Czując coraz większy ucisk w gardle, Aleksa drżącymi palcami nałożyła halkę, po czym szybko wskoczyła w swoją złocistą suknię. Bezskutecznie próbowała zapiąć guziki na plecach, po raz kolejny z trudem powstrzymując się od płaczu. Rozległ się trzask rozrywanego materiału, lecz nic jej to nie obchodziło. Było jej niedobrze, czuła się rozczaro¬wana, niepewna, przepełniona rozpaczą. Nie chciała patrzeć na Darniena, obawiając się jego wi¬doku, zawstydzona własną reakcją, nieświadoma, dlaczego straciła nad sobą panowanie.
Nie usłyszała, gdy podchodził, gdyż jego kroki stłumił gruby dywan. Zesztywniała, czując jego do¬tyk, spięta naszykowała się na kolejne starcie, ale ich walka chyba dobiegła już końca. Położył ręce na jej talii, odsunął jej dłonie i zapiął pozostałe gu¬ziki sukni z delikatnością, jakiej nię oczekiwała, i z wprawą, która mówiła sarna za siebie.
Kiedy skończył, odsunął się.
– To chyba twoje – powiedział cicho, podając jej małą karteczkę, w której rozpoznała swój weksel.
Z trudem przełknęłą przez zaciśniętę gardło i nie pewnym ruchem sięgnęła po papier.
– Dziękuję – powiedziała martwym głosem, ostrożnie zabierając kartkę z jego palców, tak by go nie dotknąć. Ponownie ją zaskoczył. Oczekiwa¬ła, że wciąż będzie chciał zapłaty, że chodzi mu wy¬łącznie o pieniądze, a ona będzie musiała spłacić mu wszystko co do pensa. A tymczasem on ponow¬nie sprawił, że musiała zmienić zdanie.
Odszedł kilka kroków, sięgnął po złocistą pele¬rynę i otulił nią Aleksę
– Czas się skończył. Musimy iść.
Dla niej czas skończył się już kilka godzin ternu.
Gdy powinna była wrócić do domu. A nawet zanim jeszcze wyruszyła na to spotkanie. '
Wszystko to było kłamstwem, jakąś perfidną grą. A on pociągał za wszystkie sznurki. Przez całą kolację próbował ją oczarować, udawał, że mają wspólne zainteresowania, chwalił jej inteligencję, zachowywał się tak, jakby jej zdanie naprawdę miało znaczenie. I niejednokrotnie w jego oczach pojawiało się spojrzenie wyrażające samotność i tęsknotę. Ciekawe, czy to także było udawane, czy też było jedynym prawdziwym elementem pod¬czas całego dzisiejszego wieczoru.
– Gotowa?
– Tak – wykrztusiła. Damien wziął ją za rękę i poprowadził do drzwi. Chciała się oswobodzić, ale nie miała pewności, czy da radę zejść po scho¬dach na własnych nogach. Pragnęła jak najszybciej oddalić się z tego miejsca, wrócić do domu, ukryć się bezpiecznie w Marden.
Bez względu na to, co powie Rayne, poprosi go, żeby ją tam zabrał.
* * *
Damien po raz ostatni spojrzał na zegar. Wpół do drugiej. Zostało im trochę czasu, chociaż nie¬zbyt dużo. Lord Beechcroft nigdy nie wracał ze swoją kochanką, aktorką Sophie Lang z teatru Royale przy Drury Lane, przed drugą w nocy. Przedstawienie kończyło się dokładnie o pierwszej trzydzieści, a Beechcroft był równie punktualny jak roznamiętniony. Plan Damiena przewidywał nieoczekiwane spotkanie z baronem w momencie opuszczania tawerny mniej więcej o świcie, po tym jak obaj odbyliby namiętne spotkania ze swoimi damami. A teraz…: cóż, pod koniec wieczoru jego plany uległy pewnym zmianom.
Nasunął kaptur peleryny na głowę Aleksy, aby ukryć jej ogniste włosy, po czym ruszyli w dół po schodach. W barze wciąż siedziało kilku gości, głównie podróżnych, zaś pokoje na górze zajmo¬wali bogaci młodzieńcy i ich kochanki. Romanso¬wanie było w modzie, tawerna była dobrze znanym miejscem potajemnych schadzek, o czym jednak Aleksa nie miała najmniejszego pojęcia.
