Литмир - Электронная Библиотека

Książę uśmiechnął się do niej niemal niedostrzegalnie, dziwnym uśmiechem, który nie sięgał oczu. I w tej samej chwili wiedźma zrozumiała, że nie ma żadnego znaczenia, co Koźlarz zamierza uczynić. Nikt bowiem nie uwierzy, że mógłby z własnej woli oddać Iskrę – ani sinoborski kniaź, ani Suchywilk. Panowie Krain Wewnętrznego Morza nie mieli w zwyczaju dzielić się czymkolwiek. Zachłanność tkwiła w nich równie głęboko, jak w żmijach, które walczą i pożerają się nawzajem w drodze do źródła Ilv.

Jednak teraz pomiędzy nimi stała Szarka. W jej pamięci budziły się również inne wspomnienia i miejsca, ukryte poza Łysogórami i kręgiem południowych wysp, gdzie nie zapuszczają się nawet najśmielsze ze zwajeckich okrętów. Wiedźma oglądała je w snach rudowłosej – potężny zielony dąb pośrodku puszczy, odciski dłoni na korze, wieża z szarego kamienia. Łąki błękitnych traw, które rozkwitają pod księżycem w pełni. Wiele miejsc. Odległych, nieznanych miejsc, które być może nigdy nie istniały naprawdę.

Szarka nie przypłynęła na Przychytrze bez przyczyny. Teraz zaś znajdzie sposób, aby powstrzymać Warka – z powodu długu, pamięci i obietnicy, które splotły ją z Koźlarzem. Choćby żadna z tych rzeczy nie była prawdziwa.

Co zabawne, nikt o nią nie dbał – ani Wark, ani Koźlarz, ani sinoborska kapłanka, ukryta poza złotą taflą maski. Nie pamiętali o rudowłosej dziewczynie, która lada chwila ocknie się w północnej wieży i zejdzie na dół, by bezpowrotnie zmącić tę ucztę. Ale wiedźma nie umiała o niej zapomnieć.

– Tak bywa – powiedziała cicho, zwracając na Warka wielkie błękitne oczy, które zaczynały już nabrzmiewać od magii. – Czasami nie udaje się nam zatrzymać tego, czego pragniemy. Czasami nie udaje się nam tego nawet ocalić.

Usłyszała, jak Wark ze świstem wciąga powietrze.

Pod pękniętym łukiem bramy, która niegdyś prowadziła ku kaplicy Kii Krindara, stała Szarka. I znów wydawała się podobniejsza do pochodni niż żywej kobiety.

* * *

Szarka miała we włosach pojedynczy kwiat polnej róży, a jej biała suknia opadała aż do ziemi miękkimi fałdami. Wcześniej nie nosiła bieli, przypomniała sobie wiedźma. Biel nie jest jej barwą. Nie biel, tylko nasycona zieleń dębowych liści po wiosennym deszczu, żółć jaskrów, kosaćców i nawłoci, które rozkwitają w błotnistym rowie na skraju łąki, chropawa rdza sosnowego pnia, po której pełgają plamki słonecznego światła. Nawet czarna skóra kubraka norhemnów. Ale nie biel przejrzysta jak płótno, którym w Górach Żmijowych nakrywano głowy kobiet umarłych przed czasem.

Twarz Szarki była obliczem wodnej panny, pobielałym od śmierci i morskiej piany. Jadziołek na jej ramieniu skrzeczał cicho.

Sinoborski pacholik, młody i szczupły jak leszczynowy pręt, postępował tyłem ze żmijową harfą w ramionach. Minstrelka zamilkła na jej widok w pół słowa.

Potężny czarnobrody chłop w wypolerowanym kłobuku i brygantynie, który stał z obnażonym mieczem za plecami Warka, sapnął ciężko, gdy plugastwo spojrzało prosto w niego miodowymi ślepiami. Szarka się nie obejrzała, nie skinęła głową żadnemu z wielmożów, którzy podnosili się w powitalnym ukłonie. W głuchej ciszy przeszła przez dziedziniec. Tylko ćmy, wirujące sennie wokół pochodni, zgubiły rytm i rozprysły się w popłochu. Jadziołek zaklekotał gwałtownie, pochwycił jedną zakrzywionym dziobem i poderwał się do lotu.

