Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nawet puszczając wodze najdzikszej wyobraźni, nie byłaby w stanie zaakceptować jego śmierci.

Na Boga, co ja najlepszego zrobiłam!

Zaczęła biec. Jeśli zdążyłaby dotrzeć do niego, zanim żołnierze miną załom skalny, mogłaby go ostrzec. Wtedy i on, i Francuzi mieliby szansę uciec. Gdyby udało im się wskoczyć na łódź, mogli¬by dopłynąć do Francji, a tam byliby bezpieczni.

Pędziła wzdłuż klifu, czując na policzkach pieką¬ce uderzenia ostrego wiatru. Będzie musiała zabrać mu te dokumenty – przecież miała obowiązek chronić tajemnice swojej ojczyzny -lecz jeśli się jej uda, Anglia nie zostanie narażona na niebezpie¬czeństwo, a Damien ucieknie.

Z trudem zeszła po stromym, piaszczystym szla¬ku, co chwilę ślizgając się, zjeżdżając, raniąc sobie dłonie i kolana o kamienie, których ostre krawę¬dzie rozdzierały także jej suknię. Zanim znalazła się na dole, w butach miała ziemię i skalne odłam¬ki wbijające się jej w stopy. Szybko zrzuciła je i bo¬so pobiegła dalej. Głęboki piasek spowalniał jej ru¬chy, a w pewnym momencie coś wbiło się w pode¬szwę jej stopy. Tłumiąc okrzyk bólu, pędziła dalej.

Do tej pory żaden z mężczyzn jej nie zauważył, ona zaś nie odważyła się krzyknąć. Bolały ją nogi, w płucach czuła palący ogień. Serce gwałtownie pompowało krew, lecz ona nie zatrzymała się, by odpocząć. Jeszcze kilka kroków i nagle Damien odwrócił się, idealnie w chwili, gdy go dopadła. Zaskakującym ruchem wyrwała mu teczkę

– To pułapka – powiedziała, przyciskając teczkę do piersi, cofając się o kilka kroków. Oddychała ciężko, z trudem wydobywając z siebie słowa. – Zołnierze… są już blisko. Musisz uciekać!

Nawet w bladym świetle księżyca wyraźnie za¬uważyła, jak pobladł.

– Słodki Jezu, Aleksa, coś ty zrobiła? – Damien zro¬bił krok w jej kierunku, lecz ona znowu się cofnęła.

Ledwie stała na trzęsących się nogach, a policz¬ki miała mokre od łez.

– Nie ma czasu. Musisz uciekać… zanim będzie za późno.

Wtedy zobaczył, jak zza skał wyłonili się żołnie¬rze i biegli pochyleni w jego kierunku. Pierwszy strzał rozdarł powietrze tuż nad ich głowami.

– Biegnij do klifów. – Stanął między nią a żołnie¬rzami, pociągając ją w tamtym kierunku. – Musisz ukryć się w bezpiecznym miejscu. – Rozległy się kolejne wystrzały. Francuzi rozbiegli się, w powie¬trzu wyraźnie czuć było woń prochu. Gdy Bewicke rzucił rozkaz kolejnej salwy, Damien pchnął Alek¬sę na ziemię i nakrył ją własnym ciałem.

– Nie rób tego – wysapała. To postępowanie nie mieściło jej się w głowie. Panicznie bała się o jego życie. – Musisz uciekać! – Dlaczego tego nie robił? Na Boga, ryzykował dla niej życie, nie dbając o własne bezpieczeństwo, rezygnując z szansy uc~eczki. – Damien, proszę cię!

Swisnęły kolejne pociski. Gdy żołnierze ładowa¬li broń, Damien natychmiast postawił ją na nogi i pociągnął ścieżką wiodącą ku skałom, aby ją ochronić przed niebezpieczeństwem.

– Damien! – krzyknęła, ale było już za późno.

Dopadło ich sześciu żołnierzy, którzy przewrócili go na ziemię.

W tej samej chwili Aleksa poczuła, jak czyjaś dłoń mocnym chwytem zakrywa jej usta, zaś silne męskie ramię przytrzymuje ją w talii.

