Литмир - Электронная Библиотека

PRICE

– Potrzebujemy nakazu…

– Mamy uzasadnione podejrzenie…

– W sprawie Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego…

– Como sprzedał nasienie bankowi spermy w Pawtucket…

– Gwałciciel musiał mieć dostęp do próbek, żeby podłożyć spermę na miejscu zbrodni…

– Musimy przejrzeć dane personelu. Natychmiast!

Może nie był to najbardziej elegancki sposób przedstawienia sprawy sędziemu, ale okazał się skuteczny. O piątej jedenaście GrifFin i Waters mieli nakaz w rękach. Z prędkością stu kilometrów na godzinę wrócili do Korporate Klean. Paląc gumę, wzięli ostry zakręt na parking przed budynkiem i z piskiem opon zajechali przed wejście.

Przed drzwiami ujrzeli Fitza, który trzymając Greena za ramię, tłumaczył mu coś z furią. Zdaje się, że Green postanowił wcielić w życie groźbę, że o piątej pójdzie do domu. Fitz zaś starał się dotrzymać obietnicy, że mu na to nie pozwoli.

Griffin zatrzymał samochód przed samym wejściem, a Waters wystawił przez okno nakaz.

– Domagamy się natychmiastowego dostępu do danych personelu! – oświadczył Waters.

Sal Green westchnął i pokręcił głową, zaskoczony ich determinacją. Po chwili odwrócił się z powrotem w stronę budynku.

Pięć minut później wymierzył trzy porządne kopniaki starej metalowej kartotece i otworzył dolną szufladę.

– To moi obecni pracownicy – oświadczył.

Griffin zerknął na rząd kartek. Co najmniej pięćdziesiąt. Nie mieli czasu przeglądać ich po kolei.

– Ludzie, którzy sprzątają lub sprzątali bank spermy – zażądał.

– Jestem zwolennikiem częstych rotacji. W ten sposób pracownicy ciągle mają się na baczności.

– Data zatrudnienia: od listopada do kwietnia. Szybko!

Przez moment wydawało się, że Green zaprotestuje. Griffina zaczęły świerzbić ręce. Starał się pamiętać o tym, co powiedziała porucznik Morelli. To samo słyszał zresztą od psychoanalityka, braci i Watersa. Wciąż jednak miał przed oczyma mroczną piwnicę i równy rządek dziesięciu dziecięcych mogił.

Green wyciągnął po kolei odpowiednie pliki dokumentów. Griffin pomyślał, że to najlepsza rzecz, jaką facet zrobił tego dnia.

Razem z Watersem i Fitzem zaczęli przeglądać papiery. Po dziesięciu minutach Fitz wykrzyknął:

– Hej, znam tego gościa! Ron Viggio. Sam go aresztowałem kilka lat temu. Podglądacz. Niestety, kobieta była zbyt zawstydzona, żeby wnieść oskarżenie.

– Podglądacz – mruknął Waters. – Dobry materiał na gwałciciela.

– Zaraz, ja wiem tylko tyle, że został aresztowany za włamanie i wtargnięcie – zaprotestował Green. – Viggio od razu mi o tym powiedział. Zapewnił, że to było zwykłe nieporozumienie. Chciał zrobić niespodziankę swojej dziewczynie, a sąsiad opacznie to zrozumiał.

– Został złapany na włamaniu do domu kobiety? – zapytał Griffin. Green wzruszył ramionami.

– Aresztowany, ale niesądzony. W każdym razie tak mi powiedział. Griffin już wystukiwał numer na komórce.

– Tu sierżant Griffin. Sprawdźcie dla mnie Ronalda Viggio. V-I-G-G-I-O. Tak. – A po dwóch minutach: – Aktualny adres?

– Dobra, panowie – powiedział, rozłączywszy się. – Jazda!

– Ale… – zaczął protestować Green, lecz nikt nie poczekałby go wysłuchać.

Piąta trzydzieści.