Pospiesznie zeszli na dół i ruszyli ku ciężkim dę¬bowym drzwiom wejściowym, gdy te nagle otwo¬rzyły się, wpuszczając do wnętrza silny powiew wiatru..
– Idzie burza – powiedział siwiejący mężczyzna z brodą, który wkroczył do środka w towarzystwie małej, owiniętej w pelerynę postaci.
Boże, lord Beeehcroft. Prawie nigdy nie zj awiał się tu tak wcześnie. Damien był tego niemal pe¬wien, ponieważ wydał małą fortunę na łapówki dla pracującej w zajeździe dziewczyny, żeby starannie zapisywała godziny przybycia i wyjazdu barona.
Kiedy się mijali, na twarzy lorda Beechcrofta za¬gościł uśmiech.
– Dobry wieczór, droga Alekso. Jakże miło cię widzieć… chociaż muszę przyznać, że nie spodzie¬wałem się spotkać cię w takim… miejscu.
Damien poczuł bolesny ucisk w żołądku. Od¬wrócił się i zobaczył, jak Aleksa walczy ze swoim kapturem, jak próbuje naciągnąć go z powrotem, po tym jak gwałtowny podmuch wiatru zerwał go jej z głowy.
– Lord Beechcroft… – powiedziała w końcu.
– Ja właśnie… to znaczy, my właśnie…
Uśmiechnął się jak zgłodniały wilk.
– Nie obawiaj się, moja droga. Ja jestem niezwykle dyskretny.
Damien aż jęknął w myślach. Tak dyskretny jak pismaki z "Morning Post". Właśnie dlatego tak starannie zaplanował cały wieczór. Dlatego wybrał właśnie ten zajazd. Beechcroft i jego dłu¬gi jęzor miał być kluczem do powodzenia całego planu.
Siwiejący mężczyzna odwrócił się w jego stronę Był baronem, a więc arystokratą niższego szczebla, jednak aspirował do elit i z upodobaniem wywoły¬wał zamęt wśród śmietanki towarzyskiej.
– Radziłbym panu zachowywać większą ostroż¬ność, lordzie Fałon. Reputacja damy to bardzo cen¬ny towar.
Damien zmusił się do uśmiechu.
– Tu nie ma miejsca żaden skandal, mimo że sy¬tuacja może sugerować coś innego. Ta dama zna¬lazła się tu całkowicie przypadkowo. Wracała do Stoneleigh, gdy zepsuł jej się powóz, więc za¬trzymała się w zajeździe na czas dokonania przez woźnicę koniecznej naprawy.
Było to bardzo mizerne usprawiedliwienie, o czym zresztą wszyscy dobrze wiedzieli. Aktorka zademonstrowała uśmieszek, zaś baron z niedo¬wierzaniem uniósł brwi. Już wczesnym rankiem hi¬storyjka o Aleksie Garrick, która przebywała w ta¬wernie Cockleshell w towarzystwie cieszącego się złą sławą hrabiego Falona, będzie na ustach każ¬dego londyńskiego łowcy sensacji. Reputacja Aleksy będzie zrujnowana.
Dokładnie tak, jak to sobie zaplanował.
– Chodźmy – ponaglił Aleksę nieco zbyt szorst¬ko. Widząc, jak drży, nieoczekIwanie poczuł wy¬rzuty sumienia. Ale być może był w tym jednak ja¬kiś akt sprawiedliwości, kiedy sam los podjął inter¬wencję, by ją ukarać za śmierć Petera, tak jak od samego początku zamierzał to uczynić Damien.
Aleksa ledwo dostrzegalnie kiwnęła głową. Czu¬ła, że za moment wpadnie w panikę, że jest o krok od histerii. Każda inna kobieta już dawno by się załamała. Damien był nieco zdumiony jej opano¬waniem, zważywszy przez co – za jego sprawą – musiała przejść.
