Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W dole, w ogrodzie cytadeli, śpiewały ptaki.

* * *

Wnętrze powozu starannie zaścielono złotogłowiem i przystrojono purpurowymi poduszkami, a w górze zamiast zwykłej skórzanej płachty zawieszono pysznie haftowany baldachim. Lecz Zarzyczka, posiniaczona i obolała od podróży, wciąż kuliła się odruchowo, kiedy koło zaczepiało o kamień. Starała się przybrać opanowany wyraz twarzy, zwłaszcza, że przy każdym jej drgnięciu spowiednik krzywił się i chrząkał z przyganą. Na bardziej jawne okazywanie niezadowolenia nie śmiał sobie pozwolić, wielu bowiem mieszkańców Spichrzy i gości, którzy zaczynali już ze wszystkich stron przybywać na Żary, wyległo na błonie pod miastem, by oglądać przyjazd żalnickiej księżniczki. Napierali z obu stron na gościniec, aż wreszcie Kierch dal rozkaz, aby żołnierze ustawili się po bokach powozu i odpędzali co natarczywszych gapiów. Sam jechał przodem, przybrany we wspaniały płaszcz z aksamitu i ciężko kuty łańcuch, symbol jego godności. Minę miał jednak kwaśną i księżniczka wyraźnie widziała, że chwilami popatruje ze złością ku starym żalnickim chorągwiom, jak na urągowisko łopoczącym nad bramą miasta. Znak Zird Zekruna wydawał się przy nich dziwnie wyblakły i mały.

Tuż przed wierzejami orszak przystanął. Gdzieś z przodu dęto w trąby, a ich donośny dźwięk wzmagał oszołomienie księżniczki. Pragnęła wychylić się z powozu, bo plecy strażników przesłaniały jej widok, co się dzieje, ale nawet gdyby spowiednik przymknął oczy na podobne uchybienie, nie zdołałaby się sama poruszyć pod ciężarem sukni. Czuła, jak za uszami i po szyi spływa jej pot, a że słońce stało już wysoko z trwogą myślała o drodze, która jeszcze pozostała do przebycia.

Trąby zagrały niemal z bliska, oni zaś wciąż czekali w bezruchu, choć nad głowami tłumu rysował się już ciężki łuk bramy i lada chwila mogliby się zanurzyć w ożywczy cień. Mieszczanie wiwatowali coraz głośniej. Ich wrzaski towarzyszyły jej od dawna, podobnie jak kwiaty rzucane koniom pod nogi albo nawet do wnętrza powozu, teraz wszakże coś odmieniło się w rytmie wiwatów i udało się jej wyłuskać dwa słowa, powtarzane z rosnącym zapałem:

– Spichrza! Evorinth! Evorinth i Spichrza!

Opuściła na moment powieki, bo krzyki zdawały się napierać na powóz i odbierać jej powietrze. Usiłowała oddychać głęboko i nie myśleć o nagrzanej koronie, która uwierała ją w głowę. Kiedy otworzyła oczy, strażnicy rozstąpili się gwałtownie i zobaczyła przed sobą księcia.

Nie spodziewała się bynajmniej, że wyjedzie do bram, aby ich powitać, lecz rozpoznała go natychmiast – nikt inny nie przybyłby na jej spotkanie z odkrytą głową i nie zaglądałby do powozu z równą bezceremonialnością. Ostatecznie była jednak córką swojego ojca, zacisnęła więc zęby i dumnie wytrzymała spojrzenie mężczyzny, udając, że nie widzi błysków rozbawienia, które pojawiły się w głębi jego oczu. Strój władcy, utrzymany w barwie Nur Nemruta, boga miasta, aż skrzył się od klejnotów i srebrzystego haftu. Książę z gracją wychylił się ku niej w siodle, zupełnie jakby nie czuł ciężaru paradnych szat. Domyślała się, jak obok niego wygląda – drobna, brunatnowłosa dziewczyna o nieładnej twarzy, której brzydotę jeszcze uwydatnia korona i wystawna suknia – i w tej chwili nieomal żałowała, że postanowiła opuścić bezpieczne mury Uścieży, gdzie odwiedzały ją jedynie wichry wiejące znad Cieśnin Wieprzy.

