Marchia miała wrażenie, że Jasenka zawahała się, jakby dopiero teraz pojęła, na jaką niestosowność się odważyła. Jednakże ustępliwość nie leżała w jej charakterze, zadarła więc wyżej brodę i odezwała się głośno, rozkazującym tonem:
– Wasza wysokość? Księżniczko?
Odpowiedź nie nadeszła. Jasenka odczekała jeszcze chwilę. Nozdrza jej chodziły, tak była rozdrażniona jawną oznaką lekceważenia.
– Tam sypia ta dziwka? – syknęła, wskazując drzwi w głębi komnaty.
Marchia skinęła głową. Wsunęła się do sypialni tuż za nałożnicą, nie chcąc nic uronić z widowiska, jakie miało się lada moment rozpętać. I zamarła, niemalże wpadając na plecy swej pani.
W komnacie nie było Zarzyczki – bo z pewnością nie wyglądało na nią bosonogie, szczerbate dziewczę, przycupnięte na skraju szerokiego łoża o złoconej ramie, z przerażeniem w oczach gapiące się na wchodzących.
Jasenka pozbierała się pierwsza.
– Ktoś ty? – rzuciła bez ogródek.
Dziewczyna skuliła się i objęła wątłymi ramionami. Machla zauważyła, że dłonie ma grube i czerwone od ciężkiej pracy.
– Ja… – wyjąkała – ja przy pani Osetnicy służę… znaczy się w oborze i w kuchniach pomagam…
– Stąd do obory daleko – przerwała Jasenka – a i do kuchni nieblisko. Wyjaśnij więc, a składnie, po coś tu przyszła. Kraść może? – dorzuciła bezlitośnie.
Posługaczka rozpłakała się ze strachu. Za podobne podejrzenie mogli ją nie tylko wychłostać przy studni na dziedzińcu, ale i przegnać precz bez zapłaty, napiętnowawszy wprzódy rozpalonym żelazem na policzku.
– Ja się tu wcale nie prosiłam – wydusiła przez łzy. – Do kuchni mnie o świcie posłali, a kiedym masło biła, przyszła do nas ta pani, ta z obcego kraju…
– Składnie gadaj, któż taki – zniecierpliwiła się Jasenka.
Dziewczyna rozryczała się jeszcze bardziej.
– No, ta krępa pani kapłanka, co z księżniczką zjechała – tłumaczyła, zanosząc się szlochem. – Imienia nam nie rzekła, zresztą ona mało co mówi.
Jasenka popatrzyła na Marchię.
– Pomorcka służąca? – spytała sucho.
Marchia skinęła głową.
– Tak sądzę, pani.
– Co mi po twoich sądach, głupia! – zgromiła ją nałożnica. – A ty mów zaraz – zwróciła się na powrót do kuchennej dziewki – czego chciała.
– Kazała nam duchem za sobą iść.
– Wam?
– No, mnie i tym trzem, co też masło biły, choć gadałyśmy jej, żeby raczej po panią Osetnicę posłała, bo my proste sługi, zajęć przy jaśnie księżniczce nieświadome. Ale jak się naparła, musiałyśmy usłuchać…
– A dalej? – zapytała przez zęby Jasenka.
Dziewczyna popatrzyła na nią bezradnie oczami wielkimi jak u krowy.
– Co dalej?
– Co robiłyście – podpowiedziała Marchia, widząc, że nałożnica z trudem tylko panuje nad sobą i lada chwila wyładuje złość na tym biednym stworzeniu.
– Powiedziała, żeby tu ogarnąć i w kominku napalić – wyjaśniła skwapliwie dziewka. – Po prawdzie to jedna starczyłaby do takiej roboty, więc uwinęłyśmy się prędko i do kuchni chciałyśmy wrócić. I dwie tamte puściła, ale mnie kazała tu siedzieć i czekać, bo niby księżniczka będzie mieć dla mnie zajęcie. No to siedzę i czekam… – Jej oczy znów się zaszkliły. – Tyle że strasznie długo, i pani Osetnica pewnikiem już mnie szuka, bo przecież tam w oborze zajęcia w bród… Krowy nie…
– Och, zamilknij wreszcie! – Jasenka bez ostrzeżenia wymierzyła jej siarczysty policzek.
Posługaczka urwała w pół słowa. Jak skamieniała tkwiła na skraju łoża, gapiąc się ze strachem na tę piękną, jasnowłosą panią, która w furii krążyła po komnacie, szukając ujścia dla gniewu. W końcu Jasenka zatrzymała się przy uchylonym oknie i gwałtownie odwróciła ku Marchii.
– Rozumiesz, co się tu stało?
– Tak, łaskawa pani. – Czołobitnie pochyliła się do ziemi, bo w podobnych chwilach nie należało drażnić książęcej faworyty.
Ale Jasenka w ogóle nie zwróciła na nią uwagi.
– Trzy służące przyszły do komnat księżniczki – ciągnęła rozedrganym od emocji głosem – i trzy służebne z niej wyszły. A że jedna utykała nieco, to już żaden z tych durniów na straży nie zwrócił uwagi. A teraz szukaj wiatru w polu, bo żalnicka księżniczka hula sobie po Spichrzy, swobodna jak wiatr. Ty sama pokazałaś jej drogę.
– Chciałam tylko… – spróbowała się usprawiedliwić Marchia.
– Cóż mi po tym, coś chciała? – prychnęła nałożnica. – Zresztą dość już zmarnotrawiłyśmy czasu na puste gadki. Ruszaj chyżo do świątyni i sprowadź mi Kiercha. I bacz – dokończyła ze złowieszczym uśmiechem – aby mi się tym razem lepiej przysłużyć.