Carol wyszła z rue de Pespoir tuż po czwartej, ale dotarła do domu dopiero o wpół do siódmej. Najpierw spędziła trochę czasu na zakupach w Nordstromie. Dan będzie się pieklił, kiedy przyjdzie rachunek, ale co tam. Był dzień, w którym miał się rozpocząć proces przeciwko jej gwałcicielowi. Tyle że nie będzie już żadnego procesu, więc na Boga, skoro miała ochotę pójść na zakupy, nikt jej nie powstrzyma.
Poszła więc do Nordstroma, gdzie drobna młoda blondyneczka pomogła jej wybrać mnóstwo kostiumów od wielkich kreatorów mody, starając się jednocześnie nie gapić zbyt nachalnie na nową klientkę. Carol nie przeszkadzały ciekawskie spojrzenia. Zdążyła się do nich przyzwyczaić. Kiedy Jillian zaproponowała założenie Klubu Ocalonych, dokładnie opisała im skutki uboczne kontaktów z mediami. Z jednej strony, nie można przecenić siły trzech pięknych kobiet stających przed tłumem kamer i domagających się od policji postępów w śledztwie oraz zapewnienia lepszej ochrony całej żeńskiej części populacji stanu Rhode Island.
Ale nie można też bagatelizować siły mediów, które rzucą się na trzy ciężko doświadczone kobiety niczym stado żarłocznych sępów. Czy wiecie, kto może stać za tymi brutalnymi atakami? A co z powolnie toczącym się śledztwem? Czy miewacie koszmary? A co z waszymi mężami, ojcami, siostrami, braćmi? Możecie udzielić jakiejś rady kobietom, które nas teraz słuchają?
Jillian odpowiadała na wszystkie pytania. Była w tym dobra. Chłodna, profesjonalna, nigdy nie wyjawiała więcej, niż trzeba.
Co do Carol, gdyby ona dorwała się do mikrofonu… Oczywiście, że mamy cholerne koszmary! Kobiety, jeśli chcecie się bronić, kupcie sobie pistolety. Najpierw strzelajcie, potem zadawajcie pytania. Pierdolić ich wszystkich, drogie panie. To jedyny sposób.
Tak, miewam koszmary… Gdy śpię… Czego nie robię od miesięcy… A tak na marginesie, kiedy patrzę na męża, widzę twarz gwałciciela, a kiedy mąż mnie dotyka, czuję rękę gwałciciela. I nienawidzę Eddiego Como i otwartych okien, i domów, w których wieczorem robi się cicho. Ale najbardziej wkurwia mnie, że kiedy zasypiam, śnię o krwi i zarzynanych owcach, a kiedy się budzę, jestem tak wściekła, że muszę wciskać gałki oczne do oczodołów, żeby nie wyskoczyły mi z głowy.
Poza tym, drodzy współobywatele, radzę sobie całkiem dobrze.
Carol wydała dwa tysiące dolców. Dan dostanie szału. Dobrze mu tak. O, tak, nie ma to jak dobry nastrój.
Może powinna była zostać z Jillian i Meg? Jillian miała odwieźć Meg do domu i stanąć w jej obronie, gdyby pan Pesaturo zobaczył swoją małą dziewczynkę pod wpływem nie jednej, lecz dwóch butelek szampana. Carol nie wiedziała, jak Meg dorwała się do drugiej butelki. Poszła do toalety, a kiedy wróciła, na stole stała nowa, już w połowie pusta butelka. Dobrze, że udało jej się złapać Jillian na parkingu. To też było dziwne. Jillian rozmawiająca z Sierżantem Błękitne Oczy. Stali tak blisko siebie, pogrążeni w rozmowie… I jeszcze sposób, w jaki Jillian odsunęła się od niego. Jakby miała poczucie winy.
Carol ścisnęło coś w żołądku. Coś jakby świadomość zdrady. Chociaż nie potrafiła powiedzieć, dlaczego. Podejrzenie, i owszem. Ale brak dowodów.
Kiedy wchodziły z Jillian z powrotem do restauracji, zapytała, o czym rozmawiali z sierżantem Griffinem. O niczym, odparła Jillian. A Carol zaczęła się zastanawiać, o jakim „niczym” można rozmawiać bity kwadrans na parkingu.
