Литмир - Электронная Библиотека

Opanowała się szybko.

– W końcu Diominarth zebrał armię i większość panów opowiedziała się po jego stronie, a ja wysłałam Eweinrena na bitwę. Ostatnią bitwę, w której nie mógł zwyciężyć. Upewniłam się, że przegra. Ogłosiłam go zdrajcą i posłałam najemników, aby uderzyli na niego od tyłu. Chyba właśnie wtedy Mokerna uwierzyła, że oszalałam i przepowiednia wypełnia się na jej oczach. Niszczyłam swój kraj. Nosiłam imię Annyonne i niszczyłam wszystko, co kochałam.

– Wystarczy… – przerwał, bo czymkolwiek była ta opowieść, prawdą czy kłamstwem, nie chciał wysłuchać jej do końca. – Już dosyć…

– Nie! – sprzeciwiła się ostro. – Nigdy nie jest dosyć. Płaci się raz i znowu, i tak bez końca.

Był z nią na Kanale Sandalyi i pamiętał słowa szalonej boginki, które Szarka powtarzała na zupełnie innym morzu.

– Ale przynajmniej dokonałam tego. – Uśmiechnęła się krótkim, drapieżnym uśmiechem. – Wygrałam z Delajati. Wypełniłam przepowiednię. Raz na zawsze. Zniszczyłam unlinedd. Całą krainę. Do ostatniej kropli wody i źdźbła trawy. Podobnie jak Zird Zekrun wypiętrzył dno Wewnętrznego Morza, aby stworzyć Pomort.

– Jak? – spytał ze zgrozą.

Los tych nieznanych krain nie obchodził go ni trochę. Ale nie umiał się oprzeć wrażeniu, że coś istotnego mu w tej opowieści umyka. Wciąż nie wiedział, co.

– Mokerna. – Odpowiedź padła szybko, bez zawahania. – Splotłam się z nią poprzez krew, tak jak Zird Zekrun sprzęgał sorelki z Wężymordem. Potem ją zabiłam.

Nagle zrozumiał. Ostatecznie był w podziemnych korytarzach rdestnickiej świątyni, kiedy konała Bad Bidmone, i słyszał jej krzyk.

Wyczytała to w jego twarzy.

– Nie – poprosiła. – Jeszcze nie teraz. Nie skończyłam. Eweinren przeżył. Nie wygrał tej bitwy, ale dokonał innej niemożliwości. Wyprowadził z rzezi swoich ludzi i wrócił, aby mnie zabić.

– Nie zrobiłby tego.

– Zrobiłby. Zawsze byliśmy ze sobą uczciwi. Tyle że byłaby to okrutna strata czasu, a Eweinren nie zwykł tracić go na darmo.

Milczał. Wiatr popychał łódź naprzód, na północ.

– Och, nie udawaj, książę! – prychnęła. – Umierałam. Mam w żyłach krew Iskry i wymordowałam własnych pobratymców. Nie mogłam przeżyć. W żadnym ze światów. Czy tak trudno to przyznać?

Owszem, pomyślał. Jest trudno. Jest tak, jakby każde wypowiadane słowo oddalało cię coraz bardziej.

– Wcześniej jednak wydarzyła się jeszcze jedna rzecz – wyszeptała Szarka.

Przez moment miał nadzieję, że źle odgadł to, czego wciąż nie ośmielał się wyrzec głośno. Ale kiedy spojrzał w jej twarz, zrozumiał, że się nie pomylił.

– Eweinren zobaczył Mokernę – podjęła niemal niedosłyszalnie. – I zrozumiał, co zrobiłam. Zrozumiał też, że mnie nie ocali. Buntownicy otoczyli zamek. Normalnie… – Przygryzła wargę. – Normalnie próbowałby mnie wyprowadzić. Ale nie było po co. Krzyk umierających unlinedd pociągnął mnie w śmierć. Zawsze tak się dzieje, książę. – Podniosła na niego oczy zielone jak brzozowe liście. – Zwyczajni ludzie potrafią się obronić przed krzykiem konających przedksiężycowych, ale nie ja. Przepowiednia była prawdziwa. Zawsze jest.

Wiatr ucichł, morze wygładziło się jak szklana tafla i wreszcie wypowiedział to głośno:

– Umarłaś.

Blask słońca nie przygasł ni odrobinę.

Szarka skinęła głową.

