Do dnia cesarskiego balu szmaragdowo-złota suknia została ukończona. Miała to być wielka fe¬ta, chociaż bez udziału samego Napoleona, który kwaterował w pałacu Sch6nbrunn koło Wiednia.
Zaproszono cztery tysiące osób reprezentują¬cych wszystkie klasy paryskiej społeczności, ze szczególnym uwzględnieniem przedstawicieli woj¬ska, handlu i bankowości. Nabrzeża, wzdłuż któ¬rych wiodła droga do Hotelu de Ville, oraz plac były jasno oświetlone latarniami, zaś wnętrze bo¬gato udekorowano w cesarskich barwach złota i zieleni.
Aleksie po raz pierwszy przyszło do głowy, że dla niej Damien wybrał te same kolory.
– Zrobiłeś to celowo, prawda? – powiedziała przez zaciśnięte zęby, gdy przeciskali się przez tłum.
Uśmiechnął się.
– Zrobiłem to, ponieważ zieleń pasuje do kolo¬ru twoich oczu… i ponieważ wiedziałem, że będzie im miło. Być może Moreau nie przyjdzie, ale będzie tu wiele innych wpływowych osób.
– Nie powinnam wkładać tej sukni. U niósł czarne brwi.
– W samej halce mogłabyś się poczuć nieco skrę¬powana.
Spojrzała na niego wilkiem. Dziś był uosobie¬niem przystojnego francuskiego żołnierza, nosił obcisłe białe spodnie i wysokie czarne huzarskie buty. Biało-niebieska bluza z czerwonymi lamów¬kami była ozdobiona połyskującymi, złotymi guzi¬kami, na szerokich ramionach miał galowe epole¬ty z frędzlami.
Przy dźwiękach muzyki, poprowadził ją przez wystrojony tłum. Minęli cesarskie orły zawieszone na ścianach udekorowanych na zielono, upstrzo¬nych małymi złocistymi pszczołami. U podnóża marmurowych schbdów w wielkiej sali Damien się zatrzymał.
– Chciałbym, żebyś poznała kilka osób. – Przy¬witał się zdawkowo ze stojącą tam grupką ludzi, po czym zaczął je przedstawiać.
– Enchanti – odezwał się do niej mężczyzna na¬zwiskiem Brumaire.
– Bonsoir, monsieur – odparła trochę sztywno.
Była to dziwaczna zbieranina: minister policji Fo¬uche, pułkownik dragonów, kapitan huzarów, ar¬chitekt Cellerier, dowódca brygady karabinierów, aktorka z Comedie Fran‹$aise, opat bez własnego opactwa odziany w kościelne szaty, choć nie należał do żadnego kościoła, lecz służył "w towarzystwie".
Aktorka, atrakcyjna blondynka z obfitym biu¬stem, przyglądała się Damienowi o wiele zbyt śmiało. Aleksa bezwiednie mocniej chwyciła go za ramię, czując, jak jej usta same się ściągają.
– Nie martw się, miette – odezwał się czyjś zna¬jomy głos tuż obok jej ucha. – Gabriella już nie jest jego cher amie. Oczy twojego męża patrzą tylko na ciebie.
– Monsieur Gaudin!
– Miło panią widzieć, madame Falon. – Nachylił się nad jej dłonią i uścisnął ją czule.
Damien uśmiechnął się do niego ciepło.
– Dobry wieczór, Andre. Miałem nadzieję, że się tu spotkamy.
– Naprawdę? Dlaczego?
– Oczywiście po to, żeby ci podziękować za opiekę nad moją żoną podczas mojej nieobecności.
– To była przyjemność, chociaż przykro mi, że wciąż tu jest.
– Muszę się przyznać, że mnie też, drogi przyja¬cielu. Lecz jeśli takie jest życzenie generała Mo¬reau, a ja nie mogę zmieniać jego decyzji.
Andre zmarszczył swoje gęste brwi.
– Niestety, tak właśnie jest. – Przeniósł wzrok na Aleksę. – A tymczasem trzeba się cieszyć z te¬go, co jest, n'est ce pas?
– Staram się, monsieur.
