Zmęczony Damien przeczesał ręką włosy i wy¬prostował się na niewygodnym krześle. Wokół dłu¬giego prostokątnego stołu generał Moreau, Victor Lafon, wielki szambelan Montesquieu, Fouche, pełniący funkcję ministra spraw wewnętrznych, oraz kilku cesarskich marszałków oglądali wielką szczegółową mapę Holandii.
Brytyjczycy wylądowali we Flushing.
Zbliżał się już ranek, a zebrani nie spali wiele godzin, omawiając sytuację. W rozmowie padały wyrazy niedowierzania, złości, niepokoju o to, co zrobią Anglicy.
Zresztą większych obaw nie było, może poza re¬sortem Fouche, lecz Damien podejrzewał, że to raczej przykrywka dla jego politycznych ambicji. Dwa tygodnie wcześniej, po angielskim lądowaniu pod Walcheren, zarządził mobilizację Gwardii Na¬rodowej oraz Narodowej Gwardii Paryża.
Cesarz był wściekły. Ze swojej siedziby w Schonbrunn potępił Fouche jako panikarza i oskarżył o spiskowanie przeciwko sobie. Obserwu¬jąc teraz ministra, Damien doszedł do wniosku, że ten wrócił do swoich dawnych sztuczek.
Spojrzał jeszcze raz na mapę, na zakreślone ob¬szary zajęte przez Brytyjczyków, i po raz kolejny po¬czuł się nieswojo. Chociaż nie miał pewności, czuł jednak pewien niepokój w związku z wybraną przez angielskie wojska taktyką. Obozowali na podmo¬kłych terenach, gdzie szerzyła się gorączka.
Wellington wciąż przebywał w Hiszpanii. Da¬mien miał o wiele mniej zaufania do dowódcy wojsk brytyjskich na północy. W ogóle uważał, że to lądowanie nie było dobrym posunięciem.
Miał nadzieję, że się mylił.
– Pan się nie zgadza, majorze Falon? – głos ge¬nerała przywołał go do rzeczywistości.
– Przepraszam, panie generale. Chyba się zamy¬śliłem. Czy mógłby pan powtórzyć…
– Panie generale, sierżant Piquerel melduje się na rozkaz. – Do wysokiego pomieszczenia wkro¬czył wysoki, mocno zbudowany mężczyzna o ogni¬ście rudych włosach. Był brutalny, zaprawiony w boju, a dziś jego postawa wyrażała najwyższe na¬pięcie. – Przepraszam, ale porucznik Colbert ma bardzo ważną wiadomość. Prosi o chwilę rozmowy na osobności z panem generałem i pułkownikiem Lafonem.
Generał odsunął krzesło, szorując głośno po drewnianej podłodze.
– Proszę o wybaczenie, majorze. Wygląda na to, że nasza rozmowa musi zaczekać.
– Oczywiście, panie generale.
Damien patrzył, jak otyły mężczyzna idzie przez salę, mając za plecami pułkownika. Poczuł się tro¬chę nieswojo. Colbert był adiutantem Lafona. Był ambitny i gorliwy, chciał szybko awansować. Co nowego odkrył? Jaki to ma związek z Brytyjczyka¬mi… a może to jakaś zupełnie inna sprawa?
Czekał w milczeniu, podczas gdy pozostali obec¬ni gremialnie wymieniali różne spekulacje. Po kil¬ku chwilach sierżant otworzył gwałtownie drzwi.
Z korytarza dobiegł jakiś hałas. Damien usłyszał odgłos kroków, wreszcie do sali wpadło sześciu umundurowanycB żołnierzy z generalskiego szta¬bu, na których widok siedzący przy stole zerwali się na równe nogi. N a końcu weszli generał Mo¬reau, za nim Lafon i porucznik Colbert. Wszyscy ruszyli prosto w kierunku Damiena.
– Majorze Falon – powiedział pułkownik Lafon. – Mam przykry obowiązek aresztowania pana.
Damien poczuł, jak jego żołądek zwija się w twardy węzeł.
– Pod jakim zarzutem?
– Zdrady.
Zacisnął pięść, lecz po chwili zmusił się, by roz¬prostować palce.
