dalej przez życie z ogromnymi długami na karku, rannym ramieniem i dręczącym poczuciem winy. Carol była załamana, on był załamany. Według książki takie uczucia były naturalne. Minie sporo czasu, nim znowu poczują się dobrze – jeśli w ogóle kiedyś poczują się dobrze. Trzeba po prostu iść dalej, radził autor. Przetrwać ból, starać się znaleźć coś optymistycznego.
Musiało być coś optymistycznego.
– Kocham cię – powiedział do Carol. Żadnej reakcji.
– A niech to, Carol, nie pozwól mu wygrać w ten sposób! Wciąż brak odpowiedzi.
W sali obok sprawy przyjęły gorszy obrót. Hałasy ucichły, nastała ponura cisza. Po chwili lekarz podał czas zgonu.
– Cholera! – jęknął Dan. Rzucił książkę na podłogę i wdrapał się na białe szpitalne łóżko. Zaczął się mocować z przewodami, rurkami, plastrami, aż w końcu udało mu się objąć żonę. Jej głowa opadła na jego ramię, długie jasne włosy spłynęły na jego pierś. Dan przytulił ją mocno do siebie.
Tymczasem za drzwiami lekarze powrócili z rezygnacją do swojego pokoju. Włączyli telewizor.
– Patrzcie – powiedział któryś z nich. – Czy to nie David Price?
Jillian siedziała w salonie państwa Pesaturo i nie wiedziała, co robić. Tom wpatrywał się w podłogę, jakby stary powycierany dywan krył w sobie tajemnicę życia i śmierci. Laurie zniknęła w kuchni, gdzie, sądząc po zapachu detergentu, wydała wojnę brudnym naczyniom. Toppi i Libby zabawiały Molly. Dziewczynka przyniosła Libby pudełko z ubrankami Barbie, Toppi była zajęta zakładaniem różowego kapelusza na pluszową głowę Kubusia Puchatka. Jillian nie miała pojęcia, o co chodziło w tej zabawie.
Tom wpatrywał się w podłogę, Laurie zmywała, Molly się bawiła, a Jillian…? Nie wiedziała, co powinna zrobić. Klub Ocalonych zaczął pękać. Odsunęły się od siebie, czy chciały tego, czy nie, a same nie były tak silne jak wtedy, gdy trzymały się razem. Carol dała się porwać popędowi samozniszczenia. Meg zniknęła w momencie, gdy rodzina najbardziej jej potrzebowała. A Jillian? Nie miała wojska, które mogłaby poprowadzić do walki. Siedziała obok matki, obracając w dłoni złoty medalik ze świętym Krzysztofem, który kiedyś należał do Trishy, i próbowała zebrać myśli.