Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zresztą w podparyskim zameczku babki też nie czuł rodzinnej, domowej atmosfery. Dość wcze¬śnie owdowiała Simone de Latour była jedynie zgorzkniałą starą kobietą, nieakceptującą faktu, że jej córka poślubiła Anglika. Postanowiła, że będzie dochodzić sprawiedliwości za te wszystkie lata spę¬dzone w samotności.

Dopiero gdy powrócił do zamku Falon, Damien odzyskał jako taki duchowy spokój. To było jedyne miejsce, gdzie potrafił się wyciszyć i być sobą – przynajmniej na tyle, na ile umiał.

Uwielbiał ten dom, podobnie jak jego ojciec.

A teraz nie mógł się powstrzymać od myśli, co po¬wie na widok zamku jego młoda żona. Czuł pe¬wien niepokój, że będzie porównywała to miejsce ze Stoneleigh, Marden lub tuzinem innych wiel¬kich rezydencji należących do jej rodziny i że za¬mek Falon wyda jej się bardzo skromny.

Jednak to – podobnie jak większość rzeczy, któ¬re przydarzyły się Aleksie Garrick Falon od chwi¬li, gdy ujrzał ją po raz pielWszy – będzie również wyłącznie jego winą. Nie powinien był się z nią że¬nić. Nie dorównywał jej majątkiem, a teraz jeszcze zorientował się, że popełnił wielki błąd, czyniąc ją obiektem swojej zemsty. Kiedy spotykała się z Pe¬terem, była jeszcze właściwie pensjonarką, naiwną młodą dziewczyną testującą dopiero swoją nowo odkrytą kobiecość. Doskonale rozumiał fakt, że Peter się w niej zakochał. W całym Londynie nie znalazłoby się dziesięciu mężczyzn, których by nie zachwyciła swoim urokiem.

Powinien był ją zostawić, żeby znalazła sobie od¬powiedniego męża, zostawić ją jednemu z tych wy¬elegantowanych arystokratów, którzy wciąż jej nadskakiwali, a którzy zanudziliby ją na śmierć już po kilku tygodniach. On zaś nie należał do m꿬czyzn, kt6rzy mieli czas dla żony – nie miał czasu na stały związek. Małżeństwo oznaczało dzieci i in¬ne obowiązki. Przy jego trybie życia mogłoby go nie być w pobliżu, gdyby był potrzebny.

Mógłby nawet nie dożyć takiej chwili.

Lecz już się dokonało. Zakuł się w kajdany na dobre i na złe, a teraz, gdy zmieniły się oko¬liczności, zamierzał zrobić z tego najlepszy uży¬tek.

Uniósł głowę akurat w momenc~e, gdy Aleksa i jej jasnowłosa służąca weszły do sali. Dzień wstał słoneczny i ciepły, lekka bryza niosła ze sobą kwia¬towy zapach wiosennego powietrza. Stwierdził, że żona ubrała się stosownie do pogody: miała na so¬bie sukienkę z zielonego muślinu w małe żółte kwiatki. Jej policzki utraciły poprzednią bladość, oczy wróciły do dawnej, wyrazistej zielonej barwy. Kiedy spojrzała w jego kierunku, poczuł lekki ucisk w dole brzucha.

– Dzień dobry – powiedział.

– Przepraszam, że musiałeś czekać.

– Chciałem, żebyś się wyspała.

– Rzeczywiście, czuję się znacznie lepiej. Dziękuję, milordzie.

– Na imię mi Damien – poprawił, ujmując jej dłoń. Sprawiała wrażenie trochę zmieszanej, nie¬pewnej tego, czego on oczekuje. Po wszystkim, co się wydarzyło, wcale nie miał jej tego za złe.

– Damien – powtórzyła, rumieniąc się na policz¬kach, lecz wciąż patrzyła nań nieufnie.

Spojrzał na służącą.

– Powóz czeka przed zajazdem. Idź tam, a twoja pani i ja zjawimy się niebawem.

– Tak jest, milordzie. – Sarah ruszyła do drzwi, zaś Aleksa odwróciła się, by spojrzeć na męża. W jej oczach czaiło się nieme pytanie.

– Powiedziałem ci, że dzisiaj porozmawiamy… jeśli czujesz się na siłach.

– Czuję się dobrze. – Odwróciła wzrok w kierun¬ku baru. – Co się stało z tym handlarzem?