– Eweinren zaniósł mnie do wielkiej sali. A potem… – Coś nowego pojawiło się w jej głosie i słuchanie nie przychodziło mu łatwo. – Szum powoli zagłuszał wszystko, także jego. Lecz pamiętam dokładnie własne słowa. Powiedziałam, że odnajdę go choćby poza ciemnymi bramami Issilgorol.

Pochylił głowę, aby na nią nie patrzeć. Nie miał prawa tego słuchać.

– Nawet nie wiem, co się z nim stało potem! – wykrzyknęła w udręce. – Pamiętam, że posadził mnie na tronie i podpalił zamek. Ale nie wiem, czy zdołał się wymknąć z pożogi. Nie wiem, czy próbował.

Nie sądzę, pomyślał Koźlarz. Po co miałby to robić?

– Wierzysz, że bogowie wysłuchują naszych życzeń? – spytała po chwili.

– Tak – powiedział ochryple. – Tyle że spełniają je w taki sposób, aby nie przyniosły nic prócz smutku.

– Nieprawda. – Iskra pochyliła się lekko ku niemu. – Przynoszą wiele goryczy, to prawda. Ale nie tylko. Chyba właśnie dlatego udało ci się mnie przywołać na Przychytrzu.

– Nie mnie – odparł bez zastanowienia i zaraz pożałował. – Myślałaś, że jestem Eveinrenem, i to jego usłuchałaś. Nie mnie.

– Dawno temu zdołał mnie tak ocalić – odpowiedziała, ważąc słowa. – Prosił, żebym przy nim została. A mnie niełatwo zabić. Jeśli chcę żyć.

Nie umiał zgadnąć, co się skrywa pod tymi suchymi słowami. Nie umiał również oprzeć się wrażeniu, że ten nieznany, nieistniejący może mężczyzna jest razem w nimi w łodzi.

– Czy to cię przeraża? – spytała nagle Szarka.

Miał ochotę się roześmiać. Płynął przez Wewnętrzne Morze z kobietą, która wierzyła, że umarła, i uważała go za swojego nieżyjącego kochanka.

– Przeraża – przyznał. – Ale strach nic nie zmieni. Opowiedz mi resztę.

Zaskoczył ją.

– Co wydarzyło się pomiędzy ogniem i kozami – uściślił. – Bo coś musiało się wydarzyć. Pamiętasz?

– Pamiętam wszystko. – Powoli skinęła głową. – Wypełniłam przepowiednię i bogini ukarała mnie, zgodnie z moim imieniem. Stałam w bramie Annyonne, patrząc w twarze zmarłych. Czasami – jej głos zadrżał nieznacznie – wydaje mi się, że w Issilgorol obudziła we mnie jakąś jej cząstkę, sięgającą wspomnieniami aż do tamtego jałowego pola, na którym konali Stworzyciele, i że jeśli jadziołek sięgnie wystarczająco głęboko, wydobędzie ze mnie to wszystko. Ale potem wygrałam zakład i Delajati kazała mi wybrać nagrodę, ja zaś jak dziecko wyciągnęłam ręce po świecidełko. Tyle że w każdej z bram musiałam oddać cząstkę siebie. Bogini pozwoliła mi zachować tylko jedną rzecz. Wybrałam pamięć.

Bogowie, pomyślał ze zgrozą. Znał legendę o siedmiu strażniczkach piekielnych bram, z których każda pobierała haracz od dusz zmarłych, aż wreszcie pozostawały zupełnie nagie, pozbawione wspomnień, marzeń i pragnień. Tylko na Północy, pomiędzy Zwajcami, wierzono, że zmarli czasem powracają, odmienieni i w innych ciałach. W Żalnikach za podobną herezję palono na stosach.

– Ten świat jest pułapką, przygotowaną dla mnie przez Delajati. Kiedy patrzę wystarczająco uważnie, dostrzegam strzępy dawnej wiedzy, imiona i legendy z moich wspomnień. Ale w głębi tego wszystkiego jest wzór, z każdym dniem wyraźniejszy. Bogini popycha mnie na Hałuńską Górę, abym zniszczyła Zird Zekruna, tak jak kiedyś pokonałam i zabiłam unlinned w samym sercu ich mocy.

Zeszłej jesieni na brzegu Wewnętrznego Morza zapytał ją, czy potrafi tego dokonać.

