Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rozdział 13

Damien zszedł po schodach w swoim petit hotel przy rue St. Philippe.

Dom zbudowany przed okresem rewolucyjnego terroru przez arystokratów, którzy bali się utraty głów pod ostrzem gilotyny, był ciężką, kamienną budowlą z wysokimi oknami i balkonami z kutego żelaza. Budynek był elegancki, chociaż sprawiał wrażenie raczej fortecy niż domu mieszkalnego. Kamienica o grubych murach skrywała tunele i se¬kretne przejścia, dając żyjącym w strachu arystokra¬tycznym mieszkańcom możliwość szybkiej ucieczki lub ukrycia się, gdyby zaistniała taka potrzeba. Da¬wał również możliwość śledzenia jego mieszkań¬ców, co najprawdopodobniej było powodem, dla którego ten właśnie dom przeznaczono na kwaterę Damiena na czas gdy przebywał we Francji.

Falon przeszedł przez. hol w kierunku drzwi.

Pierre Lindet, jego ochmistrz, stał przy wejściu, trzymając kapelusz, rękawiczki, pelerynę z satyno¬wą podszewką i lśniącą hebanową laskę ze złotą gałką

Ubrany był w strój wyjściowy, gdyż wybierał się do opery. Miał spotkać się z Lafonem, Moreau, architektern Cellerierem, burmistrzem Frochotem, a także księżną d' Abrantes, żoną gubernatora Pa¬ryża. Po spektaklu wszyscy byli oczekiwani na przy¬jęciu w Hótel de Ville.

Kiedyś być może spędziłby taki wieczór dość mi¬to. Przed ślubem… przed poznaniem Aleksy. Te¬raz każda taka chwila napełniała go przerażeniem.

Pańskie okrycie, monsieur. – Pierre podał mu pelerynę. Damien narzucił ją na ramiona, zapiął ozdobną klamrę, po czym założył rękawiczki i wziął laskę

Rozumiem, że mój powóz już czeka przed domem.

– Oui, monsieur.

– A gdzie Claude-Louis?

Nie widziałem go, monsieur. Wyszedł jakiś czas temu i jeszcze nie wrócił.

Damien bezwiednie pokiwał głową

– Czy coś jeszcze, monsieur?

Nie, to wszystko. Claude-Louis nie musi na mnie czekać. Powiedz mu, żeby kładł się spać.

Mężczyzna bezszelestnie usunął się z drogi i Da¬mien ponownie ruszył ku drzwiom. Jednak czyjś cienki głosik i tupot małych stóp osadziły go na miejscu. Spojrzał w stronę korytarza i zobaczył, jak mały Jean-Paul Arnaux biegnie ku niemu, przebierając szybko nogami, chociaż skręco¬na kostka utrudniała mu zadanie.

– Monsieur! Monsieur!

Damien podniósł małego do góry.

Bonsoir, mon petit, kiedy wróciłeś do domu? Ciemnowłosy, ciemnooki chłopiec był na wsi w odwiedzinach u jednego z licznych kuzynów.

Wróciłem dzisiaj, monsieur. Potem mama za¬brała mnie na targ. Chciałem się przywitać, zanim pójdę spać. – Jean-Paul miał dopiero siedem lat, jednak zawsze sprawiał wrażenie starszego. Być może to wypadek sprzed trzech lat przyczynił się do tego, że stał się dojrzalszy niż inne dzieci w tym wieku.

Damien mocno przytulił malca, czując ucisk w piersi na myśl o dziecku, jakie mógł mieć z Aleksą. – Cieszę się, że cię widzę. Bez ciebie było tu sta¬nowczo zbyt cicho.

W holu pojawiła się jego u.śmiechnięta matka.

– Zabiorę go, monsieur. – Zona Claude' a, Marie Claire, wzięła chłopca i przytuliła do swojego obfi¬tego biustu. – Mam nadzieję, że nie sprawiał kło¬potu.

– Jean-Paul nigdy nie sprawia kłopotu – odparł Damien nieco chropowatym głosem, gdyż na wi¬dok tej szczęśliwej rodziny poczuł, że coś chwyta go za gardło..

– Bonsoir, monsieur. – Chłopiec pomachał ręką ponad ramieniem matki.