W restauracji Jillian dokonała oceny sytuacji, tak jak Carol przewidywała. Wymyśliła strategię ataku, tak jak Carol przypuszczała. Carol wróci do domu, a ona zajmie się Meg i – w razie potrzeby – Tomem Pesaturo.
Carol nie przepadała za Tomem. Z tego, co opowiadała o nim Meg, wynikało, że jest nadopiekuńczy, szorstki i szowinistyczny do szpiku kości. Zmusił córkę do zrezygnowania z college’u. Jakby odebranie dziecku prawa do wyższego wykształcenia stanowiło receptę na zapewnienie mu bezpieczeństwa. Na litość boską, czy w chromosomie Y jest cokolwiek wartościowego? Uncja inteligencji zmieszana z tym całym kipiącym testosteronem?
To sprawiło, że zaczęła myśleć o Danie. I o zapachu róż i befsztyków. Ta myśl z kolei wywołała w niej żarliwą nienawiść, gorączkę oburzenia. Nagle poczuła się pusta i osamotniona, jakby grunt usunął się jej spod stóp.
Tak bardzo go kiedyś kochała. Czy on jeszcze pamięta te czasy? Kiedy jego widok w drzwiach przyprawiał ją o dreszcz pożądania? Kiedy myśl, że zobaczą się podczas kolacji, przywracała uśmiech na jej twarzy? Kiedy zapach jego wody kolońskiej był tym, jaki chciała poczuć, budząc się rano i zasypiając wieczorem, przytulona do niego z głową na jego piersi?
Wciąż pamiętała tamte czasy. Czasami w nocy, kiedy nie była zajęta nienawidzeniem Eddiego Como, przywoływała te wspaniałe wspomnienia. Nie miała pewności, który rodzaj myśli bardziej ją bolał.
Teraz wpadła do Nordstrom Cafe, gdzie zjadła sałatkę z kurczakiem i, a tak, kolejny kawałek czekoladowego tortu. Potem wypiła kieliszek wina. Albo dwa, trzy, może cztery.
Lecz nadal była głodna. Już jej to nie dziwiło. Od roku wciąż chciało jej się jeść.
Bycie ofiarą gwałtu to interesujący fenomen. Bardziej niż Carol mogła przypuszczać. Tak, cierpiała na całą gamę psychicznych przypadłości. Pourazowe zaburzenie stresowe, objawiające się koszmarami, zimnym potem i nieuzasadnionymi zmianami nastroju. Generalizacja, przez którą nienawidziła nie tylko gwałciciela, ale praktycznie wszystkich mężczyzn włącznie z mężem, detektywem Fitzpatrickiem i Nedem D’Amato. Był jeszcze „syndrom fałszywej przyczyny” – nie potrafiła wyłączyć telewizora, bo była to ostatnia rzecz, jaką zrobiła przed atakiem, i umysł skojarzył te dwa następujące po sobie wydarzenia, zaopatrując je w związek przyczynowo-skutkowy. Cierpiała także na stary dobry kompleks winy – bo została zgwałcona, bo przeżyła. Czuła się winna, że stała się ciężarem dla męża, że zostawiła otwarte okno, że nie udało jej się obronić przed napastnikiem. Chociaż Jillian, czy chciała się do tego przyznać, czy nie, należało się pierwsze miejsce w kategorii poczucia winy, Carol mogła się pochwalić niejednym z wielu psychicznych urazów, o jakich czytały w poradnikach dla ofiar gwałtu, ale całą ich paletą. Wszystko to razem zbijało się we wspaniałą kulę z napisem „psychoterapia wysoce pożądana”. Tak więc na swój sposób Carol także miała prawo czuć się „przodownikiem”.
Z jednej strony, przeżycie gwałtu było tak traumatyczne, bolesne i rozdzierające, jak Carol przypuszczała. Stanowczo tego nie polecała. Kobiety naprawdę powinny najpierw strzelać, a dopiero potem zadawać pytania.