Zakołysała się trochę, więc wzmocnił chwyt, którym trzymał ją w talii. Pospiesznie pożegnali Beechcrofta i wyszli głównymi drzwiami, kierując się w stronę stajni. Niemal dobrnęli już do powo¬zu, gdy powietrze wypełnił tętent końskich kopyt. Odgłos był coraz lepiej słyszalny, zwierzę goniło w ich stronę na złamanie karku wzbijając w górę kawałki błota. Spojrzeli w tym kierunku. Samotny jeździec w pełnym galopie minął łukowatą bramę i wpadł na podwórzec, a poły płaszcza powiewały za jego plecami.
Sciągnął gwałtownie cugle przed wejściem do zajazdu i zeskoczył na ziemię, gdy zwierzę jeszcze podskakiwało niespokojnie. Damien spo¬strzegł, że mężczyzna jest postawny, szeroki w ra¬mionach i imponująco umięśniony. Ruszył prosto do tawerny, lecz nagle zauważył ich kątem oka i od razu zawrócił w tym kierunku.
– Rayne… – ledwie dosłyszalnie wyszeptała Aleksa.
Damien, widząc zbliżającego się wysokiego m꿬czyznę, przygotował się do konfrontacji,
– Aleks! – zawołał wicehrabia, nazywając siostrę przezwiskiem, które, co Damien zapamiętał, padło z jego ust już wcześniej. – Do diabła, co tu się wy¬rabia?
Aleksa zaczęła płakać. Wcale nie chciała. Boże, zdawało się jej, że płakała cały wieczór, lecz tym razem nie umiała się powstrzymać.
– Och, Rayne… – Czy tylko tyle była w stanie powiedzieć? Podeszła do brata, a on wziął ją w swoje mocne ramIona.
– Nic ci nie jest? Powiedz, co się stało?!
– Wszystko dobrze. Jak… jak mnie znalazłeś?
Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
– Lady Jane odpowiednio poinstruowała swoje¬go woźnicę. Obawiała się o twoje bezpieczeństwo. Powinien zaraz nadjechać. – Jeszcze raz ją uści¬snął. – A teraz powiedz mi, do diabła, co tu się dzieje?
– Nic. Wszystko. Jest tutaj lord Beechcroft. Widział mnie z lordem Falonem. O Boże, Rayne, co ja teraz zrobię? – Poczuła, jak Rayne cały zesztywniał na dźwięk nazwiska Falon. Od kilku tygodni, od momentu gdy po raz pierwszy wymieniła to nazwisko, Rayne nieustannie ją przed nim przestrzegał.
Teraz odsunął się od Aleksy i spojrzał twar¬do na hrabiego.
– Wygląda mi na to, że zrujnowałeś pan imię mojej siostry.
Damien uśmiechnął się kącikiem ust, sprawiając wrażenie brutalnego, bezlitosnego drania. Ale przecież właśnie taki był.
– Chyba tak.
Rayne wymierzył cios, po którym każdy inny mężczyzna padłby na kolana. Falon cofnął się, lecz i tak odczuł potężną moc uderzenia. Gęste czarne włosy opadły mu na oczy, gdy wyprostował się, by stawić czoło napastnikowi. W k.ąciku ust pojawiła się strużka krwi.
– Zabiję cię – powjedział Rayne. – Zrobię to go¬łymi rękami i będę delektował się każdą chwilą.
– Nie! – Aleksa wpadła pomiędzy nich. Była roz¬trzęsiona, zesztywniała na całym ciele. Boże, czy ten koszmar nigdy się nie skończy? – Rayne, nie możesz tego zrobić!
Rayne oderwał wzrok od hrabiego.
– Tym razem wyjątkowo masz rację, siostrzycz¬ko. Młoda dama nie powinna patrzyć na takie rze¬czy. – Odwrócił się do Falona, który ocierał właśnie usta z krwi chusteczką, po czym schował ją do kie¬szeni fraka. – Oczekuję pana wraz z sekundantem jutro o świcie. Greek Park będzie odpowiednim miejscem. Wybór broni należy oozywiście do pana.
– Dobry Boże! – jęknęła słabym głosem Aleksa.
– Jak pan sobie życzy – odparł hrabia. – A więc pistolety. Może pan liczyć na 'moje punktualne przybycie.
– Czyście obaj poszaleli? – Aleksa spojrzała w górę na swojego wysokiego, zdeterminowane¬go brata. – Rayne, nie możesz tego zrobić. Lord Falon zastrzelił juz trzy osoby i mo'że zabić cie¬bie!