Nie wierzyła, że mu się uda.
* * *
Wark poruszył się niespokojnie, czując na sobie wzrok niebieskookiej niewiastki. Jego ludzie bali się i czynili znak odpędzający urok, gdy tylko przechodziła obok. Zbiegun, heretycki kapłan, nazywał ją plugastwem. Wark jednak wciąż nie był pewny. Nawet bezbożni Zwajcy nie zabraliby przecież na wojenną naradę wiedźmy. Dziewczyna widać była po prostu na wpół żywa ze strachu. Po sztormie, w którym przypłynęli zeszłej nocy na Przychytrze, doprawdy nie mógł jej winić.
Dał znak, aby nalano wina, lecz tym razem nie wzniósł toastu. Zwlekał, choć uczta rozpoczęła się na dobre i przy niskich stołach, gdzie zasiadali Zwajcy oraz sinoborska drużyna, podnosiły się coraz donośniejsze śmiechy i pohukiwania. Wiedział, że wojownicy niedługo spiją się ciężkim skalmierskim winem. Wówczas będzie mógł poprowadzić kniaziów na naradę do klasztornego refektarza, który szczęśliwie ocalał ze zniszczenia. Nie spodziewał się, aby jego propozycja zaskoczyła Zwajców. Ostatecznie wszyscy w Krainach Wewnętrznego Morza znali nazwę Przychytrza i wiedzieli, co się tu wydarzyło. A Suchywilk nie był głupcem, jakkolwiek jego grube obyczaje, mrukliwość i prosty przyodziewek mogły zmylić wielu. Skoro przypłynął na Przychytrze, by radzić z sinoborskim kniaziem, który oblegał wielką świątynię w swej stolicy, Wark mógł być pewien jego przychylności. Pozostawało tylko przypieczętować przymierze, obrachować zyski, ustalić daty.
Niedawno Wark sądził, że nic nie zdoła mu przeszkodzić. Nie spodziewał się zasadzki. Specjalnie wybrał tę bezludną, samotną wyspę pośrodku Wewnętrznego Morza, gdzie rzadko zawijały statki skalmierskich kupców czy wojenne pomorckie okręty. Byli bezpieczni. Nawet smocze łodzie Suchywilka z trudem przedarły się krętym przesmykiem pomiędzy podwodnymi skałami, choć Zwajcy byli najlepszymi żeglarzami Północy i prowadziła ich Iskra. Jednak z każdą chwilą Warka ogarniał coraz głębszy niepokój. Nie wiedział, dlaczego.
Znów obejrzał się ku ciemnemu zarysowi wieży i schodom, którymi powinna nadejść Szarka.
Suchywilk przyobiecał córkę Koźlarzowi, a w każdym razie takie wieści przyniósł o poranku Zbiegun. Zanim wypłynęli na Wewnętrzne Morze, kniaź oddał ją żalnickiemu księciu dla przypieczętowania przymierza przeciwko Pomortowi. Zwajeccy wojownicy wciąż odczuwali nieprzepartą potrzebę świętowania owego spowinowacenia, czemu wczoraj solennie dali wyraz, osuszając osiem beczek skalmierskiego wina. Wark bynajmniej im nie skąpił. Zastanawiał się tylko, jak dalece Suchywilk ceni sobie sojusz z sinoborskim władztwem. Właściwie mógł wprost zapytać kniazia, ile jeszcze córek skrywa w obcych krajach, skoro tą rozporządził lekkomyślnie i bez zysku. Ale władca Zwajców spił się w nocy jak świnia, skutecznie udaremniając wszelkie rokowania. Rankiem zaś sinoborski kniaź opamiętał się trochę i nie zamierzał już skamlać o dziewkę, którą przyobiecano innemu.
Koźlarz siedział po prawicy Suchywilka, jak przystoi przyszłemu zięciowi. Wark niewiele umiał wyczytać z jego oblicza – ani teraz, ani wcześniej, gdy walczyli u podnóża klasztornej baszty. W Czerwienieckich Grodach potrafił odgadnąć każdy gest siostrzeńca, każde poruszenie ostrza kilka ciosów naprzód. Dzisiaj zaś miał poczucie, że walczy z obcym człowiekiem. Kiedy Koźlarz ranił go pierwszy raz w ramię, sinoborskim kniaziem owładnęła ślepa, przemożna wściekłość. Odpędził drużynników, którzy z oddali przyglądali się walce. Nie dbał, że widzą, jak krwawi od ostrza żalnickich panów. Zresztą nie było w tym wstydu. Żaden nie dotrzymałby pola Koźlarzowi. Ale kiedy tańczył z Koźlarzem pomiędzy pokruszonymi murami, a miecze zwierały się z trzaskiem, Warka ogarnął lęk. Źrenice księcia zasnuwał dym i chyba nie pamiętał, z kim toczy pojedynek. Jednak żelazo śpiewało w jego dłoniach i Wark pomyślał, że podobnie muszą wyglądać władcy z kohorty Org Ondrelssena od Lodu. Ich żywiołem również była walka. I lód.