Ale z drugiej strony…
Z drugiej strony, bycie ofiarą gwałtu miało, z braku lepszego określenia, pewne plusy. Choćby Klub Ocalonych. Teraz Carol większość czasu spędzała z dwiema kobietami, z którymi przedtem pewnie w ogóle nie chciałaby się zadawać. Meg była o wiele za młoda, by Carol kiedykolwiek mogła ją uznać za bliską przyjaciółkę. A poza tym za bardzo „proletariacka”. Zakładając, że ich drogi w ogóle by się skrzyżowały, zapewne nastąpiłoby to w jakiejś restauracji, gdzie Carol byłaby klientką, a Meg kelnerką. Żadna nie zwróciłaby na drugą uwagi.
Jillian stanowiła bardziej interesujący przypadek. Była bliższa Carol pod względem wieku i statusu materialnego. Mogłyby się spotkać na jakimś garden party albo balu dobroczynnym. Pogawędziłyby trochę przy drinku, wymieniły kilka konwencjonalnych uwag i uprzejmości. Najprawdopodobniej Carol uznałaby Jillian za zbytnio pochłoniętą karierą, a Jillian zaklasyfikowałaby Carol jako niepracującą żonę dobrze usytuowanego męża, pełniącą przestarzałą i bezużyteczną rolę strażniczki domowego ogniska.
Teraz trzymały się razem. Czasem wkurzały się na siebie, czasem obrzucały się złośliwościami, czasem czuły się po prostu niezręcznie. Opowiadały sobie o sprawach, jakich normalni ludzie nie potrafią zrozumieć. To wpadały w euforię, to zanosiły się płaczem. Wciąż jednak wiele ukrywały. Carol była o tym przekonana. Bóg jeden wiedział, że tkwiły w niej rzeczy, których nawet po roku nie potrafiła wyrazić w słowach. Jeśli zaś chodzi o Jillian – cóż, Carol i Meg były pewne, że nie udało im się jeszcze przełamać żadnej z jej barier. Miały więc swoje sekrety. Łączyła je jednak również więź, więź, której w ogóle nie powinno być, ale była. Ich cotygodniowe spotkania stanowiły bodaj jedyną podporę dla Carol. Bez nich już dawno odechciałoby się jej żyć.
Normalni ludzie nie potrafią zrozumieć takich spraw. Normalni ludzie, jeśli im się poszczęści, nigdy nie będą mieli okazji ich zrozumieć.
Carol dopiła wino. A potem, pokrzepiona lekkim szumem w głowie, wróciła do domu.
Żadnych reporterów na horyzoncie. Co za ulga. Pewnie czatowali przed domem cały dzień; jeszcze jeden powód, by pójść na zakupy. Teraz było już po szóstej, za późno, żeby zdążyć na popołudniowe wydanie wiadomości. A może policja zorganizowała konferencję prasową? Jillian, Carol i Meg nauczyły się doceniać policyjne prasówki. Dziennikarze przynajmniej na kwadrans zwijali się sprzed ich domów i pędzili do komendy. Potem oczywiście wracali. Hordy reporterów z aparatami fotograficznymi, kamerami i mikrofonami znowu zalewały ulicę i trawnik przed domem – legiony weteranów wojny o informację. W dobre dni Carol wyobrażała sobie, że ma ciężki karabin maszynowy ustawiony na dachu i kosi ich wszystkich jedną potężną serią. W złe dni chowała się do łazienki na piętrze, jedynego pomieszczenia w domu pozbawionego okien, gdzie siedząc w kucki w wannie, pochłaniała hurtowe ilości lodów od Bena i Jerry’ego.
Samochód Dana stał na podjeździe. Maska była chłodna, wrócił już jakiś czas temu. Niedobry znak.
Odnalazła Dana siedzącego w salonie przy zgaszonych światłach i włączonym telewizorze. Drgnął, gdy stanęła w drzwiach, i mogłaby przysiąc, że zasłonił ręką twarz, jakby obawiał się ataku. Kiedy jednak podeszła bliżej, okazało się, że po prostu podniósł kieliszek, aby wypić ostatni łyk koniaku. Wpatrywała się w niego, czekając, które z nich pierwsze się odezwie. Potem zdała sobie sprawę, że Dan wciąż ma na sobie garnitur, a jego krótkie ciemne włosy są rozczochrane – przeczesywał je dłonią, kiedy się denerwował.