Minęły dwa dni. Znając tajemnicę Damiena, Aleksa nabrała otuchy i nadziei. Od samego począt¬ku instynkt podpowiadał jej, że miała rację w jego ocenie. Był twardym mężczyzną, ale kierował siy szczytnymi pobudkami. I prawdę mówiąc, mial w sobie o wiele więcej głębi, niż się spodziewała.
Siedząc przed lustrem i szczotkując włosy, uśmiechnęła się. Damien był patriotą, a nie zdraj¬cą Angielskim, a nie francuskim szpiegiem. Chcia¬ła wykrzyczeć swoją radość całemu światu, podzię¬kować Bogu, że zdjął z jej pleców to koszmarne brzemię Chciała leżeć z nim w łóżku całymi godzi¬nami, poznać każdy cal jego smukłego, umięśnio¬nego ciała. Pragnęła doznawać szczęścia razem z nim, pokazać mu, jak wiele dla niej znaczy.
Tymczasem starannie?:achowywała obojętm} minę, trzymając swoje uczucia pod pełną kontrolą. Jedynie w łóżku pozwalała sobie na wyzwolenie tłumionych emocji. Te chwile były pełne namięt¬ności, cudowne. Zewnętrzny świat przestawał dla nich istnieć, a oboje na jakiś czas umykali nie¬ustannie towarzyszącemu im zagrożeniu. Kilka ra¬zy po namiętnych miłosnych uniesieniach chciała powiedzieć mu o mężczyźnie o nazwisku St. Owen, kLórego poznała w hotelu de Ville, lecz za każdym razem złożona obietnica zamykała jej usta.
Przysięgła, że nie będzie więcej poruszać tematu szpiegostwa i zamierzała dotrzymać słowa.
Poza tym jakiś wewnętrzny głos kazał jej mil¬rzeć. Cichy głos, który ostrzegał ją, by miała się na baczności.
Być może była to po części reakcja na rolę, któ¬rą Damien odgrywał przez większość czasu, a już zawsze w obecności obcych. Zachowywał chłodną rezerwę. Traktował ją tak samo, jak zapewne trak¬lowałby jedną ze swoich kochahek, co bardzo ją złościło, chociaż już teraz rozumiała motywy, jaki¬mi się kierował. Pocieszała się nadzieją, że wkrót¬ce wrócą do Anglii, do domu, do bezpiecznego ży¬cia, które wiedli, zanim to wszystko się zdarzyło.
Wciąż powtarzała sobie pokrzepiającą myśl owego wieczoru, gdy jechali do opery na spektakl Les Deus Joumees Cherubiniego, mieli tam rów¬nież spotkać pułkownika Lafona, monsieur Celle¬riesa i kapitana huzarów, który nazywał się Francois Quinault.
Niestety, okazało się, że Quinaultowi towarzy¬szyła biuściasta aktorka, Gabriella Beaumont, by¬ła cher amie Damiena. Cały wieczór ta ponęt¬na blondynka obcesowo ignorowała swojego towa¬rzysza, bezczelnie flirtując z Damienem, łopocząc ręcznie malowanym wachlarzem i ze śmiechem szepcząc mu coś do ucha.
Siedząc w fotelu z błękitnego aksamitu w pry¬watnej loży Lafona, Aleksa mówiła sobie, że to nieważne. Damien nie odwzajemniał jej zalotów, a chociaż przyjmował awanse aktorki jako coś zu¬pełnie naturalnego, to jednak palce jego dłoni były splecione z jej palcami – jakby chciał w ten spo¬sób powiedzieć, że powinna tę sytuację zrozumieć.
Więc powtarzała sobie w myślach, że rozumie.
Damien odgrywał swoją rolę, zresztą ona miała podobne zadanie.
Nagle uśmiechnęła się. Skoro on gra tak przeko¬nująco, ona nie pozostanie w tyle. Być może Da¬mienowi to się nie spodoba, ale są pewne granice tego, co była w stanie znieść. Wysunęła dłoń spo¬między jego długich palców, wstała i spojrzała z góry na piersiastą blondynkę, która siedziała między jej mężem a kapitanem Quinaultem.