– Bonne nuit, mon petit – zawołał za nim Da¬mien. To dziecko było jego drugą słabością. Chciał zachować dystans, ale chłopiec mu na to nie po¬zwalał. Przywiązał się do niego, a chociaż ich spo¬tkania były rzadkie i zwykle krótkie, chłopiec nie¬zmiennie wzbudzał w Damienie ciepłe uczucia, jak się wydaje, z całkowitą wzajemnością.

Damien westchnął, zastanawiając się, kiedy oko¬liczności ulegną zmianie, Ieończąc ich zażyłą przy¬jaźń.

Ta perspektywa wydała mu się nader smutna.

Wspomniawszy czasy, gdy na niczym mu nie zale¬żało, poprawił kołnierz peleryny, lecz nie zdążył otworzyć drzwi, gdy do środka wpadł Claude-Lo¬uis, który szybko ściągnął bobrową czapkę, aż ciemne włosy opadły mu na czoło. Chwycił Damie¬na za ramiOna.

– Bogu dzięki, że zdążyłem – wysapał.

– O co chodzi? Co się stało?

Claude- Louis rozejrzał się dokoła, po czym wskazał gabinet i ruszył szybkim krokiem w tamtą stronę. Damien pospieszył za nim.

– Nie ma czasu, żebym cię przygotował na tę wia¬domość, więc powiem od razu. Twoja żona żyje!

Damien podskoczył, jakby dostał pociskiem. Po¬czuł narastające odrętwienie w piersi, przez chwilę zapomniał oddychać.,

– Powtórz, żebym był pewien, że dobrze cię zro¬zumiałem. – Z pewnością się przesłyszał, lecz, Bo¬że, jakże pragnął, żeby to była prawda.

– Madame Falon żyje. Jest uwięziona tutaj, w Pa¬ryzu.

– Jeśli się mylisz – powiedział cicho Damien – to przysięgam, że nigdy ci tego nie wybaczę.

– Nie mylę się, przynajmniej tak sądzę. Oczywi¬ście jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.

– Gdzie ona jest? – Serce Damiena dudniło w iście zawrotnym tempie, nie mógł opanować drżenia rąk.

– Właśnie dlatego musimy się spieszyć. Jest przetrzymywana w Le Monde du Plaisir, lupanarze nad Sekwaną.

Damien na chwilę zaniemówił.

– Skąd masz pewność, że to Aleksa? Czego się dowiedziałeś?

– Pierwsze pogłoski o tym pojawiły się jakieś trzy dni temu. Pewien marynarz z doków, który był z dziewczyną pracującą w Le Monde, powiedział, że jest tam jakaś Angielka, piękniejsza od Afrodyty. Twierdził, że jest nowa w Le Monde, że została sprzedana jako kurtyzana przez dwóch napoleoń¬skich żołnierzy.

– To jeszcze nie dowodzi, że mówił o Aleksie.

– Tak samo pomyślałem i dlatego nic ci nie mówiłem. Porozmawiałem z kilkoma znajomymi, popro¬siłem o pomoc w zamian za wyświadczone im kiedyś przysługi. Dowiedziałem się, że dziewczyna była ranna, a Celeste Dumaine osobiście pielęgnowała ją i postawiła na nogi. Podobno jest przetrzymywa¬na wbrew swojej woli, zaś wieczorem pierwszego sierpnia, to znaczy dzisiaj, odbędzie się licytacja i dziewczyna pójdzie z tym, kto da najwięcej.

Damien syknął przez zaciśnięte zęby.

– Nom de Dieu. – Spojrzał w kierunku drzwi, lecz po chwili przeniósł wzrok z powrotem na przy¬jaciela. – Jednak wciąż nie możemy być pewni, że to ona. – W tym momencie wszelkie wątpliwości nie miały już znaczenia: wiedział, że tam pójdzie. Cały oddział francuskiego wojska nie byłby w sta¬nie go powstrzymać.

– Miejsce jest pod silną strażą. Jeśli to twoja żo¬na, będą ci potrzebne dokumenty albo Lafon i co najmniej pół tuzina uzbrojonych ludzi.

Damien pokręcił głową.

– Licytacja mogła już się zacząć. Nie mamy cza¬su na to.

