Aleksa oparła się o twarde, skórzane obicie ka¬napy w dyliżansie, który kołysał się i podskakiwał, pędząc po wyboistej drodze. Siedząca naprzeciwko Sarah obserwowała ją z wyraźnym niepokojem. Właśnie opuścili Rye i ruszyli wzdłuż wybrzeża na północ do zamku Falon. Podróż z Londynu do¬biegała końca.
– Na pewno wszystko w porządku? – spytała Sa¬rah, wyglądając zza ramienia handlarza z wydat¬nym brzuchem, niewątpliwie rezultatem nadmier¬nego spożycia piwa. – Jest pani blada jak ściana. Czy na pewno nie zaraziła się pani od lady J ane?
– Nic mi nie jest, po prostu czuję się zmęczona.
– Wcześniej Aleksa powiedziała Sarze, że choroba Jane okazała się mocno przesadzona, że wywo¬łała fałszywy alarm, więc zanimdotarły do Londy¬nu, J ane była już na nogach, niemal zupełnie zdrowa.
– Lady Jane jest zdrowa jak rydz, ale pani samo¬poczucie najwyraźniej się pogorszyło. Obawiałam się, że nie powinna była pani wyjeżdżać tak lekko ubrana. Hrabia dostanie furii, gdy się dowie, na co się pani naraziła.
Jej mąż. Dobry Boże, co też ona najlepszego zro¬biła? Powiedziała pułkownikowi Bewicke'owi prawdę, zrealizowała zamierzony plan. Ból wyda¬wał się nie do zniesienia, podobnie jak nieoczeki¬wane wyrzuty sumienia.
Nie miałaś wyboru, powiedziała sobie już chyba po raz setny, lecz to wcale nie przyniosło ulgi. On cię tylko wykorzystał. Nic dla niego nie znaczysz, ożenił się z tobą dla pieniędzy, być może także po to, aby za pomocą twojego ciała zaspokoić swoją żądzę. Mimo wszystko poczucie winy nie chciało jej opu¬ścić.
Pomyślała o powrocie męża i o dokumentach, jakie na pewno będzie miał przy sobie. Pułkownik Bewicke będzie czekał z wojskiem, gdy Francuzi przybędą, aby wykraść angielskie tajemnice. Zo¬staną wzięci do niewoli.
A Damien skończy w więzieniu.
Lub jeszcze gorzej. Przecież zdrajca może być powieszony. Ta myśl kiełkowała gdzieś w zaka¬markach jej umysłu, lecz nie przyjmowała do wia¬domości, że wydarzenia mogą przybrać taki obrót. Będzie musiała zakończyć tę szpiegowską historię, a jednak…
Ogarniało ją coraz większe cierpienie. Dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć? Co złego uczy¬niła, by zasłużyć na takiego mężczyznę?
Dlaczego zakochała się akurat w nim? Uprzytomniła sobie własne uczucia, co niemal przygniotło ją ogromnym ciężarem, wywołując jeszcze większy ból. Próbowała temu zaprzeczyć, walczyła z tą myślą, lecz nic nie mogła poradzić. Boże, jak mogła pokochać takiego człowieka? Za¬dawała sobie to pytanie tuzin razy, lecz nie potra¬fiła znaleźć odpowiedzi. Uporczywa świadomość gryzła ją bez wytchnienia, nie dając chwili odpo¬czynku.
Kiedy w końcu dotarła do Falon, zmęczona i po¬grążona w beznadziejnym smutku, poszła od razu do swojej sypialni. Sarah narobiła hałasu, żeby przygotować pożywny rosół i szkandelę do pod¬grzania pościeli. Monty zaniepokoił się o jej zdro¬wie, a kucharz naprędce sporządził medykamenty i mikstury. Wprawdzie Aleksa sama była sobie winna tej choroby, przez którą skóra poszarzała, do oczu wciąż cisnęły się łzy, zaś dusza… dusza cierpiała najbardziej.
Mijały minuty, godziny ciągnęły się w nieskoń¬czoność. Lecz wiedziała, że on tam będzie. Spotka¬nie z Francuzami było wyznaczone na dzisiejszą noc, a mężczyzna pokroju Damiena z pewnością się na nie stawi.