A potem książę Evorinth uśmiechnął się, wciąż nie spuszczając z niej wzroku, i było tak, jakby pomimo otaczających ich strażników i kapłanów przeskoczyła pomiędzy nimi iskra. Aż krew jej nabiegła na policzki. Nie, nie z zachwytu nad jego jasną urodą, bo choć niedoświadczona w dworskich grach, wiedziała bardzo dobrze, że istnieją mężczyźni, którzy używają swego uroku tak samo jak kobiety. Miała jednak wrażenie, że młodzieńczy władca Spichrzy czyta w niej jak w otwartej księdze, że pod ceremonialnym strojem i sztywną pozą zdołał dostrzec strach i znużenie – i że z jakiegoś nieodgadnionego powodu pragnie dodać jej otuchy.

Jego koń, pyszny siwy ogier, zapewne wart tyle co pomniejsze miasteczko, podrzucił głową i wrażenie prysło. Zarzyczka delikatnie zwilżyła wargi, teraz znacznie bardziej skupiona i czujna. Za tą bramą otwierał się świat, o którym nie miała pojęcia, i każdy krok mógł okazać się fałszywy.

– Witajcie, najjaśniejszy panie. – Kierch podjechał do powozu, lecz nie miał możliwości zbliżyć się do władcy Spichrzy, gdyż przyboczna straż księcia zastąpiła mu drogę. – Wielki to zaszczyt, żeście nas zechcieli u bram…

– Zaiste wielki – przerwał obcesowo władca. – Ale was wypatrują już w świątyni Nur Nemruta.

Odprawa była tak brutalna i ostateczna, że Kierch i strażnicy z eskorty księżniczki sprawiali wrażenie, jakby w nich z jasnego nieba piorun strzelił. W Uścieży nikt nie poważyłby się w podobny sposób potraktować zwierzchnika kapłańskiego kolegium. Książę Evorinth wszelako niedbałym skinieniem dał znać, że sługa Zird Zekruna może się oddalić, i bez cienia zakłopotania zwrócił się ku Zarzyczce.

– Pani – skłonił głowę, z półuśmiechem na ustach – wybacz zamieszanie, ale pragnąłem sam cię godnie powitać. Pozwolisz? – Wyciągnął ku niej rękę.

Zawahała się, niepewna, czego się po niej spodziewa, on zaś nie cofał ramienia, aż wreszcie podała mu dłoń i pozwoliła, by pomógł jej powstać. Kiedy stanęła, że wszystkich stron gruchnęły okrzyki. Żalniccy strażnicy jakby zbili się w sobie i cofnęli pod wpływem narastającej wrzawy, więc teraz dostrzegła już bardzo wyraźnie kolejne ukwiecone bramy, pod którymi oczekiwały jej delegacje spichrzańskich obywateli, i płat czerwonej materii, jakim na jej cześć wyścielono główną ulicę miasta. Dech jej zaparło na widok podobnej rozrzutności. Samo sukno kosztowało krocie.

– Wielu ludzi przybyło, aby cię zobaczyć, pani – rzekł książę Evorinth. – Czy wyświadczysz im tę łaskę?

Uśmiechnęła się nieoczekiwanie. Wszystko to było tak zaskakujące – i wiązanki kwiatów, jak deszcz sypiące się w jej stronę, i ten złoty książę, który wciąż grzecznie czekał na jej decyzję, i upokorzenie Kiercha, za które w końcu i tak ona będzie musiała zapłacić. Ale słońce świeciło jasno, a przed nią rozpościerał się główny trakt najpiękniejszego z miast Krain Wewnętrznego Morza i zapragnęła je podziwiać w pełnej krasie, jak księżniczka, którą poczuła się bodajże pierwszy raz w życiu.

Wciąż stała, górując nad tłumem, kiedy książę Evorinth zeskoczył z konia i otworzył drzwiczki wozu. Nie pozwolił jednak, aby postawiła stopę na ziemi, po prostu uniósł ją bez uprzedzenia i posadził w siodle. Zesztywniała ze strachu, lecz wierzchowiec, ułożony ręką wprawnego masztalerza, nawet nie drgnął. Odetchnęła więc głębiej i poklepała go po szyi, niepewna, czy powinna skarcić księcia za tę oszałamiającą zuchwałość. Nim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, władca Spichrzy przywołał skinieniem jednego z jeźdźców. Kiedy znów się odwrócił ku księżniczce, miał w rękach wspaniały, podbity sobolem płaszcz.