Tylko Sorgo nie zmienił się ni odrobinę. Nadal poruszał się jak żywa istota, uczyniona z metalu i magii. Być może był nią zresztą. Nikt nie znał w pełni natury znaków wykutych niegdyś w kuźniach Kii Krindara od Ognia.
Wark uśmiechnął się posępnie. Śmiertelnik nie mógł pokonać Sorgo, a przynajmniej tak szeptano na Północy, odkąd pan Czerwienieckich Grodów przygarnął pod dach dziecko, które jeździło pomiędzy martwymi bohaterami. Ale Czerwieniec wychował dwóch chłopców i Wark zamierzał w końcu sprawdzić, ile prawdy było w legendzie i baśni.
* * *
Irys pociągnęła kolejny łyk wina. Przez moment nieroztropnie zapragnęła, aby Iskra nie obudziła się tej nocy i nie zeszła z klasztornej wieży na ucztę. Jednak było to bez znaczenia. Jeśli nie dziś, rychło nadarzy się inna okazja. Irys nie będzie mogła zwlekać bez końca.
Wiedziała, co powinna zrobić, kiedy napoi już Iskrę sokiem ze źródła Ilv i odbierze jej znak Org Ondrelssena.
– Wystarczy, że położysz harfę na morzu – powiedziała Lelka. – Zadbano o całą resztę. Zadbano i zapłacono co do joty. Nie chcesz wiedzieć, w jaki sposób. Naprawdę nie chcesz. Ale dobito targu z Mel Mianetem i fale zaniosą harfę, gdzie należy. Reszta jest poza nami. Kto wie, czy nawet nie poza wszystkimi przedksiężycowymi mocami Krain Wewnętrznego Morza. Po prostu połóż ją na skraju morza.
Irys ostrożnie rozejrzała się wokół. Nikt się niczego nie spodziewał. Być może właśnie to bolało najbardziej. A może jednak nie.
– Bądź ostrożna – szepnęła jej na pożegnanie Firlejka. Nosiła pod sercem bękarta Warka i wnet miała przypiąć do pasa srebrzyste wrzeciono bogini, znak najwyższej kapłanki Kei Kaella. Stała z Irys przed posągiem bogini. Nosiły bliźniaczą świątynną szarość, która rychło potem odmieniła się dla każdej z nich. – Bądź z Warkiem ostrożna – powtórzyła szarooka dziewczyna – i nie pozwól, aby zwiodło cię jego pragnienie. A jego pragnienie jest wielkie, ponieważ zdradzono go wiele razy, i zapragniesz je ugasić. Tak samo jak ja. I zdradzisz go. Jak ja.
Tamtej nocy myśli Irys zaprzątał zakrzywiony ofiarny nóż, który miał odmienić jej twarz, a wraz z nią całą nieodgadnioną przyszłość. I z głębin własnego strachu nie umiała ocenić ostrzeżenia. Nie dbała o Warka i jego pragnienia. Była kapłanką Kei Kaella i wybrano ją, aby ocaliła świat. Nie przypuszczała, aby sinoborski kniaź miał ją skrzywdzić dotkliwiej niż to, co nastąpi o poranku, kiedy już rozkrzyżują ją na drewnianej ramie do torturowania wołw.
Pomyliła się.
Kiedy dzisiaj o zmierzchu Wark przywołał ją do siebie i rozkazał, aby otruła dla niego żalnickiego księcia, jej serce rozpadło się na tysiąc drobnych kawałków. Jak puchar ze szkła. Wiedziała przecież, że kiedyś będzie musiała wykraść harfę i zdradzić swego kochanka w ostatni, niepodważalny sposób. Wyobrażała to sobie podczas długich nocy, kiedy leżała tuż obok niego, nie umiejąc uciszyć żalu i niecierpliwych myśli. Każda z nich nosiła imię szarookiej kapłanki, która przed posągiem bogini ostrzegła ją, aby spośród wszystkich innych szaleństw, zdrad i smutków nie dołożyła sobie jeszcze tego jednego. By nie pokochała sinoborskiego kniazia.
