Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Bądź dobrą dziewczynką, Alekso. Biegnij na górę i narzuć coś na siebie. Musimy wziąć udział w kilku przyjęciach, więc chciałbym, abyś była stosownie ubrana.

Bądź dobrą dziewczynką, Alekso? Co on sobie wyobraża? Jednak poszła po szal, gdyż potrzebo¬wała czasu na zastanowienie. Nie wysyłał jej do do¬mu, przynajmniej na razie. Mogła spróbować wrócić na własną rękę, lecz po doświadczeniach z Le Monde ten pomysł zbytnio jej nie pociągał. Może lepiej zostać w Paryżu do czasu, aż upewni się, że może bezpiecznie dostać się do Anglii.

Wierzyła, że taki moment prędzej czy później nadejdzie. Rayne wróci z Jamajki, a Brytyjczycy zaczną wysuwać żądania. Chociaż szalała wojna, takie sprawy załatwiało się kanałami dyplomatycz¬nymi. Kobieta z jej majątkiem i pozycją nie zosta¬nie uznana za zwykłą ofiarę wojennej zawieruchy.

A Damien uszanował jej życzenie i zostawił ją w spokoju. Z pewnością umiałaby utrzymać go na dystans jeszcze trochę dłużej. Być może w końcu zmęczy się tym, że ona jednak nie zgadza się dzielić z nim łoża, i zgodzi się, żeby wróciła do Anglii.

Wciąż nie mogąc zebrać myśli, wzięła pożyczony kaszmirowy szal i zeszła na dół, gdzie u podnóża schodów czekał na nią Damien.

– Gotowa? – spytał.

– Chyba tak.

– To dobrze. – Z wrodzoną gracją, która zawsze działała na nią jak magnes, a którą teraz próbowa¬ła zbagatelizować, ujął ją pod rękę i zaprowadził do karety. Uśmiechał się przy tym i w ogóle był rozluźniony, jednak odniosła wrażenie, że to za¬chowanie jest udawane.

Jaką rolę dzisiaj odgrywa? Zastanawiała się, pró¬bując go rozszyfrować. Jakimi motywami się kiero¬wał – dlaczego ją to wciąż obchodziło?

Bo w głębi duszy wciąż jej na nim zależało.

Chciałaby temu zaprzeczyć, lecz gdy tylko próbo¬wała, przypominała sobie tamten okropny wieczór w Le Monde. Lęk o nią był wyraźnie wypisany na jego przystojnej twarzy, czego nie było w stanie ukryć żadne aktorstwo.

Westchnęła. W jej głowie wciąż kłębiły się nie¬pokojące myśli związane z oczekującą ją niepewną przyszłością. Postanowiła na jakiś czas zapomnieć o kłopotach, wyjrzała więc za okno, by skoncentro¬wać się na widokach miasta. Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęła się. Paryż był równie ruchliwy i pełen życia jak Londyn. Na ulicach kłębiły się tłu¬my ludzi. Barwne obrazy, nieznane dźwięki, moc¬ne wonie przyciągały jej uwagę. Minęli sprzątacza, który czyścił trotuar, handlarza szczotkami, szlifie¬rza ostrzącego noże, stolarza, który niósł na głowie odwrócone do góry nogami krzesło. Przejechali obok małej kawiarni z klientami siedzącymi przed lokalem, za.ś gołębie u ich stóp dziobały okruchy, które spadały ze stolików.

– Dokąd jedziemy? – spytała obojętnie, gdy' niewiele ją to obchodziło. Spoglądała na małe bal¬konowe balustrady z kutego żelaza, wysokie, łuko¬wato wygięte okna, słuchała odgłosów paryskich uliczek.

– Przy des Petits Champs jest pewna szwaczka.

Ona dobrze o nas zadba.

