– Całkiem smakowita dzierlatka, co?
Pijany handlarz spojrzał na swojego przyjaciela, który siedział po drugiej stronie zniszczonego, drewnianego stołu w barze.
– Ale która? Blondynka z dużymi cyckami czy ta ruda?
– Blondyneczka. Przypomina mi pewną dziwkę z Londynu. Na samą myśl o niej już mi staje. Chęt¬nie bym położył łapy na tej małej ladacznicy.
– To na co czekasz? – spytał Darby Osgood.
– Sam widziałeś, że zajęli pokoje właściciela w końcu korytarza. Ta blondynka to tylko służąca. Zało¬żę się, że za dwa pensy chętnie z tobą pofigluje.
Fergus O'Clanahan zaśmiał się gardłowo.
– Jestem pewien, że jego lordowska mość się nie ucieszy, gdy wpadniemy do jego apartamentu!
– A niby jak się o tym dowie? Przecież blondy¬neczka nie będzie spać z jaśnie państwem w jednej izbie. Będzie w osobnym pokoju. Dalej, Fergus, przecież sam to wymyśliłeś. Już na samą myśl czu¬ję, jak pękają mi spodnie w kroku.
Fergus zachwiał się, drapiąc się w wielkie boko¬brody.
– Sam nie wiem, Darby. To nie byłby pierwszy raz, że wpuszczasz mnie w maliny tymi twoimi wa¬riackimi pomysłami.
– Nie bądź głupi. Gdzie twoja odwaga? A zresz¬tą, kiedy ostatnio miałeś babę?
Fergus poczuł, jak jego lędźwie ogarnia fala go¬rąca. Na Boga, toż to prawda. Od czasu gdy zoba¬czył tę apetyczną blondyneczkę, swędziały go ją¬dra. Niedługo zrobią się sine jak pleśniowy ser, je¬śli nie zrobi czegoś, by przynieść im ulgę. Beknął donośnie i odwrócił się do kompana.
– No dobra, stary capie. Mów, coś wymyślił. Ale ostrzegam cię, gadaj z sensem.
– Czy kiedykolwiek cię zawiodłem, stary druhu? Fergus, sepleniąc, rzucił przekleństwo, próbując nie przywoływać w pamięci wszystkich sytuacji, gdy jego łysiejący przyjaciel wpędził go w potężne tara¬paty.
* * *
Aleksa spała mocno. Zbyt mocno. Tak głęboko, że nie słyszała przytłumionych odgłosów kroków na dywanie, uderzenia stolika o ścianę, ani cichego przekleństwa mężczyzny, który potknął się przy wejściu do pokoju. Nie usłyszała jego chropo¬watego szeptu, nie poczuła ciężaru, gdy nacisnął jej kolano, gramoląc się na łóżko, nie poczuła na¬wet jego smrodliwego oddechu na policzku, gdy odsunął pościel, którą była otulona.
– A niech to diabli – rzucił mężczyzna. – To ta ruda!
– Jezu! A gdzie hrabia? Tak na nią patrzył, że wyglądało, jakby chciał ją ujeżdżać przez całą noc!
Rzucił następne przekleństwo.
– Gdziekolwiek jest, to na pewno nie ma go tutaj.
– Blondynka musi spać gdzie indziej. Szybciej, Darby. Wynośmy się stąd.
Ale było już za późno. Aleksa otworzyła oczy i natychmiast zobaczyła człowieka, który siedział na niej okrakiem na pościeli. Tonie był lord Fa¬lon, jak mogła oczekiwać, lecz pijany handlarz, którego widziała na dole.
Krzyknęła, lecz po ułamku sekundy poczuła dłoń napastnika, który zakrył jej usta.
– Do diabła! – wymamrotał pijanym głosem.
– Darby, uciekajmy stąd!
Mężczyzna nie bardzo wiedział, co ma zrobić.
Aleksa wykorzystała ten moment i ugryzła go moc¬no w rękę. Zawył z bólu i puścił ją. Wrzasnęła po¬nownie i w tej właśnie chwili do pokoju wpadł hra¬bia.