– Madame Ęeaumont – powiedziała, taksując wzrokiem impertynencką aktorkę. – Rozumiem, że pani i major Falon jesteście bardzo bliskimi znajomymi, ale na wszelki wypadek, gdyby pani za¬pomniała, przypomnę, że teraz jest on moim mꬿem. Dobre zasady wymagają, aby zechciała pani zabrać rękę z jego nogi.
Kobieta żachnęła się, wstając tak gwałtownie, że diadem zdobiący jej koafiurę przekrzywił się nieco na bok.
– Jak pani śmie!
– Smiem, bo to mój przywilej. Być może w waszym kraju żony pozwalają na takie rzeczy. Być może tutaj to uchodzi. Ale w.mojej ojczyźnie…
– Wystarczy, Alekso – uciął krótko Damien, sta¬jąc między nimi, jednak w jego oczach pojawiło się rozbawienie, a może nawet aprobata. – Nie bę¬dziesz dalej obrażać madame Beaumont! – Odwró¬cił się do Gabrielli i grzecznie pochylił się nad jej dłonią. – Excusez, madame. Moja żona zwykle nic miewa takich napadów złych manier. – Spojrzał po¬nownie na Aleksę. – Przedstawienie zbliża się do końca. Chyba już czas wracać do domu.
Aleksa popatrzyła na blondynkę z zimną pogardą.
– Nic nie sprawi mi większej przyjemności. – Ignorując ironiczne spojrzenie aktorki, uniosła dumnie głowę i iście królewskim krokiem opuściła lożę.
Damien w milczeniu wyprowadził ją z teatru na rue Richelieu, lecz gdy znaleźli się w cieniu za narożnikiem ulicy – przyparł ją do ściany. Wstrzymała oddech, oczekując reprymendy, lecz on:IŚmiechnął się kącikiem ust, wyraźnie rozbawiony.
– Zazdrośnica z ciebie, co? Uniosła ciemnobrązowe brwi.
– Może. Ale może po prostu odgrywałam swoją rolę
– A odgrywałaś?
– To zależy od tego, dlaczego zachęcałeś tę kobietę do podobnego zachowania.
– Bo Lafon i inni obecni spodziewają się tego omme.
– A ode mnie, Angielki i twojej żony, oczekiwali, żebym położyła tej scenie kres.
Roześmiał się. Nie słyszała jego śmiechu już d bardzo dawna.
– Więc nie jesteś na mnie zły?
W odpowiedzi pochylił się i pocałował ją zaborczo, namiętnie, wzbudzając wibracje wzdłuż całe¬go jej ciała.
– Nie, ma chirie, nie jestem zły. – Prawdę powie¬dziawszy, był bardzo zadowolony, że zależało jej na nim na tyle, by zachować się w ten sposób. – Jedźmy do domu! – Jego ochrypły głos wyraźnie sugerował, jakie ma plany, lecz te słowa naprowa¬dziły Aleksę na zupełnie inny pomysł.
Podniosła wzrok na jego twarz.
– Chcę jechać do domu, Damien. Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. – Nie miała jednak na myśli powrotu do budynku w Fau¬bourg St. Honore, o czym Damien doskonale wie¬dział. – Kiedy będziemy mogli wrócić tam, gdzie nasze miejsce?
Pogładził ją długim palcem po policzku.
– Wyślę cię do domu, gdy tylko będą okoliczno¬ści, by to bezpiecznie zorganizować.
– A co z tobą?
– Nie mogę wrócić, dopóki nie zdobędę pewnej ważnej rzeczy, którą mam im dostarczyć. Kiedy to nastąpi, nie będę im potrzebny. Chcę przywieźć coś, co przyniesie pożytek naszym rodakom.
– Ale przecież…
– Wystarczy, Alekso. Dałaś mi słowo.
Nie odpowiedziała, tylko pozwoliła, by odpro¬wadził ją z powrotem przed operę i pomógł wsiąść do karety. A kiedy Damien zajął miejsce na kana¬pie, nachyliła się, żeby go pocałować. Już po chwi¬li zaczął oddawać jej pocałunki, a następnie posa¬dził ją sobie na kolanach, wsuwając ręce pod gor¬set sukni. Nie przestawał jej pieścić ani na chwilę przez całą drogę do domu, a i wtedy zatrzymał się tylko na moment.
