Komisarz podał mu trzy gęsto zapisane fiszki. Delegat ministerstwa wziął je niechętnie.
– Z faktami zapoznam się później. Chcę wiedzieć, jacy to ludzie. Alkoholik, sadysta, erotoman?
– To jedna strona medalu. Martinez, gdy nie pije, działa jak komputer – nieszablonowe rozwiązania, trafne koncepcje, wytrwałość…
– A Legrand?
– Przez lata zajmował się rozpracowywaniem gangów. Ma psi węch! Czasem siódmy zmysł.
– A Ronson, też geniusz?
– Nie, natomiast jest z nich najsprawniejszy w akcji. Inteligentny, o rozległych kontaktach w rozmaitych środowiskach. Czasem tylko zbyt niezależny w sądach. No i nie cierpi regulaminu.
Doktor Loser przerwał tę wypowiedź skinieniem ręki, podszedł do okna i lekko uchylił firankę. Latarnia słabo oświetlała podjazd otoczony zdziczałym parkingiem. Wystarczająco jednak, aby dojrzeć trzy nadjeżdżające samochody. Zajechały prawie równocześnie.
– Już są – rzekł do Komisarza.
2.30
Jeżeli nawet którykolwiek z byłych policjantów zdumiał się, spotykając na podjeździe swoich dawnych kolegów, żaden nie pokazał po sobie ani radości, ani zdziwienia. W milczeniu uścisnęli sobie ręce. Komisarz pełnił honory pana domu z pewnym zakłopotaniem, czuło się, że zapuszczona rezydencja nie podlega w pełni jego władzy.
– Chłopcy – powiedział. – Jest sprawa, którą moglibyście się zająć. Doktor Loser reprezentujący… hm… władze naszego państwa, zapozna was bliżej ze szczegółami. Muszę jedynie zapytać, czy podejmiecie się ciekawej, trudnej, choć chyba niezbyt ryzykownej roboty?
Pytanie zawisło w powietrzu. Martinez siedział apatycznie w miejscu, które mu wskazano. Legrand oglądał własne paznokcie. Ronson doszedł do wniosku, że jeżeli on nie zabierze głosu, to nikt inny tego nie zrobi.
– Czy to znaczy… Czy mamy wrócić do czynnej służby?
– Nie – odparł szybko komisarz. – To jedynie prywatne zlecenie dla państwowej instytucji, ale jestem upoważniony do obiecania wam – zerknął spod oka na Losera – że powodzenie akcji może oznaczać dla wszystkich radykalną zmianę ich sytuacji.
– Rozumiem, że nie wrócę już do pierdla – zapytał Legrand.
Loser tylko się uśmiechnął.
– Cieszy mnie oferta dla Pierre’a – powiedział Ronson.
– Zrehabilitujecie pewnie Martineza. Ale powiedzcie, jaki sens ma dla mnie pakowanie się w ten interes?
– Pieniądze – odezwał się spokojnie Loser. – Poza tym jesteś podobno wielkim poszukiwaczem przygód, a my chcemy ci zafundować wspaniałą przygodę…
– Jeszcze jedno – niespodziewanie ożywił się Martinez, najwyraźniej kawa i zastrzyki z glukozy zaczęły działać. – Dlaczego my? Dlaczego nie ktoś z oddziałów specjalnych lub ze stałych komórek?
Komisarz poszukał wzrokiem wsparcia u Losera.
– Sprawa jest dość złożona – odparł bardzo wolno doktor.
– Z jednej strony nasze działanie nie ma podstaw prawnych, bo jak dotąd nie zostało popełnione, przynajmniej w świetle naszego liberalnego prawodawstwa, żadne przestępstwo. Po drugie, ujawnienie afery grozi wybuchem paniki na nieprawdopodobną skalę. Po trzecie zaś – zawahał się na moment – nasze państwo znajduje się w trudnym momencie, opozycja wciska się wszędzie, sytuacja międzynarodowa się zaostrza… Niedawno zdemaskowaliśmy kilku agentów przeciwnika w samym ministerstwie. Nie możemy wykluczyć, że chodzi o poważną polityczną prowokację…
– Ale w czym rzecz? – przerwał mu Ronson.