Jechali wzdłuż rue Sto Honore, minęli Pałac Eli¬zejski, a następnie poprzez rue Richelieu dotarli do rue des Petits Champs. Powóz zatrzymał się obok ulicznego teatrzyku kukiełkowego, który roz¬stawił swój kram przed sklepem z oknami o ma¬łych szybkach. Na szyldzie widniały wypukłe czer¬wone litery: SZWACZKA.

Damien wprowadził Aleksę"do środka. Na ich spotkanie spoza zasłony oddzielającej pracownię wybiegła niska, pomarszczona kobieta. Wnętrze miało wysokie sklepienie, były tam stoły z belami materiału, w powietrzu unosił się nieco kwaskowy odór barwników. Przy ladzie rozmawiało kilka kobiet, jedna z nich zachwycała się parą pantofli z ró¬żowej satyny.

– Monsieur Falon, jak miło pana widzieć! – Ko¬hieta stanęła przed Damienem. W porównaniu z nim – wysokim i barczystym – wydawała się jesz¬cze mzsza.

– A, to pani, madame Aubrey.

– A kogo pan dzisiaj przyprowadził? – Przyjrzała się Aleksie od stóp do głów kaprawymi oczami. – Tym razem przeszedł pan samego siebie. Uśmiechnęła się, ukazując starte ze starości zęby. – Zawsze wybierał pan piękne kobiety, lecz ta…

– To jest moja żona – przerwał jej z wyraźną przestrogą w głosie. Było oczywiste, że to koniec rozmowy o jego kochankach, lecz mleko zostało już rozlane.

– Masz świetną reputację – rzuciła z goryczą Aleksa, gdy kobieta wycofała się na zaplecze, aby przynieść tkaniny. – Ale chyba nie powinnam być zdziwiona. W Londynie miałeś opinię kobieciarza, więc dlaczego tutaj miałoby być inaczej?

– Alekso…

– Przynajmniej dbałeś o te swoje kobiety… za splamione krwią pieniądze z działalności szpie¬gowskiej.

– Moja patriotyczna działalność nie powinna cię interesować – rzucił krótko. – A co do tej drugiej sprawy, możesz być dumna, że jesteś jedyną kobie¬tą, z którą pragnę dzielić łoże. – Uniósł wzrok i zo¬baczył, że przygląda im się właścicielka zakładu. – I to się nie zmieni, o ile nadal będziesz mnie za¬spokajać.

– Zaspokajać ciebie! Zrobię wszystko, co w mo¬jej mocy, żeby nie dać ci żadnej przyjemności!

Uśmiechnął się z rozbawieniem.

– Ale fakt jest faktem, mon chirie – powiedział łagodnie, – że dajesz mi ogromną przyjemność. – Nachylił się i musnął wargami jej usta.

Patrzyła na niego bez ruchu. Już teraz odczuwa¬ła nieprzyjemne łomotanie w piersiach. Boże, jak to możliwe, by umiał wywołać u niej taką reakcję za sprawą zaledwie kilku delikatnie wypowiedzia¬nych słów? Lecz wypowiedział je z tym wyjątko¬wym spojrzeniem w oczach! Jakby na moment po¬zwolił jej zajrzeć w głąb swojej duszy, poza maskę odgrywanej obecnie roli.

– Chodź – powiedział ciepło. – Madame Aubrey zaczyna się niecierpliwić.

Pozwoliła, by zaprowadził ją do małego saloniku, gdzie kilka kobiet pomogło jej zdjąć ubranie. Pozo¬stając w halce, stanęła na małym podwyższeniu, zaś Damien zajął miejsce na sofie obitej brokatem.

– Co za figura – madame Aubrey cmoknęła z za¬chwytu. Ujęła halkę i obciągnęła ją, aby ściślej przylegała do sylwetki Aleksy, po czym przyjrzała się jej z kilku różnych stron. – Na takim ciele nasze wysiłki nie będą zmarnowane. – Uśmiechnęła się do Damiena, podczas gdy jej pomocnice zaczęły owijać Aleksę metrami kosztownych tkanin.