– Aleksa, co tu się… – Zobaczył jej przerażoną minę i jednocześnie ujrzał obu mężczyzn. Jego oczy zapłonęły jak u szaleńca. Wzdrygając się, Aleksa pomyślała, że tak właśnie wyglądałyby oczy rozwścieczonego diabła. Nie spuszczała wzroku z jego pełnej napięcia twarzy. Zaklął siarczyście, złapał pierwszego z napastników za koszulę, pod¬niósł go z podłogi i wymierzył mu potężny cios, po którym tamten poleciał 'Przez stół i lampę, przewracając po drodze jeszcze fotel. Stracił przy¬tomność i upadł bezwładnie pa dywan.
Drugi z nieproszonych gości wstał chwiejnie z łóżka i próbował ratować się ucieczką.
– Nigdzie się nie wybierasz! – Falon chwycił go za poły ubrania i pociągnął przez pokój. – Przynaj¬mniej na razie! – ryknął, obrócił potężnego m꿬czyznę wokół osi i rąbnął pięścią w podbródek, po¬syłając go w narożnik pomieszczenia, gdzie potknął się o ciało swojego kompana i wylądował z rozpostartymi ramionami. Hrabia postawił go na nogi i uderzył ponownie, łamiąc mu nos, z któ¬rego polała się krew prosto na koszulę.
– Panie… ja i Fergus… nie chcieliśmy zrobić pa¬nu krzywdy… – wymamrotał nosowym, przytłu¬mionym głosem. – Przyszliśmy do tej małej blon¬dynki. – Damien trzasnął go jeszcze raz, a mężczy¬zna przewrócił się, jęcząc z bólu. – I jej też nie chcieliśmy zrobić nic złego. Tylko pofiglować i ty¬le. I chcieliśmy dobrze zapłacić. – Podniósł się na nogi i uniósł ręce w błagalnym geście. – Proszę, niech pan odstąpi.
Aleksa zsunęła się na brzeg łóżka, zeskoczyła na podłogę i ruszyła biegiem przez zimny pokój w samej tylko nocnej koszuli. Złapała męża za rę¬kę w momencie, gdy zamachnął się do kolejnego ciosu. Odwrócił się do niej oślepiony wściekłością, w ostatnim ułamku sekundy powstrzymując się od uderzenia.
– Alekso, na litość boską, co ty wyprawiasz?
– Powstrzymuję cię przed zabiciem tego człowieka.
Wciąż mocno zaciskał uniesioną pięść, która drżała, gdy próbował nad sobą zapanować.
– Znalazłem go w twoim łóżku – powiedział ta¬kim tonem, jakby dokonał wiekopomnego odkrycia.
– Oni są pijani, Damien. Pewnie nie zdawali so¬bie sprawy z tego, co robią. – Nie puszczała jego rę¬ki, czuła napięte mięśnie, dostrzegając w nim jesz¬cze większą bezwzględność, niż się spodziewała.
Lord Falon przełknął, cały czas walcząc o odzy¬skanie samokontroli. W końcu wypuścił z płuc po¬wietrze w długim, szarpanym wydechu, cofnął się i przeczesał dłonią falujące, czarne włosy.
– Zabieraj swojego kompana i wynoście się stąd – powiedział do handlarza.
– Tak, panie. Co tylko pan każe. – Wielki mężczyzna zachwiał się, lecz w końcu zdołał utrzymać równowagę. Postawił na nogi swojego przyjaciela, po czym obaj poczłapali do drzwi. Gdy tylko znik¬nęli na zewnątrz, hrabia zbliżył się do Aleksy, wbi¬jając w nią wzrok.
– Nic ci się nie stało?
– Nic.
– Jak oni się tu dostali?
Oblizała wargi. Damien miał na sobie jedynie szlafrok z jedwabnęgo bordowego brokatu, który ocierał się o nią przy każdym jego ruchu. Pasek był zawiązany, lecz front rozchylił się od pasa w górę. W świetle padającym z okna widziała jego szeroką, śniadą pierś pokrytą kręconymi włoskami. Na brzu¬chu wyraźnie odznaczały się napięte mięśnie. Po¬czuła suchość w ustach.
– Musieli wspiąć się przez okno. – Zdała sobie sprawę, że cała drży, choć nie była pewna dlacze¬go. Może z powodu tego, co się wydarzyło, a może był to skutek widoku półnagiego Damiena.
Chyba to zauważył, bo wyciągnął ku niej ręce i – chociaż cofnęła się o krok – wziął ją w ramiona.