– Ręczę, że zaszła jakaś pomyłka.
– To się dopiero okaże, majorze Falon – stwierdził generał, przyłączając się do mężczyzn otacza¬jących Damiena. – Sierżancie, wykonujcie swoje obowiązki. Zabrać go.
Strażnicy otoczyli go. Nie było możliwości ucieczki. A przecież musiał też myśleć o Aleksie. Pozwolił, żeby go wyprowadzono. Gdy w pustym korytarzu rozlegał się stukot ich kroków, przez głowę Damiena przelatywały pytania: Co ich za¬alarmowało? Dokąd go zabierają? Co się stanie z Aleksą?
Do głowy przychodziły mu różne odpowiedzi, rozważał sposoby działania, odrzucał je, ważył możliwości i potencjalne rozwiązania.
Jednak wszystko to przyćmiewał strach o Aleksę.
Co się z nią stanie, jeśli on skończy w więzieniu albo, co także prawdopodobne, zostanie rozstrzela¬ny? Czy to możliwe, że ją także zechcą aresztować? Nie dowie się o tym i nie pomoże jej, jeśli straci gło¬wę Nie może dopuścić, żeby niepokój o nią unie¬możliwił mu znalezienie wyjścia z tej sytuacji.
Gdy wyprowadzili go na podwórzec, poczuł na plecach ciepło słonecznych promieni. Wykręcili mu ręce do tyłu, związali je i wrzucili go do wozu.
Nie miał pojęcia, dokąd go zabierają ani też jak mógłby uciec. Pomyślał o Aleksie i niemal zobaczył jej piękne zielone oczy, które ciemnieją z niepoko¬ju o niego, tak jak ostatniego wieczoru, gdy przybył posłaniec. Niemal widział, jak drżą jej wargi.
Niech to diabli! Gdyby tylko mógł zawiadomić Claude'a-Louisa, ten zapewniłby jej bezpieczeń¬stwo.
Przeklinał samego siebie. Gdyby tylko wyszedł wcześniej, teraz jej nic by nie groziło.
Gdyby tylko…
Cokolwiek się stanie, będzie grał do samego końca, lecz fakt pozostawał faktem, że może być już za późno.
* * *
Aleksa chodziła po sypialhi. Damien nie pojawił się przez cały dzień, a nadszedł już wieczór. Gdzie on się podziewa? Dlaczego nie wrócił do domu?
Martwiła się coraz bardziej, wyobrażając sobie różne straszne zdarzenia, aż wreszcie sarna siebie zbeształa za te bezpodstawne obawy i stwierdziła, że kradzież planów nie może mieć nic wspólnego z przedłużającą się nieobecnością męża.
W momencie przypływu optymizmu zeszła na dół, żeby czymś się zająć i nie myśleć o kłopotach. Może jakaś książka? Z półki w gabinecie Da¬miena wzięła tom Rousseau Wyznania i już kiero¬wała się na górę, kiedy zauważyła stojącą przy wej¬ściu Marie Claire patrzącą przez szybę na ulicę przed domem.
Podeszła do niej w milczeniu, żeby zobaczyć, co tak zaabsorbowało uwagę kobiety. Uśmiechała się, Aleksa dostrzegła jej nieco zamglone wilgocią oczy. – Marie Claire, co się stało?
Przez chwilę nie było odpowiedzi, wreszcie po¬kręciła głową i wskazała palcem na zewnątrz. Aleksa popatrzyła na wyłożoną cegłami ścieżkę wiodącą z domu na ulicę, by zatrzymać wzrok przed budynkiem na małym Jeanie-Paulu. Stał otoczony grupką dzieci, miał zaróżowione z pod¬niecenia policzki. Biała koszula była ubrudzo¬na ziemią, spodnie pogniecione, ale nie zwracał na to uwagi, podobnie jak jego matka.
– On umie grać – powiedziała Marie Claire z nut¬ką dumy, gdy chłopiec bokiem stopy kopnął skórza¬ną piłkę, aż pofrunęła znacznie dalej niż po uderze¬niach jego kolegów. – Pani mu powiedziała, że mógłby grać, a monsieur Falon pokazał, jak to robić.