Weszli na górę, trzymając się za ręce, a gdy do¬tarli do sypialni, szybko nawzajem zrzucili z siebie ubranie. Kochali się do trzeciej nad ranem, potem w końcu zasnęli.
N astępnego dnia po południu Damien zapropo¬nował przejażdżkę przez miasto, na co Aleksa za¬reagowała entuzjastycznie, gdyż niebo przybrało piękną, lazurową barwę, zaś lekka bryza nieco chłodziła rozgrzane powietrze. Ulicami jeździło mniej powozów, bowiem więcej osób zapewne za¬pragnęło spędzić ten dzień na przechadzkach po ogrodach.
– Niesamowite, prawda? – powiedział Damien wyraźnie zadowolony, wyglądając przez okno powo¬zu. – Zupełnie inaczej niż gdziekolwiek na świecie.
Spojrzała na niego z namysłem.
– Jestem zdumiona, że tak ci się tu podoba. Ni¬gdy nie interesowało cię miejskie życie.
– Paryż jest inny.
– Tak… zapewne masz rację. Taka podwójna lojalność musi być dla ciebie trudna.
Jego mina zmieniła się tylko nieznacznie.
– Uwielbienie dla tak pięknego miasta nie ma nic wspólnego z lojalnością. Nie jest to również te¬mat, który powinniśmy teraz omawiać. – Złagodził swoje słowa pocałunkiem. – Proszę cię, ma cherie, to jest i tak wystarczająco trudne.
Skinęła głową. Było tyle rzeczy, o które chciała spytać, które chciała wiedzieć. Lecz zamilkła, zo¬bowiązana daną mu obietnicą.
Dzień mijał przyjemnie. Pospacerowali w ogro¬dach Tivoli, zjedli posiłek w Cafe Godet przy Bou¬levard du TempIe, lokalu pełnym żołnierzy w ka¬peluszach ozdobionych kolorowymi kokardami i dam delektujących się lodami z pomarańczami. Chodzili uliczkami wzdłuż Pal ais Royale w cieniu rozłożystych platanów, zaś na rogu budynku od¬kryli przedstawienie małej objazdowej trupy.
– Wejdziemy? – spytała podekscytowana Alek¬sa, wyraźnie zafascynowana sztuczkami wielkiego brunatnego niedźwiedzia i półnagiego połykacza kamieni, dających pokaz dla grupki osób.
– Jeśli chcesz. – Damien uśmiechnął się tak cie¬pło, że zaparło jej dech w piersiach. – Chociaż przyznam, że wolałbym teraz robić coś innego. – Pocałował ją w szyję i wprowadził do wnętrza na¬miotu.
Tej nocy kochali się powoli, gdyż mieli za sobą długi. dzień. Czuła się nasycona i usatysfakcjono¬wana następnego dnia i bardziej optymistycznie patrzyła w przyszłość niż kiedykolwiek od wielu ostatnich tygodni.
Marie Claire pomogła jej się ubrać i Aleksa ze¬szła na dół, lecz Damiena już nie było. Potrzebo¬wał paru drobiazgów na zbliżające się generalskie przyjęcie, w którym mieli wziąć udział – tak przy¬najmniej poinformował Pierre'a. Aleksa pomyśla¬ła, że i jej przydałoby się to i owo. Kiedy odkryła, że Damien nie pojechał powozem, postanowiła zrobić krótką wycięczkę do małego sklepiku, który widziała niedaleko Rue des Petis Champs. Chcia¬ła kupić wachlarz pasujący do błękitno-srebrnej sukni oraz kilka par pantofli.
– Czy chce pani, żebym z nią pojechała? – spyta¬ła Marie Claire.
– Ach, nie, dziękuję – odparła Aleksa. Chciała spędzić trochę czasu sama. – Nie będzie mnie tyl¬ko godzinę.
– Więc niech przynajmniej zawiezie panią Clau¬de-Louis. Mąż będzie niezadowolony, jeśli wybierze się pani sama.
Aleksa zgodziła się od razu. Lubiła tego jasnwłosego mężczyznę, osobistego służącego męża, zresztą bardzo lubiła całą rodzinę Arnaux. Ponieważ nie zna miasta, pomyślała, że będzie się czuła bezpieczniej w jego towarzystwie.