Loser otworzył swoją teczkę. Na pierwszy rzut oka wyciągnięte przezeń zdjęcia nie różniły od katastroficznych fotosów, jakich dziesiątki co dzień pojawiały się na łamach prasy. Odbitki formatu pocztówkowego zostały wykonane na średniej jakości papierze. Gdyby nie osobliwa tematyka, zapewne nie zasługiwałyby na większą uwagę. Rumowisko gruzów, w którym nawet londyńczykowi trudno byłoby rozpoznać fasadę Opactwa Westminsterskiego, przewrócona jak dziecinna zabawka wieża Eiffla, przerażające stosy zwłok na schodach hiszpańskich w Rzymie.
– Dwa tygodnie temu te zdjęcia zostały rozrzucone na jednej ze stacji metra – poinformował Loser.
– Znakomite fotomontaże – mruknął Legrand.
– Nasza komórka po zbadaniu faktury, oświetlenia i tym podobnych wykluczyła możliwość fotomontażu. Nie jest to również hiperrealistyczne malarstwo. Pod zdjęciami znajdował się komputerowo wkopiowany napis „Koniec świata 5 grudnia 20…”.
– Za półtora roku – mruknął Legrand.
– Na zdjęciu londyńskim śnieg oraz kąt padania promieni słonecznych wskazuje, że jest to rzeczywiście fotografia z początków grudnia – poinformował Loser.
– A może są to kadry z jakiegoś filmu? – zapytał Ronson.
– Zbadaliśmy wszystko, co znajduje się na warsztatach światowych wytwórni – powiedział Loser. – Zresztą, zwróćcie uwagę na ten drobiazg. Widzicie nasz zniszczony terminal lotniczy. Zdjęcie B… A obok, to owalne, to resztka piętrowego parkingu.
– Takiego parkingu tam nie ma – ożywił się Legrand.
– Ale za półtora roku będzie. Wczoraj właśnie, po burzliwej dyskusji rozstrzygnięto konkurs architektoniczny, a prace mają ruszyć za parę miesięcy. Ktokolwiek rozrzucał te fotografie przed dwoma tygodniami, nie mógł mieć o tym zielonego pojęcia.
2.55
We wchodzącej z kawą dziewczynie Ronson rozpoznał Marię. Zaskoczeni przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Pani sierżant była swego czasu kandydatką do pierwszorzędnego romansu. Szczupła, inteligentna, bardziej przypominała doktorantkę historii sztuki lub innego snobistycznego wydziału niż glinę-samiczkę. Maria należała do bardzo niewielu niezrealizowanych wypadków miłosnych w życiu Marka. Pech! Ledwo zdążyli się poznać, wypadła mu akcja na Południu, a kiedy wrócił z długiej podróży służbowej i jeszcze dłuższego leczenia po brzydkim postrzale, okazało się, że zdmuchnął mu ją ktoś z policyjnej „góry”. Dopiero później wybadał, że to sam komisarz. Maria krótko pracowała w centrali, potem zniknęła. Ronsonowi wydawało się, że w ogóle rzuciła pracę w policji. Czyżby pozostawała utrzymanką komisarza, a może łącznikiem między nim a Loserem?
W oczach dziewczyny, poza zaskoczeniem, nie dostrzegł jednak dawnego porozumiewawczego błysku. A kiedy podał jej rękę, którą uścisnęła jak mężczyzna, zrozumiał, że nie mowy o dawnym porozumieniu. Mieli pozostać dwojgiem obcych sobie ludzi. Szkoda. W porównaniu z drobnym, choć żylastym jak stary indor inspektorem, komisarz przypominał zwalistego, powolnego w ruchach niedźwiedzia. W kręgach maszynistek, programistek i tajniaczek miał opinię streszczającą się do eufemizmu: „Walec drogowy”. Widocznie Maria wolała „walce”.