– Nie! – wrzasnęła, gdy jeden z Francuzów, wiel¬ki, krzepki, czarnowłosy mężczyzna, zaczął ciągnąć ją w kierunku morza. – Puśzczaj! – Próbowała z nim walczyć, wyrwać się, lecz trzymał ją zbyt mocno. Zaklął siarczyście, lec,z nie zatrzymując się, cały czas prowadził ją w kierunku wody. Po chwili zaczęli w niej brodzić, aż wreszcie Francuz pod¬niósł Aleksę i bezceremonialnie wrzucił do łodzi, szybko idąc jej śladem.

– Damien! – krzyknęła. Patrzyła w kierunku pla¬ży, lecz już go nie zobaczyła. Leżał otoczony przez żołnierzy, którzy bili go pięściami i kopali. Tymczasem Francuzi strzelali z pistoletów, powalając kilku Brytyjczyków, których ciała leżały bezwład¬nie na piasku.

– Faites vite! – padł rozkaz. Prędzej! Mężczyźni u wioseł pospiesznie wzięli się do roboty.

Próbowała uwolnić się z uścisku osiłka, lecz on spokojnie przyciskał ją do dna łodzi, w tym samym czasie oddając kilka strzałów w kierunku grupy żoł¬nierzy, którzy rzucili się w pogoń. Francuzi postawi¬li maszty, zaczęli wciągać żagle i po kilku minutach oddalili się od brzegu. Łodzie kołysały się, z trudem pokonując fale przypływu, wn;szcie żagle wydęły się, chwytając wiatr i unosząc łódkę w kierunku peł¬nego morza. W powietrzu nadal było słychać poje¬dyncze strzały, coraz bardziej przytłumione.

Aleksa wpatrywała się w wodę. Wiedziała, że jej jedyna szansa to przeskoczyć burtę i zanurzyć się w ciemnym, lodowatym kilwaterze. Przygięła moc¬no kolana, a potem gwałtownie wyprostowała się, by zrealizować swój plan. Ciekawe, jak długo zdoła się utrzymać na wzburzonej falami powierzchni wody – przecież miała na sobie ograniczającą ruchy ciężką suknię, która będzie ciągnąć ją w głębinę

– Ah, non, anglaise – powiedział osiłek, chwyta¬jąc ją za ramiona tak mocno, że aż syknęła z bólu. Od razu przestała z nim walczyć. – Chętnie bym popatrzył, jak toniesz – mówił dalej po francusku – ale jesteś potrzebna pułkownikowi.

– Uważaj, żeby nic jej się nie stało – rzucił stojący za nimi mężczyzna o imponującym wzroście. Je¬go ciemnobrązowe włosy były przyprószone siwi¬zną, twarz miał nieco wychudłą, jakby wygłodnia¬łą. – To żona naszego dobrego przyjaciela. Może sobie nie życzyć, aby stała się jej jakaś krzywda.

– Ta mała dziwka nas zdradziła!

– Tego nie możesz być pewny. – Pułkownik wyciągnął rękę i wyrwał jej skórzaną teczkę. Do tego momeMu Aleksa w ogóle nie zdawała sobie sprawy, że wciąż ją trzyma. – Może ona jest naszym sprzy¬mierzeńcem, n'est ce pas? Sam widzisz, że przynio¬sła nam to, po co przypłynęliśmy z tak daleka.

Aleksa aż jęknęła na myśl, że niechcący im po¬mogła.

– Ty francuski psie! Nie jestem żadnym waszym sprzymierzeńcem!

Pułkownik zaśmiał się gardłowo.

– Wiemy, kim jesteś, madame Falon. Wiemy tak¬że, że twoja rodzina jest bardzo bogata i wpływowa. Być może Anglicy będą chcieli odzyskać cię tak bardzo, że w zamian dadzą nam to, czego chcemy.

W jej myślach pojawiła się iskierka nadziei, po¬mieszana z trwogą.

– A czego chcecie?

– No, jak to? Twojego męża, oczywiście. Major to człowiek wszelakich talentów.

– Mój mąż jest… majorem? – Poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła.

– Oficerem Grenadieres de Cheval, elitarnej Gwardii Konnej Napoleona. To naturalnie tylko ho¬norowy stopień oficerski, niemniej bardzo zasłużo¬ny. Chociaż w Anglii major jest już spalony, dla czło¬wieka o takich umiejętnościach znajdzie się miejsce gdzie indziej. – Wbił w nią świdrujący wzrok. – A tymczasem, madame, powinnaś być wdzięczna, że jeszcze możesz się nam na coś przydać.