– Dziedziczce tronu przystoi purpura – powiedział, narzucając go jej na ramiona.

Wiedziała, że nie powinna mu pozwolić na ten gest, bo jest on jedynie grą, mającą ją oszołomić i natchnąć wdzięcznością.

Rozumiała to wyśmienicie – wszak dorastała na dworze Wężymorda, w nie tak wystawnym, lecz wcale nie mniej skomplikowanym miejscu – lecz zgodziła się, by ujął uzdę konia i pieszo prowadził ją przez marmurowe ulice Spichrzy. Tyle że nic nie stało się przez to prostsze ani bardziej bezpieczne.

* * *

Jasenka stała na zewnętrznym balkonie cytadeli, skąd rozciągał się widok na centralne dzielnice miasta. Tę część wschodniego skrzydła fortecy wydzielono na jej prywatne apartamenty, w dzień i w nocy strzeżone przez zaufanych żołnierzy z przybocznej straży księcia, których on sam skrupulatnie dobierał do tego zadania. Nie obawiała się, że wpuszczą tu kogokolwiek bez jej zgody, zatem na spodnią, niemal przezroczystą suknię narzuciła jedynie haftowany srebrem i sięgający ledwie do kolan bezrękawnik z błękitnego aksamitu. Długie, rozpuszczone włosy opadały jej na ramiona i w podmuchach wiatru delikatnie łaskotały w twarz. Niedawno wyszła z kąpieli, a wprawne niewolnice wymasowały jej ciało i natarły pachnącymi olejkami, aby usunąć resztki nocnego zmęczenia, wciąż jednak czuła się dziwnie ociężała i przygnębiona.

Westchnęła głęboko. W cytadeli zapewne już rozeszła się wieść, że władca opuścił rano jej komnaty dopiero po trzecim wezwaniu od księżnej matki, a i wtedy nie spieszył się nadmiernie. Innego dnia Jasenka zapewne cieszyłaby się tym niezaprzeczalnym zwycięstwem nad panią Egrenne, jednym z wielu odniesionych w skrytej wojnie, od lat toczonej ze zmiennym szczęściem przez dwie najpotężniejsze kobiety w Spichrzy. Ale dzisiaj uwaga dworzan była zwrócona przede wszystkim na żalnicką księżniczkę. Nałożnica wiedziała, że powinna niebawem pokazać się w zewnętrznych komnatach albo w ogrodach, świeża i uśmiechnięta, aby każdy mógł się naocznie przekonać, że nie spodziewa się bynajmniej utraty łask księcia.

Oczywiście nie zejdzie do zwierciadlanej sali, gdzie księżna Egrenne powita dziedziczkę żalnickiego tronu. Każdy krok Jasenki wyznaczał przecież skomplikowany rytm dworskiego rytuału, a wystarczająco długo była faworytą władcy, by wyuczyć się go bardzo dobrze. Jednakże po oficjalnej ceremonii to w jej apartamentach zbiorą się dworzanie obdarzeni najcelniejszym dowcipem, młodzi urzędnicy, którzy aspirują do czegoś więcej niż przepisywanie nudnych pergaminów, a nawet niektóre damy z dworu księżnej wdowy. Ze śmiechem opowiedzą jej o niezręcznościach żalnickiej kuternóżki, ani chybi oszołomionej przepychem miasta, oraz o zabiegach pani Egrenne, która jak zwykle będzie we wszystkim ulegać podszeptom Krawęska, zwierzchnika świątyni Nur Nemruta. Będą pili słodkie wino, przysłuchiwali się popisom minstreli i trefnisiów – ten najnowszy błazen, Szydło, pomyślała Jasenka, jest doprawdy zabawny, choć nazbyt bezczelny – a kiedy nastanie zmierzch, może zawita do nich sam książę Evorinth. Wciąż mogła obrócić ten dzień w kolejny triumf.

72
{"b":"89211","o":1}