– Tak… – Aleksa spostrzegła, że inne dzieci traktują go z pełnym podziwu lękiem i wzruszyła się. – Myślę, że twój syn mógłby zrobić niemal wszystko, gdyby tylko bardzo chciał.
Francuzka spojrzała na Aleksę wielkimi ciemnymi oczami.
– Nigdy nie zapomnę daru przyjaźni, jaki pani i pani mąż daliście mojemu synowi…
W oczach Aleksy również zebrały się łzy.
– Gdyby widział to mój mąż, też byłby bardzo dumny z chłopca.
Marie Claire uśmiechnęła się
– Będzie wspaniałym ojcem, zobaczy pani. On jeszcze tego nie wie, ale ja mam tę pewność. Tak będzie.
Aleksa przygryzła drżącą wargę. Pragnęła uro¬dzić dziecko Damiena bardziej, niż kiedykolwiek by przypuszczała. Bezwiednie położyła sobie dłoń na płaskim brzuchu. Nawet teraz było możliwe, że nosi jego potomka. Modliła się, żeby tak było i że¬by Damien pragnął tego dziecka tak samo jak ona.
Bardzo zależało jej na tym, żeby od samego po¬czątku mówił jej prawdę i żeby bezpiecznie wróci¬li do Anglii, lecz gdy myślała o Jeanie-Paulu i o wielkiej miłości chłopca do jej męża, stawało się coraz bardziej jasne, że nie miało znaczenia, po czyjej stronie on jest.
Nie miało znaczenia, co zrobił ani w co wierzył.
Ważne było tylko to, że go kochała i że miała na¬dzieję na jego miłość.
Kiedy tylko wróci, od razu mu o tym powie. Gdyby tylko miała pewność, że Damien jest bez¬pIeczny.
Uścisnęła dłoń Marie Claire, czując powracają¬cy niepokój. Odwróciła się i poszła na górę do swo¬jego pokoju.
Cały czas modliła się o bezpieczny powrót męża.
* * *
Victor Lafon stał w towarzystwie porucznika Colberta przed drzwiami prowadzącymi do małej ciemnej celi pod biurem prefekta policji. Sierżant Piquerel był na dole z więźniem.
– Czy mamy przedstawić mu zarzut kradzieży planów? – spytał jak zwykle gorliwy Colbert.
Victor pokręcił głową
– Jeszcze nie. Damy mu trochę swobody i zoba¬czymy, czy sam ukręci sobie linę, na której zawi¬śnie. – Victor otrzymał zadanie zbadania kradzie¬ży, która miała miejsce w pracowni konstruktora okrętów, a także odzyskania cennych informacji, zanim padną łupem wroga.
– Sam nie mógł tego dokonać – rzekł Colbert.
– Ani na chwilę nie opuścił gabinetu generała.
– Falon nie zabrał planów, ale jest jedną z niewielu osób, które wiedziały o ich istnieniu. Mam pewność, że to on stoi za tą kradzieżą, a z czasem wykryjemy jego wspólnika.
– A co z tą kobietą?
– Wysłałem już ludzi, żeby ją przyprowadzili.
– Przecież ona nie mogła tego zrobić.
– To mało prawdopodobne. Ma w sobie dość odwagi, żeby spróbować, ale Pierre nie widział, że¬by wczorajszej nocy gdzieś wychodziła, a gdyby na¬wet wyszła, kobiecie trudno by było to zrobić w po¬jedynkę
– Może więc Sto Owen maczał w tym palce? Wiemy, że się z nim spotykała.
– Jules zawsze umiał postępować z kobietami. Nie mamy powodów, żeby go podejrzewać o co¬kolwiek poza schadzkami z kochanką. Jednak w przeszłości czasem nie zgadzał się z polityką ce¬sarza. Więc nie zaszkodzi go przesłuchać.
Colbert skinął głową.
– Całkiem możliwe, że ta kobieta jest kluczem do wszystkiego – stwierdził Victor. – Major najwy¬raźniej darzy ją uczuciem. Może uda się z nim po¬handlować, obiecać mu jej bezpieczny powrót do domu w zamian za zwrot dokumentów.