Szarka nie drgnęła. Wiedźmie wydawało się, że Iskra z każdym krokiem coraz bardziej wynurza się spod powierzchni wodnej magii. Jednak policzki Szarki nie nabrały rumieńców. Jej oczy prześlizgiwały się po powierzchni kształtów, lecz nie widziały naprawdę. Wiedźma nie śmiała wyciągnąć do niej ręki. Bała się, że dotykiem rozpozna nie kobietę, która niemal wykrwawiła się przy przełęczy Skalniaka, tylko wodną pannę zaklętą w śmiertelnym ciele. I obawiała się, by wodna magia nie pochwyciła jej przez skórę Szarki i nie pochłonęła, gdyż podobne moce były zachłanne i przywykły do ludzkiego ciała.

Tkwiła więc nieruchomo, z głową przechyloną na ramię, i gapiła się jako inni. Z uchylonych ust ściekała jej strużka śliny.

– Pani. – Sinoborski kniaź ujął dłoń Szarki i pocałował czubki chłodnych palców. – Nie spodziewaliśmy się oglądać was tego wieczora.

Ponieważ u szczytu stołu nie pozostało ani jedno wolne miejsce, powiódł ją do własnego krzesła. Pachołkowie spiesznie podsunęli mu zydel nakryty czerwoną materią.

– Zbudziłam się – odpowiedziała miękko Szarka. Jej głos był wciąż z lekka ochrypły i zmatowiały. – Ogień w kominie wygasł i przez okno zobaczyłam pochodnie. Więc zeszłam.

– Co była akuratnie ta rzecz, co ją uczynić należało – wymamrotał przez zęby Czarnywilk. – Zostawiliśmy straż pode drzwiami, żeby pannę od kniazia bronić i salwować, a ta mu sama w garść lezie. Ot, wścibskość białogłowska. Włosy długie, rozum krótki.

– Wybaczcie. – Wark dał znak, aby podjęto melodię, i muzyczka usłuchała z naburmuszoną miną.

Inni biesiadnicy pochylili się nad jadłem albo zaczęli markować rozmowy. Czynili tak jednak wyłącznie przez przyzwoitość, gdyż spod opuszczonych powiek wciąż zerkali ku Szarce. Wiedzieli o żegludze z Urocznej Przystani i ścieżce wyczarowanej pieśnią poprzez sztorm.

Trzy noce, pomyślała z zawiścią wiedźma, trzy noce magii potężniejszej niż wszelkie babskie czary, snute z krwi i śliny. Kiedy łodzie dobiły wreszcie do brzegu, nawet zwajeccy wojownicy byli przerażeni i pragnęli jedynie spić się do nieprzytomności sinoborską siwuchą. Trunek pozwalał wymazać z pamięci fale, co przełamywały się tuż przed dziobem okrętu, odsłaniając gładką wodę, z której wychylali się ku nim dawno potopieni towarzysze o napuchłych źrenicach i ramionach pokrytych szlamem.

– Nie powinniśmy zostawiać was samej, lecz nie masz w tym zaniedbania ani złej woli. Po prostu wczoraj wydaliście się nam nazbyt znużoną, by was budzić – podjął sinoborski kniaź. – Jesteście najpiękniejszym gościem na tej uczcie. I najbardziej wyczekanym.

– A pewnie – sarknął cichaczem Czarnywilk. – Mnie bogowie urody poskąpili, kniaź też nie gładysz. No, chyba żeby jaką niedźwiedzicę chuć sparła przemożna.

Wiedźma nie słuchała zwajeckich wyrzekań. Patrzyła na Warka, który bezwiednie wciąż trzymał palce Iskry. Nie bez przyczyny w Krainach Wewnętrznego Morza powiadano, że głos sorelek odmienia śmiertelników. Wiedźma słuchała wczoraj pieśni Szarki, pieśni o tęsknocie tak wielkiej, że spopiela serce. Lecz nie umiała zgadnąć, co usłyszał sinoborski kniaź.

Ani Koźlarz, dodała z nagłą trwogą.

Książę nadal siedział obok Suchywilka. Patrzył na Szarkę i z wolna popijał wino ze srebrnej kruży, a jego umysł był zatrzaśnięty przed wiedźmą na głucho. Och, potrafił ukrywać myśli ten szarooki książę, który jeździł niegdyś pomiędzy widmowymi królami śladem Org Ondrelssena od Lodu, i bardzo dobrze strzegł swego serca. Nazbyt dobrze. Wiedźma zdołała w nie spojrzeć raz jeden, tamtej nocy, kiedy konał pan Czerwienieckich Grodów. Lecz nawet wówczas nie wniknęła głęboko – ponieważ nie sądziła, aby książę wybaczył jej podobną wiedzę, a także z powodu bogini, która wciąż na nowo umierała w jego wspomnieniach.