* * *

Damien jęknął, przykładając dłoń do obitej twa¬rzy. Miał poranione kłykcie, opuchnięte wargi, całe ciało sine od uderzeń. Połamane żebra utrudniały oddychanie. Syknął z bólu, siadając na stercie słomy w rogu celi w stęchłym, starym budynku o grubych murach, znajdującym się na tyłach garnizonu w Folkstone. Z wysiłkiem przewrócił się na bok, próbując zwalczyć coraz silniejsze nudności.

Jezu, czy na jego ciele jest chociaż jedno nieobolałe miejsce? Jeśli tak, będzie musiał dopiero je odnaleźć.

Z drugiej strony zapewne miał ogromne szczęście, że w ogóle przeżył. I najprawdopodobniej zginąłby, gdyby nie Aleksa.

Na myśl o niej ogarnęła go wściekłość. Na rany Chrystusa, przecież to jego żona, a mimo to zdra¬dziła go. Przez nią siedział teraz poturbowany, znękany i przygnębiony w tej obskurnej celi pełnej szczurów. Zacisnął zęby, myśląc o tym, ile sobie zadała trudu, żeby go pogrążyć. Do diabła, prze¬cież wyszła za niego na dobre i na złe. Była mu winna lojalność i zaufanie.

Przypomniał sobie, jak biegła ku niemu na plaży z gorącymi łzami spływającymi po policzkach. Mo¬że jednak ostatecznie dotrzymała małżeńskiej przysięgi, gdy ryzykowała życie, by go ocalić.

Złość trochę mu przeszła, a jej miejsce zajął co¬kolwiek niechętny podziw. Musiała wykazać się wyjątkową odwagą, żeby świadczyć przeciwko nie¬mu. W końcu był jej mężem, a kobiety rzadko wy¬stępowały przeciwko poślubionemu mężczyźnie. Poza tym należało pamiętać o rodzinie. Wybuchł¬by ogromny skandal. Lecz Aleksa zawsze robiła to, co uważała za słuszne, a on w pewnym nieznacz¬nym stopniu nawet był z niej dumny.

Westchnął w ciemność. Próbował zignorować skrywane głęboko pragnienie, by uczucie do niego pozwoliło jej zapomnieć o jego domniema¬nych złych uczynkach, by znaczyło więcej od poli¬tyki, a nawet od okropności wojny. Wspomniał ich pełne czułości wspólne chwile, namiętność, bliskość.

Wspomniał noce, gdy spała w jego ramionach.

Ciekawe, czy i ona je pamięta? Może… Może właś¬nie dlatego próbowała mu pomóc, ponosząc ogromne ryzyko, nie bacząc na świszczące kule, które mogły rozerwać jej cudowne ciało.

Na samą myśl wzdrygnął się, ponownie czując przeszywający ból. Już samo pobicie na plaży było wystarczające, a po pr,zybyciu do Folkstone Bewic¬ke przeprowadził jeszcze wielogodzinne przesłu¬chanie. Wszelkimi dostępnymi sposobami chciał wycisnąć z niego odpowiedzi, przekonać się, czy Damien mówi prawdę.

– Z kim się spotykałeś na plaży? – chyba po raz setny spytał Bewicke. – Jak się nazywa twój infor¬mator?

– Mówiłem już, że nic nie powiem, dopóki nie bę¬dę miał możliwości rozmowy z generałem Field¬hurstem.

– Będziesz rozmawiał ze mną, nikczemny zdraj¬co, i powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć!

– Co z moją żoną? – naciskał, O1lrzymując kolej¬ny cios w żołądek za swoją bezczelność. Sierżant z końską szczęką, którego Bewicke wyznaczył do pomocy w przesłuchaniu, wykonywał obowiąz¬ki z wyraźną przyjemnością.

– Twoja żona jest patriotką i bardzo odważną kobietą Popełniła jeden błąd, starając się pomóc ci uciec. Jeśli twoi towarzysze broni nie zrobią jej krzywdy, znajdziemy sposób, żeby ją sprowadzić do Anglii.

34
{"b":"92091","o":1}