Szeryfowie stanowi wprowadzili Davida do więziennej furgonetki. Dzięki punktualności swego adwokata Price po raz pierwszy od osiemnastu miesięcy miał na sobie cywilne ubranie – spodnie w kolorze khaki, granatową koszulę i brązowe mokasyny. Każda część garderoby została przeszukana i sprawdzona wykrywaczem metali. Tak samo jak ich właściciel.

David, choć miał skute nadgarstki i stopy, uśmiechał się radośnie. Uśmiechał się do szeryfów, do strażników więziennych i do granatowej furgonetki. Był w dobrym humorze.

Załadowali go do samochodu.

– Tylko czegoś spróbuj, dupku – ostrzegł jeden z szeryfów – a wgnieciemy cię w ziemię. Capisce! Nie mówię po włosku, ty sycylijski kmiotku.

Szeryf zmarszczył brwi. David uśmiechnął się do niego promiennie.

Zasunęły się drzwiczki furgonetki. Wkrótce otworzy się więzienna brama.

Piąta trzydzieści pięć. Wolność była już na wyciągnięcie ręki. Jeszcze pięć, dziesięć minut i wyruszy w podróż.

Dzięki, sierżancie Griffin, pomyślał. No i, oczywiście, dzięki, Meg.

– Wygląda na to, że Ron Viggio nie czuł potrzeby poinformowania pracodawcy o całej swojej przeszłości kryminalnej – powiedział Griffin, wjeżdżając na autostradę między stanową, podczas gdy Waters dzwonił po posiłki. – Nie został aresztowany za włamanie, ale za napaść o podłożu seksualnym. W połowie lat dziewięćdziesiątych odsiedział także trzy lata za włamanie do domu kobiety.

– Więc facet zaczął od podglądania, potem włamywał się do domów kobiet, aż w końcu zaczął je napadać. No no, historia jak z podręcznika.

– Niestety za ostatnią napaść nie stanął przed sądem. Kobieta spotykała się przedtem z Viggio, a ponieważ sypiała z nim dobrowolnie, obawiała się, że przysięgli jej nie uwierzą. A może po prostu wpadła w panikę na myśl o procesie. W końcu to nie spacer po parku.

– Po co sądzić oskarżonego, skoro można przypieprzyć ofierze?

– Właśnie. Viggio trafił do aresztu w grudniu, a skarga przeciw niemu została wycofana w styczniu.

Dojechali do zjazdu w stronę Cranston. Griffin zaczął się przeciskać między sunącymi wolno samochodami, klnąc, na czym świat stoi. Jakiś palant zajechał mu drogę i stanął. Griffin wdepnął z furią hamulec, Waters włączył megafon.

– Na prawo. Już!

Poskutkowało. Dupek posłusznie zjechał z drogi. Nie darował sobie jednak pokazania mijającym go policjantom środkowego palca. Ach, ci cywile.

– Viggio spędził miesiąc w areszcie w tym samym czasie co David Price – powiedział Griffin, ściskając kierownicę w spoconych dłoniach. Odnalazł właściwą ulicę, z prędkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę pokonał zakręt.

– Czyżby to był zwykły zbieg okoliczności?

– Wątpliwe. Pewnie już w grudniu Viggio zdał sobie sprawę, że nie zrezygnuje z ataków na kobiety, ale wiedział, że jego DNA i odciski palców są w policyjnym komputerze. Wtedy musiał sobie przypomnieć o starym dobrym Davidzie, który mieszkał tuż obok gliniarza, a mimo to udało mu się zabić dziesięcioro dzieci. A tak się akurat złożyło, że Price siedział w tym samym więzieniu.

– Nawet gwałciciele potrzebują wzorów do naśladowania.

– Niestety. Dobra, jesteśmy na miejscu. – Griffin z opóźnieniem dostrzegł tabliczkę z nazwą ulicy i wcisnąwszy hamulec, wykręcił. Zwolnił i wyłączył światła. Nie chciał wystraszyć Viggia, pędząc jego ulicą na sygnale. Najpierw przejadą jak gdyby nigdy nic obok domu, żeby rozeznać się w sytuacji.