Zesztywniała, słysząc hałasy dobiegające od stro¬ny wejścia, następnie kroki, przytłumione słowa, rzucane rozkazy. Wiedziała, że hrabia powrócił.
– Gdzie ona jest? – Nie miała wątpliwości, do ko¬go należał ten głos. Był jedwabisty, lecz dźwięczała w nim staL Dochodził od strony schodów, gdy tym¬czasem za oknami już poszarzało. Damien przybył, aby dokończyć swoją misję.
– Na górze, milordzie – powiedział kamerdyner.
– Służąca Sarah zaniosła jej rosół. Może już poczuła się lepiej.
Ruszył po schodach, pOKonując każdym susem po dwa, trzy stopnie. Serce Aleksy tłukło się w pier¬siach jak opętane. Wiedziała, że to będzie trudne, lecz nie spodziewała się tego okropnego pieczenia, które wypalało ją od środka.
– Aleksa? – Wszedł przez drzwi, łączące ich sy¬pialnie. – Wszystko dobrze? Mont y powiedział mi, że zachorowałaś. – Miał na sobie spodnie z koźlej skóry i białą batystową koszulę, a na nogach długie do kolan buty do konnej jazdy. Zmierzwione wło¬sy połyskiwały granatową czernią w świetle lampy. – Jak się czujesz?
– Dobrze – odparła, odwracając głowę w bok
– ale przez dzień lub dwa chyba nie będę wychodzić z domu. Nie ma się czym martwić. Być może złapałam coś od J ane. – Na pewno usłyszał już o jej wycieczce do miasta.
Wziął ją za rękę, nachylił się i pocałował ją w czoło. – Monty opowiedział mi o twojej małej wypra¬wie. W obecnych czasach samotna kobieta nie jest bezpieczna na naszych drogach. – Uśmiechnął się do niej tak czule, że poczuła jeszcze mocniejszy ucisk w sercu. – Powinienem przełożyć cię przez kolano i dać parę klapsów.
Zwalczyła cisnące się do oczu łzy.
– Tęskniłam – powiedziała zupełnie szczerze.
Boże, jakże chciała, by to nie była prawda. Tęskni¬ła za nim w każdej minucie, nawet wtedy, gdy zdra¬dzała jego tajemnicę, nawet wiedząc, co się wyda¬rzy tej nocy. Powinna go nienawidzić, widzieć w nim jedynie zdrajcę, którym przecież był, lecz gdy popatrzyła w te piękne oczy, widziała jedynie niesamowicie przystojnego mężczyznę, który ukradł jej serce.
– Ja też tęskniłem – powiedział lekko gardło¬wym głosem. – Przez ostatnie cztery dni myślałem tylko o tym, by namiętnie kochać się z tobą. – Mu¬snął jej usta pocałunkiem. – Ale to chyba będzie musiało zaczekać.
– Jutro na pewno poczuję się lepiej, obiecuję. – Lecz wiedziała, że już nigdy nie poczuje się lepiej. – Może wybierzemy się powozem do wioski albo urządzimy piknik nad morzem. – Zamknęła powieki, nie mogąc dłużej patrzyć w jego świdrują¬ce- niebieskie oczy. Gdyby nie znała prawdy, na¬prawdę uwierzyłaby, że za nią tęsknił, że napraw¬dę mu na niej zależy.
– Masz czas do rana. Jeśli nie poczujesz się na si¬łach, żeby wstać, poślę po doktora.
Kiwnęła głową. Jutro i tak nie będzie to miało znaczenia. Jutro ich wspólne życie stanie się zamk¬niętym rozdziałem, na zawsze.
– Odpocznij trochę, kochanie. Mam pewne plany co do twojego pobytu w łóżku, ale nie mają one nic wspólnego z twoją chorobą. – Uśmiechnął się, a po¬tem jeszcze raz pocałował ją delikatnie i czule, lecz na jego twarzy wyraźnie widoczne było pożądanie.
Doznała kolejnego ucisku w sercu. Chciało jej się płakać, bić pięściami, krzyczeć z rozpaczy, po¬mstować na niesprawiedliwy los. Patrzyła, jak Da¬mien wychodzi, potem krząta się po swojej sypial¬ni. Przez chwilę rozmawiał z Montym, który jed¬nak zaraz opuścił pokój swojego pana.