Gaudin przedstawił ich oboje grupie osób, w któ¬rych towarzystwie przybył na uroczystość. Był wśród nich pułkownik Lafon, księżniczka d'Abran¬tes oraz przystojny blondyn Julian St. Owen, do którego wszyscy mówili Jules. Ktoś powiedział, że Jules właśnie przyjechał ze wsi. Był inteligent¬nym trzydziestolatkiem o bystrych oczach i wzoro¬wych manierach. Kiedy nachylił się nad jej dłonią i przytrzymał ją nieco dłużej, niż powinien, Damien przerwał to powitanie, prosząc ją do tańca.
– Jesteś pewien, że nie wolałbyś zatańczyć z tą aktoreczką? – nie mogła się powstrzymać Aleksa.
– Grają walca. Nie ma tu nikogo oprócz ciebie, z kim chciałbym go zatańczyć.
Zaskoczył ją swym poważnym tonem, lecz nie ogniem, który płonął w jego oczach przez cały wieczór, od momentu gdy wszedł do salonu i zobaczył ją w tej głęboko wyciętej szmaragdowo-złocistej sukni. Wyraz twarzy Damiena wywoływał u niej przyspieszone bicie serca, poczuła też, że ma wil¬gotne dłonie. Zapragnęła tych kilku krótkich chwil, gdy będzie prowadził ją do walca, chociaż w głębi duszy wiedziała, że powinna mu odmówić.
Jednak pozwoliła, by poprowadził ją na parkiet, odwrócił przodem do siebie i delikatnie ujął jej dłoń. Inne pary kołysały się i wirowały pod krysz¬tałowymi żyrandolami. Coraz głośniejsza muzyka powoli wypełniła wyłożoną lustrami balową salę.
– Czy zdajesz sobie sprawę, że to jest nasz pierw¬szy walc? – spytał, omiatając wzrokiem jej twarz. Zatrzymał go na ustach Aleksy, która poczuła drżenie w nogach.
– Wiem – zgodziła się, chociaż wcale nie miała takiego wrażenia. Ich ciała poruszały się w ideal¬nym rytmie, każdy skręt, każdy krok, każdy ruch bioder. Lubieżnie ocierał się nogą o jej uda, z każ¬dą chwilą trzymając ją coraz mocniej.
– Jesteś tu naj piękniej sza. – Gorące spojrzenie w oczach Damiena utwierdziło ją, że powiedział to całkowicie szczerze.
– Merci, monsieur – podziękowała łamiącym się lekko głosem.
– Pragnę cię. Pragnę cię od chwili, gdy ujrzałem cię w tej sukni.
Odwróciła głowę w bok.
– Pragnienie to nie wszystko. Czasami nie możemy mieć tego, co chcemy.
– Ale czasami możemy.
Spojrzała mu; w oczy.
– Pragniesz mnie, a jednak je'stem twoim wrogiem.
– Jesteś moją żoną. Tylko to się liczy. Czy nie możesz odłożyć na bok dzielących nas różnic, przy¬najmniej gdy jesteśmy tutaj?
Zesztywniała w jego ramionach.
– Jak możesz mnie prosić o coś takiego? Czy są¬dzisz, że mogłabym zaakcept9wać to, co zrobiłeś? Albo udawać, że akceptuję? Ze powinnam z rado¬ścią zaprosić cię do mojego łóżka, a potem wrócić do Anglii i jak gdyby nigdy nic żyć sobie dalej, jak¬byś nigdy nie istniał?
– Być może jest jakaś alternatywa – powiedział cicho.
– Niby jaka?
– Ze powierzysz się mojej opiece i zaufasz, że zdołam tak pokierować sprawami, aby między na¬mi wszystko się ułożyło.
Aleksa z trudem przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło. Boże, chciała tego, nigdy nie pragnęła cze¬gokolwiek bardziej. Ale teraz już jej nie zależało. Damien okłamał ją i oszukał wiele razy. Byłoby to więc naj czystszej wody szaleństwo, a jednak…
– Szkoda, że to niemożliwe. Nigdy nie dowiesz się, jak bardzo bym tego chciała, lecz…
– Lecz…?
– Lecz nie mogę.
Przycisnął ją mocniej do siebie, aby poczuła jego narastające podniecenie w nieprzyzwoicie obci¬słych spodniach.
