Damien stał we wnęce przy oknie. Obserwował drzwi biblioteki, aż zobaczył, że Aleksa otworzyła je i uciekła korytarzem. Trochę się uspokoił, gdy poszła schodami na górę do ich pokoi, z dala od plotkarskich języków i wścibskich oczu.
Czuł się dość dziwnie, trochę wytrącony z rów¬nowagi tym, co się stało. Rzadko tracił opanowa¬nie, lecz przy Aleksie zdarzyło mu się to już nie po raz pierwszy. Dzisiaj także stracił głowę – gdy spostrzegł, że gdzieś się ulotniła. A potem, gdy ją odnalazł…
Jules St. Owen miał szczęście, że uszedł z ży¬ciem!
Z głębokim westchnieniem wyszedł na taras.
Nic jej nie łączyło z Sto Owenem – przynajmniej nie był jej kochankiem. Wiedział to w chwili, gdy ją pocałował, a pełne przekonanie uzyskał, kiedy skończyli się kochać.
Zresztą nigdy nie dała mu podstaw do podej¬rzeń, że jest niewierna. To, co się stało, nastąpiło wyłącznie z jego winy.
Jezu. Rozmyślając o godnym potępienia postę¬powaniu, uderzył pięścią w szorstką, kamienną ścianę. Powinien był jej ufać, jednak jemu nigdy nie przychodziło to z łatwością. Ojciec wierzył matce, a ona nadużywała jego zaufania. Damien wierzył jej, a ona go zostawiła. Chciał zaufać bab¬ce, po tym jak odesłano go do niej do Francji.
Lecz Rachael i Simone były matką i córką. Mat¬ka podobna do córki, jak często sobie powtarzał. Traktowała go bardziej jak służącego niż jak wnu¬ka, wyciągając nań rózgę, gdy tylko coś jej się nie podobało, wciąż niezadowolona z jego postępków. Zaczął nią pogardzać. Gdyby nie Fieldhurst, być może nawet odmówiłby powrotu.
Damien wyjął cygaro, włożył je między zęby i na¬chylił się nad jedną z pochodni oświetlających ścieżkę do ogrodu, po czym zaciągnął się mocno. Fieldhurst okazał się jego wybawieniem, pomyślał, wypuszczając cienką smugę dymu w kierunku czy¬stego, nocnego nieba. Wspomniał ich pierwsze spotkanie w jego piętnaste urodziny, w noc bardzo podobną do tej. Miejscem spotkania było Whitley, wiejska posiadłość jego ojczyma w pobliżu Hamp¬stead Heath.
Fieldhurst okazał się znajomym lorda Townsen¬da. Major był niezłomnym, poważnym człowie¬kiem, wychowanym w duchu brytyjskiej tradycji. Ze swoją bezkomprornjsowością i determinacje) przypominał Damienowi ojca. Od samego począt¬ku bardzo go polubił.
O dziwo, Fieldhurst wydawał się odwzajemnia" tę sympatię. Następnego dnia poszli razem na po lowanie i każdy ustrzelił ładną, grubą kuropatwy. Anthony Fieldhurst, wówczas w randze majora, podsunął mu ideę dostarczania informacji. Z po czątku nic skomplikowanego, po prostu miał mice oczy szeroko otwarte w czasie pobytu we Francji, a potem zameldować o wszelkich zasłyszanych in¬teresujących faktach.
To było w 1794 roku, kiedy pod ostrzem giloty¬ny zginęli Robespierre i St. Just. Swoje głowy stra¬cili również Danton i Desmoulins. Stracono setki osób, a babka Damiena nalegała, żeby brali udział w wielu krwawych egzekucjach. Kiedy zobaczył pierwszą z nich, uciekł i schował się w krzakach. Babka wyśmiała go i nazwała tchórzem. Po tym wydarzeniu był już przygotowany i spokojniej oglą¬dał kolejne ścięcia, chociaż za każdym razem od¬czuwał obrzydzenie. Nigdy też nie mógł ich zapo¬mnieć.
Był to jeden z głównych motywów, jakimi się kierował, przyjmując na siebie zobowiązanie wo¬bec Fieldhursta, gdy skończył dwadzieścia jeden lat. Wtedy Napoleon maszerował przez Syrię, w tym samym roku pokonał Turków pod Abu Kir w Egipcie.