– Co więc zamierzasz?

Bez słowa odwrócił się i przeszedł przez gabinet.

Z szuflady biurka wyciągnął pistolet, sprawdził, czy jest nabity, po czym wsunął go do kieszeni pe¬leryny. Następnie odsunął wiszący na ścianie ob¬raz, za którym znajdował się sejf, przez chwilę ma¬nipulował pokrętłem szyfrowego zamka, wreszcie wyciągnął ciężki woreczek pełen monet.

Uśmiechnął się szelmowsko kącikiem ust.

– Jeśli to moja żona, cena będzie bardzo wysoka.

A ja nie zamierzam pozwolić się przelicytować.

Claude-Louis poklepał przyjaciela po ramieniu.

– Wezmę pistolet i pojadę z tobą.

Damien kiwnął głową i obaj ruszyli do drzwi.

* * *

Boże, jak ja to przeżyję? Aleksa spojrzała na wul¬garny biały gorset, który nałożyła na krótką, niemal przezroczystą halkę, ledwie zakrywającą jej poślad¬ki. Piersi miała wypchnięte do g{›ry w sposób obna¬żający niemal połowę różowych sutków. Wzdrygnꬳa się na wspomnienie, jak Celeste dotykała jej w tamtym miejscu, drżącymi rękami nakładając pu¬der i oblizując przy tym swoje grube wargi.

Aleksa ubrała się sama, bo dobrze wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, zostanie ubrana na siłę. Mada¬me zasznurowała jej gorset, zaś Aleksa sama naciąg¬nęła białe pończochy i satynowe podwiązki ozdo¬bione małymi różyczkami. Madame rozczesała jej włosy i pozostawiła je rozpuszczone na plecach, na koniec związała na szyi różową wstążeczkę.

Aleksa nie płakała. Nie tym razem. Nie dzisiaj. Do tej pory płakała codziennie. Błagała, prosiła, kilka razy dostała chłostę wierzbowymi rózgami. Madame ostrzegła ją, że kary będą coraz bardziej dotkliwe, a Murzyn z przyjemnością spuści jej po¬rządne lanie pasem, jeśli nadal będzie nieposłuszna. Powiedziała, że dla czarnucha będzie to prawdziwa rozkosz, w co Aleksa ani przez chwilę nie wątpiła. Znała już jego wulgarny uśmiech, widziała, jak lu¬bieżnie obmacywał inne kobiety. I nigdy nie miał dość. Zaś ona nie miała możliwości ucieczki z tego zakładu dla obłąkanych, który miał być jej domem.

Nie mogła oczekiwać litości od nikogo z miesz¬kańców, bo wszyscy uważali, że powinna pogodzić się ze swoim losem.

Pomyślała, że może to i racja, gdy stanęła u szczytu schodów, spoglądając na zebrany poniżej tłum. Byli tam pijani oficerowie armii napoleoń¬skiej, wulgarni handlarze, pokraczni, rozpieszczeni członkowie "nowej arystokracji".

Może i pogodziła się ze swoim losem, bo nie czuła nic poza otępieniem i rezygnacją. Z jej daw¬nej duszy nie pozostało już nic.

Obok niej stała madame Dumaine, która pochy¬liła się i pocało\Vała ją w policzek, jednocześnie lekko ściskając jej dłoń.

– Nic się nie bój, ma belle. Na twoją pierwszą noc wybiorę mężczyznę wartego twoich wdzięków. Oczywiście musi mi dobrze zapłacić, ale osobiście dopilnuję, żeby odpowiednio wprowadził cię w półświatek.

Aleksa przygryzła wargę. Mężczyźni tłoczący się w salonie na dole podeszli nieco bliżej, podnosząc głowy, wskazując ją palcami i wulgarnie dowcipku¬jąc. Wśród nich stało z pół tuzina roznegliżowa¬nych kobiet, których nagie piersi co chwilę obma¬cywali, rzucając prymitywne uwagi.

– Ja… nie mogę tego zrobi G – powiedziała Alek¬sa, zbierając całą odwagę, ostatni raz jako kobieta, która niemalże była już przeszłością. – Proszę, bła¬gam, niech mnie pani wypuści.

39
{"b":"92091","o":1}