– Razem ze swoim przyjacielem pospiesznie opuścił zajazd. Wydawali się zupełnie nieszkodli¬wi. Cieszę się, że mnie wtedy powstrzymałaś.

Aleksa uśmiechnęła się blado. Wziął ją pod rę¬kę i oboje wyszli przed budynek. Gdzieś z tyłu plu¬skał mały strumyk wijący się wzdłuż scieżki, więc Damien zawrócił i poprowadził Aleksę w tamtą właśnie stronę. Po ich lewej stronie rozciągała się łąka pełna bazi, niezapominajek i innych kwiatów. Na skraju potoku kwitły pierwiosnki i nagietki.

– Wiem, że te ostatnie dni były dla ciebie trud¬ne. I przepraszam, że się do tego przyczyniłem.

Spojrzała na niego dziwnie.

– Słucham? Kosztowało cię wiele zachodu, by osiągnąć swój cel, więc nie bardzo wierzę w te przeprosmy.

Zignorował poczucie winy, które właśnie poja¬wiło się w jego myślach.

– Myślałem o tym, to znaczy o Peterze. Zanim cię poznałem, sądziłem, że wiem już wszystko. Wi¬niłem cię za jego śmierć. Uważałem cię za bezdusz¬ną i okrutną osobę. Byłem przekonany, że do mo¬jego brata nie czułaś nic i zamierzałem cię za to ukarać. – Odchrząknął. – W ciągu ostatnich dwóch dni zdałem sobie sprawę…

Gdy urwał i zamilkł, zatrzymała się i odwróciła.

– Tak?

– Chciałem powiedzieć, że mam świadomość, iż zawarliśmy ten ślub z zupełnie niewłaściwych przesłanek. Nie zaprzeczam, chciałem cię ukarać. Szczerze przyznam, że chciałem cię zrujnować. Planowałem to od wielu tygodni, chodziłem za tobą, zarzucałem przynętę, a w końcu… robiłem, co mogłem, by temu zapobiec. Nawet wtedy zaczęły mnie nachodzić wątpliwości.

Długo milczała. Gdy się odezwała, w jej głosie zabrzmiała niepokojąca nuta.

– Rzeczywiście, zaplanowałeś wszystko bardzo starannie..

– Tak. Niech Bóg mi wybaczy. Zawsze byłem do¬bry, jeśli chodzi o realizację planów.

– Może to zabrzmi dziwnie, ale nie mogę cię za to winić. Peter nie żyje z mojego powodu. Kie¬dyś prawie straciłam Rayne'a. I znienawidziłam kobietę, która była za to odpowiedzialna. Gdyby wtedy umarł, zrobiłabym wszystko, żeby dosięgła ją sprawiedliwość. Dlatego dobrze wiem, co mu¬sisz czuć wobec mnie.

Wytrzymał jej niepewne spojrzenie. W głębiach jej oczu widział pełne niepokoju cienie.

– Z początku rzeczywiście to właśnie czułem… zanim cię poznałem. Ale jesteś zupełnie inna, niż myślałem. Wtedy, dwa lata temu, byłaś bardzo młoda i niewinna, stawiałaś dopiero pierwsze kro¬ki jako dorosła kobieta. Mój brat był równie nie¬doświadczony. To dało wybuchową mieszankę, śmiertelnie niebezpieczną, ale teraz widzę, że ni¬gdy nie chciałaś go skrzywdzić.

W jej oczach pojawiła się iskra jakiejś skrywanej emocji. Poczuła przyspieszone bicie serca, które wolno podchodziło jej do gardła.

– Nie… nigdy nie chciałam go skrzywdzić.

– Wybacz mi, że wymusiłem to małżeństwo, Alekso. Zaproponowałbym anulowanie go, ale przyniosłoby ci to ogromne szkody. Fakt pozostaje faktem: jesteśmy sobie poślubieni i nic nie moż¬na na to poradzić.

Iskra w jej oczach stopniowo przygasła. Na po¬liczki wpłynął rumieniec.

– Pogodziłam się z tym już jakiś czas temu. – Od¬wróciła się, podświadomie prostując ramiona. Z pewnością powiedział coś nie tak, ale nie wiedział, co to było. Spojrzała za siebie w stronę zajazdu, lecz złap a! ją za rękę.

– Zle to wszystko robię. Z innymi kobietami, które znałem, nie miało to znaczenia. Ale z tobą… Nigdy dotąd nie miałem do czynienia z żoną, więc nie bardzo wiem co dalej.

