– Nie może być? – Ciecierką zdziwił się fałszywie. – Taki zaszczyt dla mnie niegodnego? A nie ma bóg zacniejszych zauszników, bardziej wypróbowanych i wiernych?
Tym razem cios chybił celu. Pomorzec nie tylko się nie obraził, ale wręcz popatrzał na niego z politowaniem.
– Syćcie się tym zaszczytem, ile wasza wola. A jutro do szczuraków ruszycie.
Ciecierką podskoczył, jakby go drzazga znienacka przez pludry bodnęła.
– Jakże tak? – zaniepokoił się, zerkając na kapłana, czy też przypadkiem nie płata mu wrednego psikusa z zemsty za wcześniejsze kąśliwości. – Przecież oni żywcem mnie zeżrą, szpik wyssą, ani kosteczki nie zostawią.
Sługa Zird Zekruna uśmiechnął się krzywo.
– Jeszcze się taki nie urodził, człowiek ani zwierzołak, co na was będzie nastawał, póki ten znak na czole nosicie – wskazał na znamię skalnych robaków, które zafalowało gwałtownie. – Szczuraków nie musicie się lękać. Zresztą już z nimi rzecz całą ustalono.
Jednakże opat bynajmniej się nie uspokoił.
– Tedy czego ode mnie chcecie?
– Drobnostki. – Pomorzec znów rozciągnął usta w uśmiechu, miał kanciastą szczękę i duże, żółte zęby, które przywodziły na myśl konia. – Ale takiej, w której nikt was nie zdoła wyręczyć. Pomnicie tę niewiastę – spoważniał – co do waszego klasztoru przybyła?
– Wiedźmę? – wysyczał opat.
Wciąż nie mógł spokojnie myśleć o przeklętnicy, która stała się przyczyną jego upadku.
Sługa Zird Zekruna machnął ze zniecierpliwieniem ręką.
– Et, głupiście! Furda wiedźma, możecie ją na postronku dostać, kiedy dokończycie dzieła. Ale naszego pana druga niewiasta zaprząta, ta, co ją poranioną do opactwa przynieśli.
Ciecierka zdumiał się szczerze.
– Ona? Toż to zwyczajna dziewka, tyle że przez zbójców na trakcie srodze poturbowana.
Pomorzec przez chwilę patrzył na niego z namysłem, po czym potrząsnął głową.
– Aż dziw bierze, żeście tyle lat potężnym klasztorem zawiadywali, a łyknęliście tę bajeczkę niby gąsior jagły. Nie tknęło was, aby sprawdzić, kto ona, skoro za jej przyczyną sam Cion Ceren się wam objawił?
Opat wytrzeszczył oczy.
– Sądzicie… – zaczął.
– Ona nosi na czole obręcz Zaraźnicy – przerwał mu ze złością gospodarz. – Nie pojmuję, jakeście mogli tę rzecz przepuścić.
– Ale to niepodobna! – sprzeciwił się namiętnie Ciecierka. – Obręcz dri deonemowi przynależy, a nigdy by Fea Flisyon nie wypuściła go z wyspy.
– Nasz pan uważa wszelako, że właśnie tak się stało – odparł sucho Pomorzec. – Z jakiejś przyczyny tamta niewiasta wędruje przez Góry Żmijowe ze znakiem dri deonema. Co więcej, odpłynęła z Traganki u boku żalnickiego księcia, dlatego warto sprawę bliżej zbadać. I dlatego nasz pan litościwy obrócił na was swe spojrzenie. Bo przecież rozpoznacie tę niewiastę.
Opat z rozmysłem podrapał się po brodzie; choć nie golił się już od wielu dni, nadal nie przywykł do rzadkiej, siwiejącej szczeciny. Niezwykłe było, że znak Zaraźnicy pojawił się z dala od Traganki. Skoro jednak los jego powierniczki w jakiś sposób splótł się z losem Koźlarza, Ciecierka podejrzewał, że bogowie rozpoczęli własną grę, sięgającą daleko poza spór, kto ma zasiadać na tronie Żalników. Nagle wszystko stało się jasne – i natarczywość wiedźmy, która z nieprzymuszonej woli weszła w mury poświęconego opactwa, i objawienie się Cion Cerena, choć zazwyczaj z niechęcią ukazywał się nawet najwierniejszym wyznawcom. Ale ów dziwny splot wydarzeń napawał opata tym większym niepokojem.
– Wciąż w gorętwie leżała, tedym ze dwa razy ją widział, i to z dala – odezwał się w końcu, bo rozumiał dobrze, że nie może skłamać.
– Ale jeśli wiedźma przy niej będzie i ten drab czarnobrody, z łatwością ją rozpoznam. Tyle że wszędzie się mogła ukryć, a sam jeden całych Gór Żmijowych nie przepatrzę.
Pomorzec uśmiechnął się zimno.
– Tego się nie lękajcie. Dostaniecie pomocników i to nie byle jakich. Niebawem przybędą.