– Czy uczynicie nam ten zaszczyt i zagracie dla nas? – Gospodarz znów zwrócił się ku Szarce.

Wiedźma dostrzegła, że Suchywilk skrzywił się niechętnie. Wark nie odrywał wzroku od Iskry, zupełnie jakby siedzieli u niego w komnacie, nie na uczcie pomiędzy tuzinami wojowników. Jego właśni ludzie zaczynali na niego spozierać ze zdumieniem i przyganą.

– Tak. – Szarka nie podniosła głowy.

Coś dziwnego pojawiło się w jej głosie i znikło. W palcach obracała kwiat róży, a jej twarz była ściągnięta i blada.

– Skoro takie jest wasze życzenie, panie – powiedziała. – Przedtem jednak wypijmy wino za waszą pomyślność i dla uczczenia bogów. Jeśli pozwolicie.

Więc to już, pomyślała wiedźma. Już teraz.

– Wybaczcie. – Kniaź skinął na pachołka z dzbanem. – Drugi raz tego samego wieczoru muszę was prosić o wybaczenie. Oby ostatni.

Jego służka wyjęła z rąk sługi kryształowy kielich i podstawiła go pod strugę wina. Lecz niebieskooka niewiastka dostrzegła również nieznaczny ruch jej lewej dłoni. Kapłanka odkręciła górną część wrzeciona i wyjęła maleńką fiolkę. Przez przezroczyste szkło wiedźma widziała, jak w środku wrze i burzy się trucizna. Pociemniało jej w oczach, kiedy wreszcie zdołała ją rozpoznać. Nie była szkarłatna, tylko mleczna jak jad żmii, lecz znacznie bardziej śmiertelna.

Chciała krzyknąć, przestrzec Iskrę przed zasadzką. Jednak w tej właśnie chwili Szarka podniosła głowę, popatrzyła prosto w twarz wiedźmie, a tej słowa zamarły na wargach. Kiedy zdołała rozewrzeć usta, nie dobyła z nich nic, prócz przyciszonego skrzeku. Jadziołek pochwycił jej umysł żelazną obejmą. Mogła tylko patrzeć.

– Wszystkim przystoi podobna intencja! – huknął Suchywilk i wyrwał dzban najbliższemu z pachołków.

Na jego twarzy malowała się ulga. Na Wyspach Zwajeckich zdarzały się stypy bardziej huczne i sowite niźli ta biesiada.

Koźlarz jednak nie był uradowany. Wciąż spoglądał na Szarkę i wiedźma przez moment poczuła desperacką nadzieję, że książę odgadł, co naprawdę miało się wydarzyć podczas tej uczty. Lecz on tylko lekko potrząsnął głową i podał swój kielich kobiecie w masce.

– Więc za pomyślność waszych zamysłów i dla uczczenia bogów – powiedział. – To godny toast.

Fiolka ze skalmierskiego szkła zamigotała w świetle pochodni, gdy kapłanka przyjęła od niego kielich. Niezdecydowana, trzymała w dłoniach dwa bliźniacze kielichy wyrzezane z górskiego kryształu. Wark ściągnął brwi.

Szarka wciąż obracała w palcach kwiat róży. Białe płatki opadały jak śnieg.

* * *

Irys przymknęła powieki, czując pod palcami chłodne srebro, z którego ukształtowano nóżki kielichów. Wark chrząknął nagląco, a ona wciąż nie mogła się zdecydować. Przypomniała sobie, jak przychodziła do niego nocą w treglańskiej cytadeli. Dotykała go, mówiła w ciemności słowa, których ją nauczono, i czasami wydawało się jej, że potrafi go dosięgnąć. Wówczas pojawiały się jeszcze inne słowa, jej własne. Tłumaczyła sobie, że nie mają żadnego znaczenia. Lecz miały. Niepostrzeżenie sensy zaczęły się dopełniać i czasami Irys miała wrażenie, że to ona została jego kochanką pod pękniętą kopułą przybytku bogini. Leżała w kniaziowskim łożu, słuchając miarowego stukotu jego serca, i z każdą kroplą wodnego zegara coraz bardziej stawała się Firlejką. I wydawało się jej, że razem z nią śpiewa przeciągłą, powolną pieśń o Thornveiin, która pozwoliła, by miłość uniosła ją poza najdalsze krańce Wewnętrznego Morza.

70
{"b":"89257","o":1}