Zadrżała, czując nagły chłód. Kiedy przybędą Francuzi? A może Damien sam wyjdzie, żeby spo¬tkać się z nimi na plaży? Tak czy inaczej, zamierza¬ła tam być. Skoro zabrnęła tak daleko, to bez względu na konsekwencje zamierzała dopilnować tej sprawy do samego końca!
Drżącymi rękami ubrała się w praktyczną ciem¬nobrązową wełnianą suknięl splotła włosy w poje¬dynczy warkocz, który odrzuciła na plecy. Otuliw¬szy się przed zimnem ciepłym kocem, usiadła przy oknie. Na zewnątrz zebrała się gęsta mgła, tłumiąc blask księżyca. W brzeg ciężko uderzały fale, podobnie jak ciężko biło jej, serce.
Zastanawiała się, gdzie jest Bewicke i jego lu¬dzie. Czy tak jak zapowiadał, przyprowadził ich z pobliskiego Folkstone? Mieścił się tam garnizon, w którym stacjonowała obsada fortów Martello zbudowanych na wybrzeżu jako umocnienia prze¬ciwko Francuzom.
Mijały godziny, w panującej dokoła ciszy zegar z pozłacanego brązu tykał nieznośnie głośno. Usłyszawszy jakiś dźwięk, Aleksa wyostrzyła zmy¬sły. Damien znowu krzątał się po swoim pokoju, słyszała jego długie kroki, po chwili dobiegł ją od¬głos zamykanych drzwi, gdy wyszedł na korytarz. Aleksa zebrała cały zapas odwagi i pokonując nad¬chodzący atak paniki, podniosła swój gruby weł¬niany płaszcz, narzuciła go na ramiona i naciągnꬳa na głowę kaptur. Odczekała chwilę, po czym ci¬chutko ruszyła za mężem na dół.
Przy tylnych drzwiach zatrzymała się, obserwując jego wysoką sylwetkę oddalającą się w kierunku klifów. Jej serce znowu waliło jak młot. Chyłkiem wymknęła się z domu, ale stanęła bezgłośnie w cie¬niu, czekając, aż Damien zacznie schodzić na plażę. Wtedy puściła się biegiem wąską ścieżką w kierun¬ku brzegu, nabierając powietrza krótkimi, urywa¬nymi haustami. Na szczycie klifu zatrzymała się po¬nownie, szukając gorączkowo wzrokiem Francu¬zów, a także Bewicke'a i jego żołnierzy.
N a falach kołysały się dwie małe łodzie, ich maszty były opuszczone i ukryte w kadłubie. Wzdłuż linii wody stało sześciu mężczyzn, zaś trzech innych szło przez plażę. Damien kierował się w ich stronę. Pod pachą niósł prostokątną skó¬rzaną teczkę – jak się domyślała – z dokumentami, po które przybyli mężczyźni.
Z zapartym tchem przycupnęła osłonięta jakimś głazem. Za skałą, która pozwalała im pozostać w cieniu, po plaży powoli posuwali się do przodu Bewicke i jego ludzie ubrani w czerwone mundury. W rękach mieli muszkiety z osadzonymi bagneta¬mi. Pułkownik trzymał szablę, która w pewnym momencie zalśniła złowieszczo w blasku księżyca.
Aleksa znowu przeniosła wzrok na Damiena, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Przed oczami ujrzała nagle męża, który ją przytu¬la, całuje, szepcze namiętne słowa. Przypomniały jej się wszystkie chwile, gdy był troskliwy i delikat¬ny. Pomyślała o nocy, gdy wpadł do jej pokoju w zajeździe, o tym, jak bardzo starał się ją obronić, jak bardzo martwił się o jej bezpieczeństwo. Pomy¬ślała, jak bronił ją przed atakami swojej matki, jak cierpiał na myśl, że poślubiając Aleksę, zdradził własnego brata. Przypomniała sobie jego hodowlę ptaków, wspólne spacery plażą, różne drobiazgi, którymi sprawiał jej przyjemność.
Nagle zdała sobie sprawę, że bez względu na to, co zrobił, opa nie może znieść myśli o tym, że mógł¬by zostać uwięziony, postawiony przed sądem w at¬mosferze skandalu, mógłby zostać ranny w nadcho¬dzącym starciu.