– Po prostu powiedz, co myślisz. Przeczesał ręką włosy.

– Myślę, że powód naszego małżeństwa nie jest teraz ważny. Ważne, że jesteś moją żoną. Sądzi¬łem… miałem nadzieję… że być może z czasem wszystko się między nami jakoś ułoży… to znaczy, jeśli zechcesz.

Podniosła głowę. Oczami, w których ujrzał nie¬pewność, jakiej nie widział przedtem, starała się wyczytać coś z jego twarzy.

– Po tym wszystkim, co się wydarzyło, milordzie, trudno mi uwierzyć, że naprawdę pragniesz związ¬ku małżeńskiego ze mną.

– Nie wątpię, że to dla ciebie trudne. Dlatego proponuję, abyśmy podeszli do tej sytuacji spo¬kojnie, dali sobie czas, żeby się lepiej poznać. Ju¬tro dotrzemy do zamku. Na miejscu wszystko się jakoś ureguluje. Pokażę ci twój nowy dom, bę¬dziemy mieli dużo czasu, żeby ze sobą porozmawiać. Być może dojdziemy do nowego porozu¬mienIa.

Wyciągnął rękę, ujął ją za nadgarstek, a ona po¬czuła, jak spływa na nią ciepło jego dotyku. Miał w dłoniach nie tylko siłę, ale też niezwykłą delikat¬ność.

– A kiedy nadejdzie właściwy czas – powiedział – przyjdę do ciebie jako mąż.

Aleksa znała już to uczucie: ucisk w sercu, przy¬pływ nadziei ostudzonej lękiem. Właśnie przyjęła z rezygnacją perspektywę życia pqzbawionego odro¬biny szczęścia z człowiekiem, który nią pogardzał. A teraz on proponował, żeby zapomnieć o przeszło¬ści i zbudować przyszłość, o jakiej kiedyś marzyła. Czy naprawdę tego pragnął? Czy ośmieli się zaufać mu, jeszcze raz uwierzyć?

– Chciałabym ci wierzyć… tylko że…

Uścisnął jej dłoń, pochmurniejąc.

– Wiem.

Próbowała wyczytać coś z jego twarzy, ujrzała napięte mięśnie wokół szczęki i na policzkach. Proponował więcej, niż oczekiwała, i chociaż ta propozycja wydawała jej się bardzo ryzykowna, by¬ła to szansa, którą musiała wykorzystać.

– Wobec tego chcę spróbować, jeśli i ty tego pragniesz, milordzie.

Uśmiechnął się. Był to zupełnie inny uśmiech niż wszystkie, które dotąd u niego widziała. Przy¬pominał promień słońca na zachmurzonym niebie, dzięki czemu Damien wyglądał teraz jak piękny mroczny anioł, jak o nim niegdyś myślała.

– Dziękuję ci. – Pocałował ją w wewnętrzną stro¬nę dłoni, aż Aleksie zakręciło się w głowie. – Milady.

Nie powiedzieli nic więcej, tylko wrócili do po¬wozu. Część napięcia ustąpiła, jednak coś wisiało w powietrzu, wyczuwało się między nimi coś nowe¬go. Jeśli rzeczywiście mówił szczerze, w końcu przeszłość pójdzie w zapomnienie. Damien Falon przyjdzie do niej i będzie jej mężem w pełnym zna¬czeniu tego słowa.

Będzie ją obejmował tak jak wtedy w ogrodzie, całował jak wtedy w tawernie. Na samo wspomnie¬nie zmiękły jej nogi, poczuła pustkę w żołądku i zu¬pełną suchość w ustach. Przesunęła wzrok na jego szeroką, umięśnioną pierś i poczuła, jak twardnieją jej własne sutki ukryte pod materiałem sukni.

Zrozumiała, że go pożąda, wciąż niemal tak sa¬mo od momentu, gdy go poznała. Sądząc po męt¬nym spojrzeniu jego niesamowicie niebieskich oczu, on pożądał jej także.

Ajednak…

Nieustannie zadawała sobie pytanie: czy ten tro¬skliwy człowiek to prawdziwy Damien Falon? A może to tylko kolejna fasada, którą wymyślił, że¬by dostać to, czego chciał? Czy nadal jego celem jest zemsta, czy też po prostu pragnie ciepłej, chęt¬nej kobiety, która ogrzeje mu łoże? Czas pokaże.

18
{"b":"92091","o":1}