Damien cały czas udawał lojalność wobec Fran¬cji, budując sieć kontaktów w Paryżu, co nie oka¬zało się trudnym zadaniem, skoro drugi mąż Simo¬ne osiągnął wysoką pozycję w rządzie.
W tym samym roku Damien zawarł umowę z ge¬nerałem Moreau, zgodnie z którą miał dostarczać Francuzom brytyjskie tajemnice.
Z tą różnicą, że sekrety, które im sprzedawał, pochodziły bezpośrednio od ministra obrony i by¬Iy tak preparowane, aby ich wprowadzić w błąd. Fieldhurst, wtedy już pułkownik, William Pitt młodszy oraz król Jerzy byli jedynymi osobami, które znały całą prawdę. Teraz Pitt już nie żył, król zaś rzadko miewał przebłyski świadomości. Samot¬nym kontaktem Damiena pozostał więc generał Fieldhurst.
Oparł się o ścianę na tarasie, spoglądając w kie¬runku ogrodu. Niemalże widział oczami duszy zbliżającą się z naprzeciwka Aleksę, w której kasz¬tanowych włosach odbijało się światło latarni, a piękne zielone oczy lśniły cudownym blaskiem.
Nie powinien był jej poślubiać – już chyba po raz tysięczny nasuwał się mu ten sam wniosek. Lecz za nic nie chciałby stracić ani jednego z dni, które spędzili razem. Gdyby nie niebezpieczeństwo, na które mimowolnie ją naraził, nigdy nie pozwo¬liłby jej odejść.
* * *
Damien nie wrócił do ich pokoi, z czego Aleksa była zadowolona. Jednak przewracała się z boku na bok i wierciła, łamiąc sobie głowę, dokąd poszedł.
I z kim może teraz przebywać.
Nie była tak naiwna, żeby nie zauważyć gorących spojrzeń, jakie rzucały mu niektóre kobiety. Lec po tym, jak się kochali w bibliotece, po ich intym¬nym zbliżeniu nie potrzebowałby przecież innej kobiety. Na samo wspomnienie poczuła miłe cie¬pło, chociaż całkowitej pewności jednak nie miała.
Rano chodziła w tę i z powrotem po sypialni, by w końcu zatrzymać się przed wysokim oknem z je¬dwabnymi zasłonami i popatrzyć na rozciągające się wokół pałacu łąki. Nie zobaczy się z Damienem aż do wieczora, gdyż tak jak większość mężczyzn wyruszył na polowanie. Może i dobrze. Dzięki te¬mu miała trochę czasu, żeby zapanować nad emo¬cjami, spojrzeć na sprawy z odpowiedniej perspek¬tywy i zastanowić się, co powinna zrobić.
Poza tym nadarzała się sposobność, aby zwie¬dzić pałac i spędzić trochę więcej czasu z gośćmi.
Kto wie, jakie tajemnice mogły wypłynąć w rozmo¬wach?
Dzień minął znacznie szybciej, niż myślała. Inne kobiety były przyjazne, chociaż zachowywały pew¬ną rezerwę, jednak żona generała zaakceptowała ją w pełni. Jeśli pominąć niepewność związaną z tym, co się wydarzyło pomiędzy nią i Damienem, całe popołudnie minęło przyjemnie. Na godzinę przed zachodem słońca Aleksa odkryła coś interesującego.
W zachodnim skrzydle, które zajmowała rodzi¬na gospodarzy, zlokalizowa~a generalski gabinet. Drzwi było otwarte, lecz nie śmiała wejść do środ¬ka, gdyż wokół kręciło się dużo ludzi. Zobaczyła jednak ogromne biurko, na którym leżały różne papiery sprawiające wrażenie oficjalnych doku¬mentów. Jednak bardziej interesujące było samo biurko, ponieważ już kiedyś widziała identyczne – w gabinecie Rayne'a w Stoneleigh. Kiedyś, gdy była małą dziewczynką, ojciec pokazał jej tajny schowek w meblu. Powiedział wtedy, że podob¬nych biurek jest niewiele. Wszystkie wyszły z pra¬cowni Farriera, jednego z najznamienitszych pro¬ducentów mebli we Francji.
Tak, pamiętała je doskonale – a to w gabinecie Moreau wyglądało identycznie. W tajnej skrytce Rayne przechowywał swoje najważniejsze doku¬menty.
