Литмир - Электронная Библиотека

KLUB OCALONYCH

– Postrzeliłam męża. – Co takiego?

– Wczoraj wieczorem, kiedy wrócił do domu. Bałam się. Właśnie dostałam następny list od Eddiego Como. Tym razem na odwrocie był twój adres, Jillian. Więc strzeliłam i… trafiłam go w ramię. Całkiem nieźle. Lekarz był pod wrażeniem.

Jillian zmarszczyła brwi.

– Przecież umówiłyśmy się, że nie będziemy nosić broni palnej.

– Nie, Jillian. Tylko ty tak postanowiłaś. Ale ja wciąż mam prawo myśleć samodzielnie. No i co ty na to?

– Myślę, że najważniejsze, co na to Dan – odparła spokojnym głosem Jillian.

Meg westchnęła i przysunęła sobie krzesło. Sprawy nie wyglądały najlepiej. Carol była tak zdenerwowana, że nie potrafiła usiedzieć przy stole, który zarezerwowały na nadzwyczajne klubowe spotkanie w restauracji na Federal Hill w osobnej salce. Za to ubrana w zapięty pod samą szyję granatowy kostium Jillian siedziała tak prosto i sztywno, jakby znalazła się na audiencji u królowej. Panowała nerwowa atmosfera. Tylko Meg była spokojna. Jak zwykle za mało wiedziała. Poza tym cały ranek zmagała się ze swoim pierwszym kacem. Przynajmniej tak jej się wydawało.

– Czy nie mogłybyście mówić trochę ciszej? – zapytała. Carol spojrzała na nią gniewnie. Jillian uśmiechnęła się lekko.

– Kac?

– Chyba tak.

– Modliłaś się wczoraj do porcelanowego boga?

Meg dopiero po chwili zrozumiała, że chodzi o wymioty.

– Nie. W każdym razie nie wydaje mi się.

– Nie martw się, przeżyjesz – zapewniła ją Jillian.

– Przepraszam – wtrąciła się Carol. – Właśnie mówiłam, że postrzeliłam męża. Co mam zrobić, żeby w końcu ktoś mnie wysłuchał? Zabić go?

– Nie wiem – odparła Jillian. – Czy właśnie dlatego do niego strzeliłaś?

– Na litość boską…

– Posłuchaj nas przez chwilę…

– Nie ma żadnych „nas”, Jillian! Jesteś tylko ty. Od początku tak było. Meg i ja jesteśmy tylko marionetkami w twojej krucjacie o sprawiedliwość. Klub Ocalonych. Też coś! Ten klub nie ma na celu ocalenia, tylko zemstę. Po prostu nie możesz tego powiedzieć przy dziennikarzach. Ale proszę, Eddie Como nie żyje, ja postrzeliłam męża, następna dziewczyna została zaatakowana, a media trąbią o nagonce na niewinnego człowieka. I co ty na to, Jillian? Jak zamierzasz rozegrać tę partię?

Jillian wstała od stołu i zaczęła chodzić nerwowo w tę i z powrotem. Miała bladą, kamienną twarz i sztywne, nienaturalne ruchy. Meg tylko raz widziała ją w takim stanie. Kiedy Eddie Como po raz pierwszy się z nimi skontaktował. Meg wtedy trochę się bała Jillian.

– Ktoś wtargnął w nocy na mój teren – oznajmiła Jillian. – Odkręcił żarówki we wszystkich reagujących na ruch lampach przed domem, potem namalował na oknie sypialni mojej matki „Eddie Como żyje” i wkręcił żarówki z powrotem. Na miłość boską, mamie trzeba było podać tlen! Myślisz, że nie wiem, co to strach, Carol? Myślisz, że nie wiem, co działo się w twojej głowie, kiedy późno w nocy usłyszałaś czyjeś kroki na korytarzu? Gdybym dwanaście godzin temu miała przy sobie pistolet, też bym kogoś postrzeliła. I pewnie byłby to niewinny chłopak z sąsiedztwa. Dlatego powiedziałam: żadnej broni palnej.

– Święta Jillian…

– A niech cię, Carol. Chcesz o tym porozmawiać? Dobrze. Fitz i sierżant Griffin będą tu za dziesięć minut, więc załatwmy to szybko.