Przyniesiono więc przezroczyste muśliny, jedwa¬bie i satyny, siatkowe tiule, tafty i.koronki z Me¬chelen. Na nadchodzący bal wybrano suknię ze szmaragdowego jedwabiu, a pod spód złocistą bie¬liznę. Kolejną piękną kreacją była-suknia z delikat¬nej tafty w kolorze kości słoniowej, w połączeniu z ametystową siatką wykończoną perłami. Zestaw strojów dopełniała szafirowa suknia z satyny ze spódnicą haftowaną srebrną nicią

Damien nalegał, by wybrała sobie kilka czepków i pół tuzina par długich i krótkich rękawiczek w różnych kolorach. Były też peleryny, płaszcze, lrykoty, mała parasolka, etola z łabędziego puchu, a nawet cudowny, zdobiony klejnotami grzebień.

Wybrano tez kilka prostszych sukien. Damien obserwował ją uważnie za każdym razem, gdy się rozbierała. Miał nieprzeniknioną twarz, lecz w nie¬bieskich oczach, którymi omiatał jej półnagie cia¬ło, wyraźnie widoczne było pożądanie. Było to spojrzenie tak pełne żądzy, że Aleksa czuła dziwne motylki w żołądku. Ona również doznała podob¬nego pragnienia, poczuła lekki ból w piersiach, wilgoć między nogami. Przypomniała sobie, jak ją dotykał swoimi dłońmi, gorącymi ustami.

Zanim skończyli, cała się trzęsła. Damien nie¬mal pożerał ją wzrokiem. Wstał z iście kocią zwin¬nością, a przez jego frak i spodnie wyraźnie widzia¬ła pracujące mięśnie. Gorącym spojrzeniem pieścił ją wszędzie tam, gdzie padał jego wzrok. Czuła mrowienie na wspomnienie dotyku jego silnego ciała i kształtnych ust.

Chyba czytał w jej myślach, gdyż teraz dotykał jej inaczej – bez rezerwy, lecz wyraźnie zaborczo. Gdy tylko opuścili pracownię i znaleźli się w kare¬cie, chwycił ją w ramiona.

– Chryste, czy ty wiesz, jak bardzo cię pragnę? – Pocałował ją gorąco, aż przeszła ją fala ciepła, zaś wszystkie przekonania wyleciały przez okno.

Pozwoliła sobie na chwilę przyjemności, obejmu¬jąc go za szyję, odwzajemniając pocałunek, dotyka¬jąc jego języka swoim, przywierając do jego ciała. Jej sutki stwardniały, drażnione tkaniną sukni. Pod bio¬drami czuła jego pulsującą podnieceniem męskość.

Zawładnęła nią niewyobrażalnie silna żądza.

Lecz po chwili wyrzuty sumienia przypomniały o sobie.

Boże, nie mogę do tego dopuścićl

Oparła drżące dłonie na piersi Damiena i ode¬pchnęła go.

– Ja… nie mogę – szepnęła. – Nie mogę tego zrobić!

– Przecież nie zaprzeczysz, że mnie pragniesz.

– Pragnę mężczyzny, którego znałam, gdy go poślubiłam.

Zaklął siarczyście, wbijając w nią ciężki wzrok, rzucając jej nieme wyzwanie. Z westchnieniem od¬sunął się i przeczesał dłonią falujące, czarne włosy. Jednak nie odezwał się. Aleksa też milczała. Była zaskoczona intensywnością swoich emocji. Jak to możliwe, że wciąż jej na nim zależy? Jak możliwe, że tak na niego reaguje, skoro wie, co zrobił, do ja¬kich kłamstw się uciekał? Dlaczego wciąż go pra¬gnie?

Musi trzymać się od niego z daleka, co do tego nie ma wątpliwości.

Pozostawało tylko jedno pytanie: jak?

45
{"b":"92091","o":1}