Tymczasaem Legrand i Martinez przeglądali materiał przygotowany przez Losera. Ekspertyzy zdjęć, dokumentację sporządzoną na miejscu ich rozrzucenia. Do tej pory incydenty zdarzyły się czterokrotnie. Zawsze w punktach sporego natężenia ruchu, zawsze w sposób uniemożliwiający wykrycie sprawców. Na szczęście większość przypadkowych przechodniów brała te wydarzenia za chwyt reklamowy i do wybuchu paniki nie doszło.
Loser przedstawił dotychczasowe hipotezy dotyczące celów, mogących przyświecać nieznanym sprawcom. Jego ludzie roboczo rozpatrywali trzy: wariant Herostratesa – maniaka lub grupy maniaków szukających za wszelką cenę popularności; możliwość działania którejś z frakcji ekologów pragnących poruszyć „sumienie świata”, ewentualność prowokacji politycznej jakichś ekstremistów, których celem byłoby, jak zwykle, wzbudzenie społecznego niepokoju. Doktor nie stawiał kropek nad „i”, ale odczuwało się, że ostatni wariant jest mu najbliższy. Ronson uśmiechnął się – znał takich ludzi. Loser też na swój sposób był ekstremistą – tyle że prawa i porządku.
– Który z odłamów ekstremistów pan podejrzewa? Czarnych, czerwonych, zielonych czy żółtych – zapytał Mark.
– Nie mamy żadnych dowodów, żadnych powiązań, nawet żadnych podejrzeń. I to dziwi. Większość znanych nam ugrupowań jest inwigilowana i spenetrowana, mamy licznych informatorów za granicą… Ale stamtąd też nic. Albo perfekcyjnie się konspirują, albo to całkiem nowa inicjatywa.
Nagle do rozmowy włączył się Martinez. Zupełnie oprzytomniał. Tylko na jego nabrzmiałej, bladej twarzy perliły się grube kropię potu.
– Jakie są opinie ekspertów o ewentualnych przyczynach sfotografowanych katastrof? – zapytał całkiem logicznie. – Nie jestem specjalistą militarnym, jednak nie wygląda mi to na wybuch bomby atomowej czy efekt konwencjonalnego bombardowania.
– Taak – głos Losera stracił na moment zwykłą apodyktyczność. – Badaliśmy rzecz i pod tym kątem. Niestety, nie da się jasno określić powodów. Nie znamy energii zdolnej wyrwać z korzeniami wieżę Eiffla, nie uszkadzając jej konstrukcji. Ruina Westminsteru sugeruje, że nagle przestało funkcjonować budowlane spoiwo. A tu, proszę, powiększenie twarzy martwych ludzi, różne ujęcia. Co widzicie?
– Grymas bólu, lęku…? – zaryzykował swą opinię Legrand.
– Moi lekarze nie mieli wątpliwości. Nie znajdując żadnych obrażeń zewnętrznych, za przyczynę zgonu tych nieszczęśników uznali paniczny, bezgraniczny strach.
Zapadła cisza. Maria nalewała następną porcję kawy.
– Jedno pytanie, panie doktorze – odezwał się Ronson. – Z pańskich słów wynika, że jakaś ekipa zajmowała się już tą sprawą. Czemu jej nie kontynuuje?
– Tak, miałem roboczy zespół śledczy, szóstkę znakomitych fachowców: dwóch lekarzy, fizyka, dwóch specjalistów od spraw terroryzmu… Miałem… Przedwczoraj, jadąc do mnie, nie zmieścili się na łuku drogi przy Czarnym Urwisku. Drogówka, która pierwsza znalazła się na miejscu, znalazła na asfalcie dużą kałużę oleju… Wszyscy zginęli. Nie mam żadnych dowodów, pozwalających podważyć wersję miejscowej policji, że był to nieszczęśliwy wypadek. Chociaż prywatnie…
11.25
Pierwsze zebranie zespołu ustalono na wpół do dwunastej. Do tego czasu mieli się wyspać, odpocząć, zapoznać z materiałami i przedstawić własne koncepcje. W dziennym świetle willa przeznaczona na kwaterę akcji „Foto” straciła wiele ze swojej tajemniczości. Wyglądała dokładnie na to, czym była – starą ruderą. To, co w nocy mogło uchodzić za park, teraz okazało się niewielkim rachitycznym ogrodem.