– Znowu to samo, Jillian. Ja próbuję rozmawiać, a ty ustalasz jakąś pieprzoną strategię.

Jillian zacisnęła wargi i spojrzała na Meg.

– Chcesz się wycofać?

– Słucham?

– Pytam, czy chcesz się wycofać z klubu? Czy masz już dość tej grupy?

– Nie… naprawdę. Nie chcę.

– Dlaczego?

– Bo… bo potrzebujemy siebie nawzajem. Bo z kim mogłybyśmy porozmawiać o aktach nocnego wandalizmu albo o strzelaniu do męża z pistoletu? Ludzie potraktowaliby nas jak wariatki. Z nimi… to by nie było prawdziwe.

– Nasze rozmowy też nie są prawdziwe! – zawołała Carol. – O to mi właśnie chodzi. Minęło dwanaście miesięcy. Mamy za sobą uprzejme rozmowy, dyskusje o prawach ofiar i strategiach sądowych. A przynajmniej powinnyśmy mieć. Skoro tworzymy Klub Ocalonych, to wreszcie powinnyśmy się skoncentrować na ocaleniu. Tylko że ty, Jillian, nie chcesz o tym słyszeć. Lubisz, jak policja składa nam wyjaśnienia albo D’Amato prezentuje zawiłości procesu sądowego. Ale kiedy jesteśmy same, kiedy rozmowa staje się zbyt szczera, zbyt bolesna, zamykasz się w sobie. Gorzej, nam też nie pozwalasz mówić. A to niesprawiedliwe. Szczerze mówiąc, gdybym chciała być traktowana w ten sposób, wróciłabym do domu, do męża.

– Uzbrojona? – zapytała Jillian.

– Gdybym miała choć trochę oleju w głowie – ucięła Carol. Jillian uśmiechnęła się.

– Przepraszam – powiedziała cicho.

Carol popatrzyła na nią podejrzliwie. Meg ziewnęła, pragnąc w duchu, żeby starsze przyjaciółki wreszcie zaczęły się dogadywać. Jillian i Carol były jak ogień i woda, ale potrzebowały się. Ona też ich potrzebowała. Zwłaszcza teraz, kiedy następna dziewczyna została zgwałcona i zamordowana. Meg nie potrafiła odpędzić myśli, że jej też mogło się to przytrafić. A biedna Jillian musiała myśleć o Trishy. Po takiej nocy jak ostatnia na pewno o niej myślała.

Jillian spuściła głowę i popatrzyła na Carol.

– Może masz rację… – Zawahała się. – Kiedy jestem zdenerwowana – podjęła – muszę się na czymś skoncentrować. Obmyślam plan i wprowadzam go w życie. Muszę się czymś zająć, działać. Możliwe, że rzeczywiście narzucam to całej grupie.

– Ja tak nie potrafię – powiedziała Carol głucho. – Wracam co wieczór do tego samego domu, do tego samego męża, który nie przyjechał na czas, do tej samej sypialni na piętrze, do której wkradł się gwałciciel i zabrał moje życie. Ty potrafisz się zdystansować. Meg potrafi się zdystansować. Ja nie. Tamta noc jest jak bagno, z którego nie umiem się wydostać.

– Dlaczego nie sprzedasz domu? Dlaczego się nie przeprowadzisz? – zapytała Meg.

– Dan tak go kocha – odparła Carol bez namysłu.

– Ciebie kocha na pewno bardziej.

Carol nie odpowiedziała. Jej twarz mówiła sama za siebie.

– Aż tak cię odpycha? – zapytała łagodnie Jillian.

– Dan tak bardzo się ode mnie odsuwa, że nie wiem, dlaczego w ogóle wraca do domu – odpowiedziała Carol. Siedziała teraz przygarbiona, a złość na jej twarzy ustąpiła bolesnej rezygnacji. – Nie chce rozmawiać. Nie chce się kłócić, nie chce nawet racjonalizować tego, co się stało. Po prostu ten temat jest tabu. Mieszkamy w domu z olbrzymim słoniem i oboje udajemy, że go nie dostrzegamy.

– Nigdy nie rozmawialiście o gwałcie?