* * *
– Coście tak sposępnieli, kniaziu? – Czarnywilk obrócił się ku gospodarzowi. – Czyżby wam wina w pucharze brakło?
– Wina mam dosyć – odparł Wark. – Ale nie dziwota, żem niewesoły, bo nie na wesele się tu zjechaliśmy. Jeszcze nie pobielała krew mojego ojca, co ją zdradziecko przelano.
– Nie wiem, jakie stypy w Sinoborzu bywają – rzekł czarnobrody wojownik. – Ale u nas jest zwyczaj, że gdy wielki kniaź padnie, trzeba się pieśnią pokrzepić i żal winem spłukać. Co i wam ze szczerego serca radzę.
– Jeno nim żal minie, trzeba pomsty dokonać. Na tych, co mordowali, i na tych, co na mord przyzwolili. Mord moich obu ojców.
Koźlarz gwałtownie uniósł głowę. Wiedźma dostrzegła w jego oczach jakiś zastały, odległy smutek. Zaraz jednak opuścił powieki.
– Czerwieniec bardzo dobrze wiedział, co go czeka, kiedy wyruszył ze mną na południe – odezwał się płaskim tonem.
– Że napotka swoją śmierć w przydrożnej gospodzie? – spytał niedbale Wark. – Z ręki pijanego warchoła? Nie sądzę.
Rozmowy przy niskim stole przycichły nagle.
– Tak się na wojnie zdarza – odrzekł spokojnie Koźlarz, lecz wiedźma nie mogła oderwać spojrzenia od jego dłoni, zaciśniętej na nóżce kielicha. – Nic nie można poradzić.
– Doprawdy? – Sinoborski kniaź zdziwił się cierpko. – Po cóż więc te bronie cudowne i miecze, w ogniach Kii Krindara stworzone, skoro nie można nimi ocalić jednego istnienia?
Żalnicki książę zmarszczył gniewnie brwi. Chciał odpowiedzieć, lecz wiedźma odruchowo wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia. Wizja poraziła ją natychmiast, ostra i dojmująca jak smagnięcie bicza.
Pośrodku północnego lata śniegi płoną jak biały ogień, słońce roznieca na nich setki drobnych płomieni, które wkradają się pod powieki jak igiełki. Wojownicy rąbią lód na rzece i dwóch chłopców o bliźniaczych szarych źrenicach biegnie poprzez zaspy z łyżwami na przerzuconym przez ramię rzemieniu. Nie ma widmowych królów z kohorty Org Ondrelssena ani mieczy wykutych w ogniach boga. Tylko dwóch chłopców na śniegu. Błysk słońca, sople szronu uwieszone gontów. Rogate szłomy wojowników, śmiechy służebnych. Nosidła do wiader wygięte na ich ramionach jak kikuty skrzydeł i krasne fartuchy pośrodku bieli.
Koźlarz delikatnie odsunął jej palce.
– Nie trzeba – powiedział bardzo cicho. – Naprawdę. Nie mam niczego, co chciałbym ci oddać. Nawet jeśli to jedyny sposób, aby zapomnieć. Jesteś wystarczająco zmęczona.
Przygryzła wargę, aby się nie rozpłakać. Lubiła tego szorstkiego milczącego księcia, który pewnego jesiennego ranka otulił ją własnym płaszczem. Ludzie zazwyczaj nie dostrzegali jej znużenia, bólu czy głodu. Po prostu omiatali ją wzrokiem, jakby nie istniała naprawdę.
Lubiła go, ale nie umiała zgadnąć, co usłyszał zeszłej nocy w śpiewie Szarki. Nie widziała jego twarzy, kiedy sztorm doścignął ich w końcu, a pioruny rozrywały się na niebie tuż ponad masztami okrętów. Czy naprawdę wyrzekłby się Szarki, ponieważ jego mleczny brat również usłyszał śpiew Iskry i zapragnął jej tak, jak pragnie się baśni i sennego marzenia? – pomyślała z przestrachem. Czy umiałby raz jeden i na zawsze oddać narzeczoną, która zeszłej nocy wydawała się utkana z wody, ognia i legendy?