Литмир - Электронная Библиотека

Nie umiał też zajrzeć pod ciężkie sklepienia cytadeli w Uścieży i sama myśl o tym napełniała go złością. Owszem, wciąż miał usłużnych kapłanów, którzy skwapliwie śledzili żalnicką kuternóżkę i jej kochanka. Jednak Mroczek nie umiał odgadnąć, co się naprawdę dzieje za murami wieży alchemiczek, gdzie w okutej żelazem skrzyni spoczywała obręcz dri deonema. Nie pojmował tego, co zeszłej jesieni wydarzyło się pomiędzy Zarzyczką i Wężymordem, a niezrozumienie budziło lęk. Nie, nie przed księżniczką, którą kiedyś trzymał w dłoni i bezpowrotnie naznaczył. Bez względu na to, kim stał się jej kochanek i czego jeszcze zdoła dokonać, Zarzyczka należała do pomorckiego boga. Nosiła w żywym ciele ziarna pomorckiej skały i Mroczek był gotów dopilnować, aby ani jej, ani Wężymordowi nigdy nie udało się o tym zapomnieć. Czasami przypominał sobie jej brzydką, wykrzywioną strachem twarz, którą oglądał w czas spichrzańskiego karnawału, i zdejmowało go obrzydzenie, że w ogóle pozwolił jej żyć.

Jednak to nie kulawa córka Smardza napełniała go niepokojem. Znacznie bardziej istotne było, że Wewnętrzne Morze rzuciło jej znak Zaraźnicy pod stopy. Kiedyś Mel Mianet będzie musiał za to odpowiedzieć. On i ten cały magiczny wodny drobiazg, który umknął znad brzegów Pomortu i schronił się głęboko na podmorskich łąkach, dokąd nie sięga przekleństwo skalnych robaków ani moc ziemi. Mroczek wciąż mógł kazać swym ludziom zarzucać sieci i chwytać wodne panny, które nieopatrznie podpłynęły do lądu, do jednej z owych skalistych wysepek, co niegdyś były ich domem. Ale nie potrzebował ich już tak bardzo jak przed laty, gdy sorelki umierały pod ofiarnym nożem, a ich magia wsiąkała w czarny kamień Hałuńskiej Góry i dopełniała przemiany Wężymorda. Tak, sorelki wiele go nauczyły o naturze magii. One i ta stara suka, która zdechła pod ostrzem Sorgo w głębi rdestnickiej świątyni.

Uśmiechnął się na wspomnienie. Kara była stosowna i inni też będą musieli zapłacić. Wszyscy, którzy ośmielili się wystąpić przeciwko niemu – Mel Mianet, który wolał się ukryć pośrodku morza niż odpowiedzieć na wezwanie, Org Ondrelssen, jakże zazdrośnie strzegący wichrowych sevri, a nawet ta mała zdradziecka dziwka, Fea Flisyon, której się zdawało, że sen i skała uchronią ją przed gniewem pana Pomortu. Kiedyś ich wszystkich dostanie. Tyle że jeszcze nie teraz. Nie przed kresem tej zimy, która wzbierała wokół wyspy jak zimna mleczna mgła. Ale na końcu będą należeli do niego. Bogowie i śmiertelnicy. A zwłaszcza ona. Iskra.

Znów spróbował ku niej sięgnąć, ale było to tak, jakby łowił gołymi palcami ogień. Niemal czuł na twarzy żar, a w pustych oczodołach rozkwitły purpurowe kwiaty bólu. Wiedział, że jest gdzieś tam, ukryta w głębi płomienia, i jak on czeka wiosny, aby się znów przebudzić. Po omacku wyciągnął rękę i pogładził szorstką krawędź skały, delikatnie, jakby pieścił delikatną krzywiznę jej policzka. Kamień poddał się bez oporu. Miękkie, wilgotne usta Iskry zdawały się rozchylać pod jego wargami, a włosy przesypały się w dłoni jak smuga płynnego ognia.

Była taka piękna. Nie mógł pozwolić jej odejść. Ale musiał poczekać.

Tymczasem chłód ogarniał go coraz dotkliwszy, a skała Hałuńskiej Góry otulała ze wszystkich stron, tłumiąc gniew i pragnienie.

17
{"b":"89257","o":1}