– Na początku rozmawialiśmy o tym, co mówili lekarze. Potem o tym, co mówiła policja albo D’Amato. Czasami rozmawiamy o naszych klubowych spotkaniach. Więc rozmawiamy. O tym, co mówią inni.

– Musi mu być ciężko – odezwała się Meg. – Przecież jest facetem. Spójrzcie tylko na mojego ojca. Wciąż nienawidzi siebie za to, że nie było go, kiedy Eddie mnie zaatakował. A przecież nie mieszkaliśmy nawet pod jednym dachem. Twojemu mężowi musi być znacznie trudniej. Ciekawe, co mu mówią inni faceci?

– Inni faceci?

– No, mężczyźni też rozmawiają. Okej, może niezupełnie. Nie tak jak my. Ale na pewno wiedzą, że jego żona została zgwałcona. I to we własnym domu. Na pewno jest mu z tym ciężko. Pewnie czuje się jak nieudacznik. Co to za mężczyzna, który nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa kobiecie, którą kocha? Wiem, że gdyby coś przytrafiło się mojej mamie, ojciec od razu poleciałby po piłę spalinową. A potem wujek Vinnie… No, nieważne. To już zupełnie inna historia.

– Przecież nie mógł wiedzieć, co się stanie – powiedziała Carol. Jillian popatrzyła na nią z zaciekawieniem.

– Mówiłaś mu to?

Carol zawahała się, po czym pokręciła głową.

– Dlaczego?

– Bo jednak winię go za to, co się wydarzyło. Bo modliłam się, żeby wrócił tamtej nocy do domu. Kiedy tamten mężczyzna wyczyniał ze mną niewyobrażalne rzeczy, cały czas miałam nadzieję, że Dan wróci. Ale to trwało i trwało, i trwało, a jego nie było! Potrzebowałam go! Jak mógł mnie tak zostawić?

– Nie mógł wiedzieć… – spróbowała Jillian.

– Sama powiedziałaś, że zawsze pracuje do późna – podrzuciła Meg.

– Ale nie pracował! Do cholery jasnej! – Carol schowała twarz w dłoniach. Chwilę później uniosła głowę, po jej policzkach płynęły łzy. – Od miesięcy go podejrzewałam. Te wszystkie wieczory w pracy. Te „nagłe spotkania z klientami”. Więc zaczęłam dzwonić do jego kancelarii. Nigdy nie odebrał. Ani razu. Tamtego wieczoru też dzwoniłam. O wpół do dziesiątej. Nikogo nie zastałam. Spójrzmy prawdzie w oczy. Mój mąż nie mógł mnie ocalić od gwałtu, bo był za bardzo zajęty harcami z kochanką.

– Och, Carol…

– Więc jak miałam z nim o tym rozmawiać? – podjęła Carol. – Powiedzieć: Hej, Dan, przeproszę cię za to, że zostałam zgwałcona, jeżeli ty mnie przeprosisz, że masz romans. Albo: Dan, przepraszam, że tak wariuję, ale proszę, przyznaj, że jest ci przykro, że nie wróciłeś na czas do domu. A może: Powiem, że mi przykro, że nie mamy dzieci, jeżeli przeprosisz za to, że ciągle mnie ignorujesz, stawiasz pracę na pierwszym miejscu i zamykasz mnie w domu, który tylko przypomina mi, jak bardzo jestem samotna. I co potem? Zestarzejemy się wspólnie, a za każdym razem, gdy na siebie spojrzymy, będziemy widzieć, jaką katastrofą okazało się nasze małżeństwo? Właśnie na tym polega kłopot z małżeństwami. Zaczyna się od potrzeby intymności, a kiedy jest już za późno, przypominasz sobie, że bliskość rodzi obojętność.

– Wciąż go kochasz? – zapytała Jillian.

– Tak – odpowiedziała Carol i znowu się rozpłakała.

Przez długi czas nikt nie wymówił ani słowa.

Rozległo się pukanie do drzwi. Kelnerka, znana im z poprzednich spotkań, zajrzała do środka.

– Jillian, policja przyszła. Jillian popatrzyła na Carol.

– Poprosić, żeby przyszli kiedy indziej?

Meg uświadomiła sobie, że był to największy gest pojednawczy, na jaki Jillian potrafiłaby się kiedykolwiek zdobyć.

44
{"b":"94206","o":1}