Gdy zbliżyli się do domu podejrzanego, zauważyli mężczyznę, który wyszedł frontowymi drzwiami i podszedł do samochodu stojącego na podjeździe. Facet miał na sobie granatowe spodnie i lnianą błękitną koszulę. Wyglądał zupełnie jak Eddie Como. Witamy, panie Viggio.

– Jezu Chryste – szepnął ze zdumieniem Waters.

– Ucieknie nam! – ostrzegł Griffin, chwytając za radio. – Zielone światło, zielone światło!

Griffin wjechał bokiem na podjazd i zahamował z piskiem, blokując drogę samochodowi Viggia. Viggio podniósł wzrok. Ujrzał dwa nieoznakowane policyjne auta i radiowóz. Rzucił się do ucieczki.

– Szybciej, szybciej, szybciej! – darł się Griffin, wyskakując z wozu. Przed sobą zobaczył Fitza, który wjechał na sąsiedni podjazd, by zagrodzić drogę podejrzanemu. Viggio wskoczył na maskę wysłużonego forda, zeskoczył po drugiej stronie i pobiegł dalej. Rozległy się krzyki.

– Policja, stać! – wrzeszczał Waters.

Z okolicznych okien wychyliły się głowy zdumionych mieszkańców. Mundurowi wyskoczyli z radiowozu i rzucili się w pogoń.

Viggio obejrzał się nerwowo przez ramię. Policjanci byli coraz bliżej. Skręcił w prawo, popędził zaniedbanym ogródkiem między dwoma domkami, przeskoczył niski drewniany płot. Jakaś kobieta krzyknęła. Zaszczekał pies. Griffin usłyszał to wszystko z daleka, kiedy pokonywał płot. Dogonił Viggia i rzucił się potężnym szczupakiem, próbując złapać go za nogi.

W ostatniej chwili Viggio uskoczył w lewo i wdrapał się na wysokie druciane ogrodzenie. Griffin upadł na ziemię, przeturlał się i pobiegł dalej, widząc przed sobą Viggia i Watersa przeskakujących na drugą stronę siatki. Po chwili już wspinał się po ogrodzeniu.

Znaleźli się na czymś w rodzaju prywatnego złomowiska. Cała posesja była zagracona rdzewiejącymi i wypalonymi wrakami samochodów. Pośrodku stał biały walący się domek. Na moment Griffin stracił uciekiniera z oczu. Usłyszawszy jednak brzęk metalu, dostrzegł Viggia przebiegającego po masce zdezelowanej mazdy. Waters pędził pięć metrów zanim.

Griffin ocenił trasę: Viggio biegł w kierunku dziecięcego roweru stojącego przed domem. Popędził więc na tyły budynku.

Wyskoczył zza węgła pięć metrów przed Viggiem.

– Ha! – krzyknął.

Zaskoczony Viggio stanął jak wryty. Po chwili Waters rzucił się na niego od tyłu, powalając go na ziemię.

Dziesięć minut później Ron Viggio siedział skuty kajdankami na tylnym siedzeniu radiowozu i konsekwentnie odmawiał zeznań. Na razie detektywi pozwolili mu milczeć i zajęli się przeszukaniem domu. W łazience Waters znalazł pudełka z lateksowymi rękawiczkami. W spiżarni Fitz odkrył trzydzieści butelek płynu do higieny intymnej o zapachu polnych kwiatów firmy Berkely and Johnson. W zamrażarce chłodziły się fiolki z nasieniem.

Na kuchennym stole leżała otwarta skrzynka wypełniona jakąś szarą plasteliną obłożoną zapalnikami do modeli rakiet. Griffin powąchał tajemniczy materiał, a potem zostawił go Jackowi-i-Jackowi do identyfikacji. Sprawdzili pokoje na piętrze, łazienkę na parterze i wszystkie szafy. Ani śladu Meg.

W końcu Griffin znalazł drzwi do piwnicy. Wziął głęboki oddech, przywołał Watersa i razem zeszli na dół.

– Meg? – zawołał Griffin. Zaczepił głową o koniec łańcuszka zapalającego górne światło.

85
{"b":"94206","o":1}