Damien rozprostował zesztywniałe mięsme, choć przychodziło mu to z trudem. Miał związane z przodu ręce, podarta koszula wisiała na nim w strzępach, spodnie miał zakurzone i uwalane zie¬mią, włosy spadały na czoło w grubych strąkach.
Jednak szedł wzdłuż plaży przed pułkownikiem Bewickiem i jego żołnierzami, z nadzieją czekając, aż znajdą się u celu, gdzie nastąpi wymiana jeńców, dzięki czemu Aleksa bezpiecznie wróci do domu. Chociaż nie wątpił, że była pod dobrą opieką, to jednak z własnego doświadczenia wie¬dział, jaka potrafi być impulsywna. Czyż sam kilka razy nie wykorzystywał jej porywczego charakteru dla własnych niecnych celów?
Chociaż modlił się, by zachowywała się wstrze¬mięźliwie i by nie nastąpiły jakieś nieprzewidziane wypadki, to i tak zamartwiał się o nią w każdej chwili swojego pobytu w celi. Przeklinał i ją, i sie¬bie za to, że wciągnął ją w tę sprawę.
Teraz spojrzał na granatowy horyzont, szukając jej wzrokiem, a przynajmniej łodzi, którą przypły¬nie. Tuż poza linią brzegu słała się mgła, której macki wysuwały się, by ukryć ich ruchy. Była już prawie dziesiąta, godzina, na którą ustalili spotka¬nie. Lafon był bardzo skrupulatny. Potrafił zapo¬biegać wszelkim nieprzewidzianym okoliczno¬ściom, więc z pewnością przybędzie na czas.
Bewicke powiedział coś do jednego ze swoich ludzi, po czym zwrócił się do Damiena.
– Szczęściarz z ciebie, Falon. Nie odpowiedziałeś na moje pytania, a teraz wracasz sobie do Francji. – Zapominasz, pułkowniku, że moim domem jest zamek Falon.
– W rzeczy samej. Czy mam rozumieć, że będziesz za nim tęsknił?
– Możesz być pewny, że bardzo.
– Za żoną też będziesz tęsknił, Falon?
Coś ścisnęło go w piersi.
– Tak – odburknął.
Bewicke uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją. – Bez obaw, milordzie, dopilnuję, żeby twojej żonie niczego nie brakowało. Może znajdę sposób, żeby ją pocieszyć po bolesnej stracie męża. Być może hrabina znajdzie ukojenie w moim łożu.
Damien rzucił się na niego, lecz pilnujący go żołnierze natychmiast złapali go za ramiona i osa¬dzili na miejscu.
– Lepiej uważaj, Falon, bo otrzymasz jeszcze jedną lekcję dobrych manier"zanim przybędą twoi przyjaciele.
Damien nie odezwał się. Widział już ciemne trójkąty żagli w miejscu, gazie kończyła się mgła. Za kilka minut łodzie dopłyną do brzegu.
Tak też się stało – osiadły na plaży, szorując dnem po mokrym piachu. Lafon i jego ludzie zeskoczyli na płyciznę, ich buty zachlupotały głośno w wodzie. Kiedy pułkownik wyciągnął ręce, 'żeby pomóc Alek¬sie zejść z łodzi, Damien odetchnął z ulgą.
A więc wróciła do ojczyzny i jest już bezpieczna.
W tym momencie tylko to się liczy.
Mężczyźni znajdowali się jeszcze w pewnej od¬ległości. Bewicke popchnął Damiena w ich kie¬runku, a ten stracił równowagę i z trudem utrzy¬mał się na nogach. Wiatr zerwał kaptur z głowy Aleksy, i wtedy po raz pierwszy naprawdę dobrze ją zobaczył. Miała blade policzki, ciemnorniedzia¬ne, wilgotne włosy przylegały do szyi i ramion, ale piękna twarz była tak samo zniewalająca jak wte¬dy, przy pierwszym spotkaniu. Poczuł ucisk w żo¬łądku, suchość w ustach. Zap:r:agnął ją przytulić, a potem kochać się z nią całymi godzinami, bez wytchnienia. Zaczął się zastanawiać,,co bez niej poczme.