– Już po wszystkim – powiedział, tuląc ją do sie¬bie. – Nikt cię już nie skrzywdzi. Nigdy, kiedy ja będę w pobliżu.
Próbowała się uśmiechnąć, lecz w jej piersi ser¬ce łomotało jak oszalałe.
– Nic mi nie jest… naprawdę.
Odsunął kosmyki włosów z jej twarzy. Reszta zwisała z tyłu w grubym warkoczu.
– Do licha, wygląda na to, że nie jest ci dane za¬znać snu, którego tak potrzebujesz.
Nie była pewna, ale odniosła wrażenie, że słyszy w jego głosie wyraźną troskę
Do jutra poczuję się już dobrze. – Lecz on podniósł ją i zaniósł do łóżka. Położył ją delikatnie i starannie przykrył kołdrą
– Damien?
Znieruchomiał. W oczach miał łagodność, jakiej nigdy wcześniej u niego nie widziała.
Czy wiesz, ile razy wypowiedziałaś moje imię? Niewiele.
Tym razem uśmiechnęła się bez wysiłku.
To bardzo ładne imię. – Powtarzała je sobie w myślach wielokrotnie. Lecz to było, zanim nastą¬piły owe brzemienne w skutki wydarzenia.
Matce nigdy nie podobało się moje imię Dlatego nazywała mnie Lee.
Nie mieliście ze sobą dobrego kontaktu, prawda?
– Tak.
Może kiedyś opowiesz mi, dlaczego tak było.
Linie wokół jego warg złagodniały. Miał pełne usta, które teraz znajdowały się zdecydowanie zbyt blisko jej własnych, przez co poczuła motylki w żo¬łądku. Boże, ależ on jest przystojny.
Może opowiem. – Podciągnął kołdrę aż pod sam jej podbródek. – A teraz odpocznij. Wcześnie rano wyruszamy w dalszą podróż. – Ruszył do drzwi.
– Damien?
– Tak?
~ Dziękuję
Załowała, że wypowiedziała te słowa, gdyż chyba przypompiał sobie mężczyzn, których zastał w jej pokoju. Sciągnął brwi w grymasie niezadowolenia.
Lepiej, żebym następnym mężczyzną w twoim łóżku był ja sam – powiedział ponuro. Otworzył drzwi, wyszedł i energicznie zamknął je za sobą
Słyszała jego oddalające się kroki, najpierw w korytarrzu, a potem na schodach. Była pewna, że han¬dlarz i jego koleżka już się nie zjawią, tak samo jak była pewna, że Damien uczyniłby wszystko, co w je¬go mocy, aby ją obronić. To było dziwne odczucie, aczkolwiek bardzo miłe. Myśląc o tym, bezwiednie zamknęła oczy i powoli pogrążyła się we śnie.
Zanim zasnęła, ujrzała jeszcze w wyobraźni mie¬szaninę różnych obrazów: Damiena bezlitośnie rozprawiającego się z dwoma pijanymi natrętami, widok jego umięśnionej piersi, usłyszała jego chłodny głos, którym przypomniał jej, że to on jest mężczyzną, którego miejsce jest w jej łożu.
Jednak gdy te'obrazy powoli się rozwiały, w jej śnie pozostał tylko jeden – widok troski, jaką doj¬rzała w jego niebieskich oczach.
* * *
Jadalnię gospody oświetlały już pierwsze promienie porannego słońca, które wdzierały się przez otwarte okno, a Damien przemierzał ją tam i z powrotem. Pozwolił Aleksie wyspać się do póź¬na i zamówił do jej pokoju lekkie śniadanie. W związku z opóźnieniami, które nastąpiły w trak¬cie podróży, dotrą na wybrzeż\ez całodniowym po¬ślizgiem.
Nie powinno mieć to znaczenia, a jednak cieszył się z powrotu do domu. Zamek był jedynym miej¬scem na ziemi, gdzie czuł się u siebie. Nigdy nie był mile widziany w Waitley, rezydencji nieopodal Hampstead Heath, gdzie od ślubu z lordem Town¬sendem mieszkała jego matka. Tam zawsze musiał się pilnować, ścierać się z hrabią', walczyć o naj¬mniejsze przejawy matczynej czułości.