– Do diabła, jesteś moją żoną! – syknął. Prób owa¬la uwolnić się z jego objęć, lecz trzymał ją zbyt moc¬no. – Przepraszam cię, słodyczy moja, ale nie odej¬dziesz teraz. – Przytrzymywał ją stanowczo w talii. – To byłoby zbyt żenujące dla nas obojga. – Po chwi¬li jednak zwolnił uścisk, dając jej więcej swobody, dając im obojgu chwilę na odzyskanie opanowania.
Kiedy taniec dobiegł końca, odprowadził ją do miejsca, gdzie stał Andre Gaudin.
– Chciałbym cię prosić o drobną przyjacielską przysługę, Andre, i na chwilę pozostawić moją żo¬nę pod twoją opieką. Muszę porozmawiać z puł¬kownikiem Lafonem.
– Oczywiście – odpowiedział Andre.
– Więc wybaczcie mi… – Skłoniwszy się dworsko, odszedł.
– Trudno go rozgryźć, n'est ce pas? – odezwał się Gaudin.
– To praktycznie niemożliwe.
– A jednak kochasz go.
– Tak.
– Dlaczego?
Oderwała wzrok od postaci oddalającego się męza.
– Być może coś w nim widzę – westchnęła. – Ale z drugiej strony, mogę się zupełnie mylić.
Andre nie zdążył odpowiedzieć, gdyż podszedł do nich Jules St. Owen.
– Madame Falon. – Uśmiechnął się, a ona spo¬strzegła jego oczy barwy najczystszego błękitu, pro¬sty zgrabny nos i dołeczek w podbródku. Był na¬prawdę bardzo przystojny. – Skoro pani mąż jest za¬jęty, czy zaszczyci mnie pani, pozwalając zaprosić się do tańca?
Dlaczego nie?, pomyślała. Być może Damienowi to się nie spodoba, ale'było jej wszystko jedno.
– Z przyjemnością, monsieur.
Orkiestra ponownie zagrała walca. Tym lepiej, pomyślała Aleksa w nadziei, że jej mąż ich zoba¬czy. Może nawet wpadnie w złość. Jeśli ją źle po¬traktuje, łatwiej jej będzie zachować między nimi dystans.
Na skraju parkietu St. Owen położył dłoń na jej talii i poprowadził do tańca. Był niższy od Damiena, ale dobrze zbudowany, atrakcyjnie męski i niemal¬że tak samo dobry jako tancerz. Jednak w jego to¬warzystwie czuła pewną rezerwę, co musiał wyczuć, gdyż nachylił się nieco bliżej.
– Proszę się uspokoić, lady Falon – szepnął jej do ucha. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu wypowie¬dział te słowa po angielsku. – Przybyłem, żeby po¬móc pani wrócić do domu.
– Kim pan jest? – cofnęła się, aby na niego spojrzeć.
– Proszę mówić po francusku – ostrzegł ją, gdy zaczęła mówić w ojczystym języku. Płynnie pociągnął ją do tańca, jakby nic się nie stało. – Jestem przy¬jacielem. W tym momencie tylko to się liczy.
– Kto pana przysłał? Dlaczego miałabym panu ufać?
– Generał Wilcox przesłał wiadomość. Jest do¬wódcą pułkownika Bewicke'a.
– Bewicke to ostatni człowiek, któremu mogłabym zaufać.
– Jestem tu z polecenia Wilcoksa.
– Więc jest pan szpiegiem?
– Nie. Jestem lojalnym Francuzem.
– Więc dlaczego…
– Nie czas na wyjaśnienia. Powiem więcej przy następnym spotkaniu. Proszę pamiętać, że są tu osoby, które pani pomogą.
Skończyli tańczyć, po czym Jules St. Owen od¬prowadził ją do Andre. Czuła się rozkojarzona, nie bardzo wiedziała, co się właściwie stało. Kiedy po¬nownie odwróciła się w stronę St. Owena, ten już wmieszał się w tłum. Zobaczyła tylko jego jasną czuprynę, gdy wychodził z sali.
– Przyjemnie się tańczyło z St. Owenem? – spy¬tał Andre, a ona pomyślała, czy przypadkiem nie domyśla się, co między nimi zaszło.