A co mógł tam ukrywać generał?
Warto byłoby sprawdzić, pomyślała, szykując się do kolacji i wystawnego balu zaplanowanego na wieczór. Damien w końcu wrócił i teraz prze¬bierał się w swoim pokoju. Niewiele się odzywał, wydawał się dziwnie przygaszony. Może wcale nie hył zadowolony z tego, co się wydarzyło, lecz mąż, który rzadko dzielił się swoimi myślami, pozosta¬wiał jej duże pole do domysłów.
Usłyszała, jak wchodził, zanim jeszcze go zobaczy¬ła. Gdy skierowała głowę w stronę drzwi, stał już ubrany w znakomicie skrojony szary frak. Nieprzy¬zwoicie obcisłe czarne spodnie przywodziły jej na myśl jego męskie atrybuty, a to z kolei wywołało falę gorąca, która rozeszła się po całym ciele Aleksy.
– Gotowa? – spytał, patrząc na nią z aprobatą. – Slicznie wyglądasz… ale przecież tak jest zawsze.
Podeszła, przyjmując jego nadstawione ramię.
– Dziękuję
– Jeśli chodzi o wczorajszy wieczór – powiedział nagle, zupełnie ją zaskakując – to… przepraszam. W ogóle chciałem cię przeprosić za wiele rzeczy. Nie powinienem był stracić kontroli nad sobą.
Podniosła wzrok na jego twarz, z biciem serca obserwując twarde rysy.
– Więc dlaczego straciłeś?
Milczał chwilę.
– Byłem zazdrosny. – Starał się być nonszalancki, lecz jego szyja poczerwieniała, nadając ciemniejszy odcień skórze nad fularem. Jeszcze nigdy nie wi¬działa go w takim stanie. – Sto Owen to przystojny chłopak, a ty najwyraźniej wpadłaś mu w oko.
Mimowolnie odczula. przyjemność, że jednak mu zależy na niej.
– Wtedy powiedziałam ci prawdę. Jules St. Owen nic dla mnie nie znaczy.
– A ja? – Spojrzał na nią niebieskimi oczami. – Co ja znaczę dla ciebie?
Nerwowo oblizała wargi. Tak naprawdę znaczy I wszystko i nic. Bo nie mogła sobie pozwolić, żeby dać mu swoje uczucia. Lecz sama myśl o tym była¬by już kłamstwem.
– Jesteś moim mężem.
Skinął głową, wciąż z kamienną twarzą, chociaż przez moment dojrzała na niej lekkie rozczarowanie.
– Czas, abyśmy dołączyli do reszty towarzystwa – powiedział.
– Tak, oczywiście. – Boże, czego on od niej oczekiwał?
Wszystko jedno, i tak nie mógł tego od niej otrzymać.
Zjedli kolację, uśmiechając się i prowadząc zdawkowe rozmowy, niemal uprzedzająco uprzej¬mi. Jak to możliwe, że umiał tak wiele powiedzieć oczami, a tak mało używając słów? Jak to możliwe, że spojrzenie Damiena mówiło jedno, zaś jego uczynki coś zupełnie innego?
Miała wielką ochotę uciec od stołu do swojego pokoju. Chciałaby strzelić palcami i znaleźć się z powrotem w Anglii, klasnąć w dłonie i wrócić do czasów, zanim go poznała, zanim umarł Peter, zanim nastały miesiące okropnych wyrzutów su¬mienia – gdy była niewinną, beztroską, niefrasobli¬wą dziewczyną o rozmarzonych oczach.
Powiedziała sobie, że to tylko zmęczenie. Tak długo tkwi w tych intrygach, że sama straciła roze¬znanie, w którą stronę pójść dalej. Jednak dobrze wiedziała, co ma robić.
Wreszcie po kilku godzinach nadarzyła się ide¬alna sposobność. Damien był zajęty rozmową z ge¬nerałem i grupką mężczyzn, podczas gdy Aleksa prowadziła niezobowiązującą konwersację z pa¬niami. Po chwili udało jej się wymknąć. Uniósłszy lekko spódnicę, obeszła salon i skierowała się do zachodniego skrzydła. Nie było tam nikogo prócz kilku nadgorliwych służących kręcących się tu i tam, lecz korytarz przed gabinetem generała był pusty.