– Im głębiej wchodzę w Krainy Wewnętrznego Morza, tym bardziej rośnie moja moc. I mnożą się znaki! – Roześmiała się głucho. – Suchywilk odnajduje zaginioną córkę, Servenedyjki prorokinię. Północ ma wreszcie kolejną Iskrę z orszaku Org Ondrelssena od Lodu, a Twardokęsek tworzy Zakon Gwiazdy. Coraz więcej ścieżek, coraz więcej możliwości. Tylko ja niknę coraz bardziej. Już mnie prawie nie ma.

– Llostris… – Bezwiednie użył jej zwajeckiego miana, imienia nieśmiertelnej Iskry. – Przecież to nieprawda.

Prychnęła tylko niecierpliwie.

– Cokolwiek wybiorę, bogini zaprowadzi mnie na szczyt Hałuńskiej Góry. Nawet jeśli wybiorę ciebie. Delajati wygra.

– Czy to takie ważne?

– O tak! – rzuciła ostro. – Tylko to mi pozostało. Moja niezgoda. Nie pozwolę się nagiąć. Nikomu.

Nie podjął wyzwania. Nie mógł jej zmusić, aby zabiła Zird Zekruna.

– Nie rozumiesz, książę – odezwała się po chwili spokojniej. – Każda przepowiednia pozostawia wybór, a bogowie kochają zagadki. Dlatego wciąż istnieje nadzieja, że jeśli będę wystarczająco sprytna, zdołam się uwolnić spod władzy Delajati. Oszukam ją. Raz mi się udało.

– I znowu zapłacisz wszystkim, czym jesteś?

Tym razem Szarka odwróciła wzrok.

– Czy nie rozumiesz, książę? – spytała szeptem. – Nie wiem, czym jestem. Dlatego sięgnęłam po wodę Ilv.

Splotła dłonie tak mocno, że pobielały czubki palców.

– Zima na Wyspach Zwajeckich była bardzo długa i zanim zelżały mrozy, zrozumiałam pewną prostą prawdę. Może wcale nie jestem Sharkah i nie odrodziłam się na nowo, aby cię odnaleźć. Równie dobrze mogę być pastuszką norhemnów, która kiedyś nieopatrznie stanęła na drodze bogini, ta zaś nakarmiła ją fałszywymi wspomnieniami i wypuściła w świat jak strzałę z łuku. Albo córką Suchywilka, którą handlarze niewolników sprzedali na południowych stepach. Albo nawet dziwką z portowego zamtuza, jak pomyślałeś tamtej nocy na Tragance.

Zacisnął zęby.

– Nie…

– Nie wiem, książę! – przerwała mu gwałtownie. – Nigdy się nie dowiem. Nie ma dowodu na prawdę. Czasami wydaje mi się, że oszalałam. A czasami chciałabym oszaleć i nie zastanawiać się nad tym więcej.

– Czy ma znaczenie, dlaczego tu jesteś?

– Jak możesz pytać?

– Ponieważ na Przychytrzu ja również zrozumiałem jedną pewną prostą prawdę – odpowiedział po prostu. – Nie jestem gotów cię stracić.

Przechyliła się przez burtę, muskając dłonią fale. Złotorude włosy opadły i zasłoniły jej twarz.

– Czy to największy wysiłek, książę, jaki uczynisz, aby mi powiedzieć, że mnie kochasz?

– Nie. – Uśmiechnął się. – Jedynie pierwszy z wielu.

Roześmiała się dziwnym zdławionym śmiechem i wtedy po prostu przyciągnął ją do siebie.

Jej usta smakowały jak morska woda, łzami i solą. Zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażał przez rok, od tamtego spotkania w ogrodach Traganki. Nagle cała reszta stała się nieważna. Ledwie zauważył, że Szarka próbuje rozsupłać troczki jego koszuli. W końcu zerwała je niecierpliwie. Przetoczyli się na dno łodzi. Wręgi wbiły mu się w żebra, przez burtę chlusnęła woda. Otrzeźwiła go trochę.

– Nie tutaj… – Uniósł się na łokciach.

– Tutaj. – Objęła go mocno i pociągnęła w dół. – Czekałam zbyt długo.

Wciąż nie miał pewności, czy mówi o nim, czy o tamtym wyśnionym, nieistniejącym mężczyźnie. Ale jej oczy koloru wiosennej trawy były szeroko rozwarte i nie oderwała od niego wzroku nawet wtedy, kiedy wreszcie zachłysnęła się powietrzem.

114
{"b":"89257","o":1}