– Czas do domu, wasza lordowska mość. – Bewicke znowu go popchnął. Damien szedł dalej, jego bu¬ty skrzypiały cicho po piasku. Odszukał spojrzeniem Aleksę, jakby chciał się dowiedzieć, co sobie o nim pomyślała. I czy mu kiedykolwiek wybaczy.
Aleksa patrzyła, jak Damien idzie powoli w jej kierunku. Nie spuszczała wzroku z jego twarzy. Miał podbite oko i tak mocno opuchnięte, że po¬została tylko wąska szparka. Z ust ciągnęła się strużka zakrzepłej krwi. Miał rozerwaną koszulę, pod którą nawet w słabym blasku księżyca zoba¬czyła mocno posiniaczone żebra.
Damien, na Boga, co oni ci zrobili?!
Mimo wszystko poruszał się ze swoją zwykłą ko¬cią gracją. Zauważyła u niego pewną sztywność, lecz najwyraźniej nie miał połamanych kości. Był pobity i posiniaczony, lecz nie sprawiał wrażenia pokonanego. Głowę trzymał wysoko, plecy i ra¬miona miał wyprostowane. Cząstką swojej duszy zapragnęła rzucić mu się w objęcia, lecz inna, bardziej racjonalna część mówiła jej, że to zdrajca, że nie powinien już jej obchodzić.
Stanęli twarzą w twarz na wąskim odcinku plaży, po jednej stronie Bewicke z żołnierzami, po drll giej Lafon i jego ludzie.
– Przykro mi, madame – odezwał się francusk i pułkownik – ale nie będzie pani miała możliwości pożegnać się z mężem.
Wyprostowała się, zbierając w sobie całą odwagę, ignorując poczucie porażki.
– To nieważne. Nie mam mu nic do powiedzenia.
– Przepraszam, madame.
Na znak Lafona ruszyła przed siebie, podobnie jak Damien. Spoglądali sobie prosto w oczy, lec on starannie skrywał emocje. Ledwie zdążyła zro¬bić dwa kroki, gdy rozległ się huk wystrzału z muszkietu. Odwróciła się gwałtownie w tamtym kierunku, to samo zrobił Damien. Mężczyźni za¬częli wykrzykiwać po angielsku i francusku, wyma¬chując rękami. Po chwili usłyszała biegnących po piasku ludzi.
– To pułapka! – krzyknął Lafon. Aleksa przera¬ziła się.
Zanim zdążyła pomyśleć, co ma zrobić, jeden z Francuzów wykręcił jej rękę na plecach, po czym szybko zawrócił i pchnął ją w.kierunku morza.
– Nie! Nie chcę z wami! – krzyczała, usiłując się wyswobodzić się, lecz znaleźli się tuż przy ło¬dziach, a mężczyzna bezceremonialnie ciągnął ją przez płyciznę Moment później przerzucił ją po¬nad nadburciem i wpadła do łódki, mocząc sobie suknię w słonej wodzie pokrywającej dno. Rzuciła się do dziobu, wzywając pomocy, szukając gorącz¬kowo Damiena, gdy tymczasem łódź powoli scho¬dziła na morze.
Zobaczyła, jak walczył z dwoma angielskimi żołnierzami – powalił jednego ciosem wciąż skrępo¬wanych rąk, kopnął drugiego i zaczął biec w kierunku wody. Rozległ się wystrzał z pistoletu. Zrozumiała, że to Lafon, który znajdował się w drugiej lodzi, powalił drugiego angielskiego żołnierza. Jej serce waliło jak młot, a tymczasem Damien walczył z kolejnymi dwoma żołnierzami, nie ustając w biegu, aby dotrzeć do łodzi, będących ostatnią szansą ucieczki.
Szeptała modlitwę, żeby mu się udało, tak strasznie chciała mu pomóc, a łzy płynęły nieprze¬rwanym strumieniem po jej policzkach. Traciła na¬dzieję, bo jej własna łódka powoli wychodziła w morze, rozbijając dziobem fale. Damien prze¬dzierał się przez spienioną wodę w kierunku łodzi Lafona.
Boże, proszę, pomóż mu! Zadała sobie zupełnie niedorzeczne pytanie, czy Bóg jest Anglikiem, czy nie zamknie oczu na niebezpieczeństwo, w jakim znajduje się Francuz.
Nie dowiedziała się jednak, czy Damien zdołał uciec, gdyż po kolejnej salwie z muszkietu poczuła ból w piersi. Krzyknęła z rozdzierającego bólu, za¬lewając się krwią, a cały świat zawirował jej przed oczami.
– Mon Dieu – powiedział jeden z mężczyzn w łódce. – Mała Angielka została trafiona.
– Dobrze jej tak. To suka – rzucił muskularny Francuz, na którego wcześniej wołali Rouget.
– Damien… – wyszeptała tylko, żałując, że nie może zobaczyć, co się z nim dzieje. Przeszywał ją coraz ostrzejszy ból. Palcami przytrzymywała okropną ranę tuż nad sercem. U siłowała odnaleźć wzrokiem drugą łódź, lecz tymczasem znaleźli się w objęciach mgły. Zdawało się jej, że słyszy, jak wiosła zanurzają się w wodzie, lecz pewności nie miała.
– Musimy zatrzymać krwawienie – powiedział pierwszy mężczyzna. – Przyłóż coś do rany.
– Niby dlaczego? Major Falon jest bezpieczny, a ona nie ma dla nas żadnej wartości. Po tym, co zrobiła, jeśli pozwolimy jej umrzeć, on pewnie bę¬dzie nam wdzięczny.
Pierwszy z mężczyzn chwilę zastanawiał się nad słowami towarzysza.
– Ja też nie kocham Anglików i nie wierzę, by ma¬jor chciał mieć żqnę, która go zdradziła. – Uśmiech¬nął się drapieżnie i zimno. – Ale dla pięknej kobie¬ty jest lepsze miejsce niż dno morza.
– Nie rozumiem, co masz na myśli – stwierdził Rouget.
– To proste. Jeśli wyżyje, gdy dojedziemy do Pa¬ryża, zabierzemy ją do madame Dumaine w Le Monde du Plaisir. Niech dołączy do jej cór Koryn¬tu. Dostaniemy za nią sowitą nagrodę. W pienią¬dzach i zapewne w naturze.
– A jeśli major się dowie?
– Nie zabawi we Francji długo, wyślą go z jakąś szpiegowską misją gdzie indziej. A on nie jest typem mężczyzny, który odwiedza Le Monde.
Rouget kiwnął głową.
– Słyszałem, że ma kochankę.
– Podobno niejedną.
– A jeśli ona umrze? – spytał Rouget, przyciskając jej do piersi brudną szmatę.
– Jeśli umrze… – Pierwszy z mężczyzn tylko wzruszył ramionami. Jego ordynarny śmiech był ostatnią rzeczą, jaką usłyszała, gdyż nieznośny ból pogrążył ją w zupełnej ciemności.
* * *
Damien szedł po plaży na południe od Boulo¬gne. Chociaż słońce już wzeszło, grube chmury za¬kryły horyzont, wiał zimny, nieprzyjemny wiatr.
– Nom de Dieu, gdzie oni są? – powiedział po francusku bardziej do siebie niż do stojącego tuż obok mężczyzny.
Victor Lafon podążył za jego spojrzeniem. Tego ranka zapadnięte, wychudłe policzki Falona były jeszcze bardziej widoczne.
– W walce na plaży zginęło dwóch ludzi. Więc na drugiej łodzi zostali tylko Rouget i Monnard. W tym sztormie na pewno zniosło ich z kursu. J e¬śli rzeczywiście musieli zacumować w innym miej¬scu, to i tak mieli wyraźny rozkaz, żeby jak najszyb¬ciej dotrzeć do Paryża.
– Zajmie im to trochę czasu.
Pułkownik skinął głową
– No właśnie. Jeśli w ciągu następnych dwóch godzin nie znajdziemy ich łodzi, to proponuję, że¬byśmy szykowali się do drogi.
Dwie godziny. To wydawało się dłużej niż dwa dni. Czy Aleksie nic się nie stało? Tym razem nie było przy niej Lafona, który mógłby zapewnić jej bezpieczeństwo. Damien nie znał tych dwóch Francuzów, z którymi była w łodzi. Wiedział o nich tylko tyle, że zostali wybrani ze względu na swoje umiejętności żeglarskie. Trudno było ocenić, jak potraktują Angielkę. Mógł się tylko modlić, żeby status jego żony zapewnił jej jakąś ochronę