Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zacne były czasy - mamrotał Czerwieniec, marznąc wśród zamieci. – Ale osobna rzecz z bogiem pić i dziewki macać, a osobna uczciwości u niego szukać. Co podano do picia, Białobrody wypił, baby tak pobałamucił, że dwie się w przerębel rzuciły i jak mi teraz za gościnę odpłaca? Ano tak, że i moja żona w przerębli!

Usłyszał wysoki, przenikliwy wrzask: oto nad Bramą wirowały wichrowe sevri, młodsze siostry bogów. Czerwieniec uniósł głowę, ale widział tylko połyskliwe, rozmazane kształty. Zazwyczaj towarzyszyły dzikiej kohorcie Org Ondrelssena, lecz dotąd z bliska nie oglądał żadnej z nich. Czasami tylko z wysoka dobiegały krzyki i gadano wówczas, że sevri prowadzą poległych w lodowe dworce boga. Powiadano też, że gdy po burzy na maszty okrętów opadają ogniki, są to wichrowe boginki zwiastujące rychłą śmierć. Dlatego na najdalszej północy, przy brzegach Orrth, nazywano je Iskrami.

Martwi wojownicy otoczyli go półkolem. Nosili zwieńczone rogami szłomy i potężne topory. Żaden się nie odzywał. Patrzyli na Czerwieńca wyblakłymi, prawie białymi oczami. Czekali.

– Dosyć, Czerwieniec! – Białobrody, owinięty śnieżną szubą jeździec, który przewodził drużynie, podjechał bliżej. – Przestańże już błaznować. Musimy się rozmówić.

– Nareszcie! – Czerwieniec uradował się i zaczął się gramolić na najbliższego wierzchowca, usiłując zepchnąć z siodła nieco ogłupiałego jeźdźca. – Ruszajmy!

– Pomaleńku. – Org Ondrelssen ostrożnie wziął go za odzienie na plecach i na powrót postawił na ziemi. – Straszna rzecz gorzałka, dość, by się człek napił, a z rozumu ze szczętem schodzi. Co tobie, Czerwieniec, do łba strzeliło? Zabić się chciałeś? To się zabijaj, kto broni? Tylko czemu tak przy tym hałasujesz, że cię pod Hałuńską Górą słychać? Zabijać się należy godnie, w milczeniu, a ty wrzeszczysz jak przekupki, kiedy dorsza na rynku zachwalają. Więcej powagi, powiadam, mniej gorzałki.

– Żebyś ty sam ze swoją godnością jako pies zdechł, kurwi synu! – rozdarł się Czerwieniec, widząc, że sprawy przyjmują zgoła niepomyślny obrót. – Jeszcze mi będzie, ścierwo, kazania prawić!

– W samych Czerwienieckich Grodach trzy wielkie świątynie – Org Ondrelssen zaśmiał się dobrodusznie – a ludek wciąż prosty, niedouczony. Toż choćbym się jako purchawka nadął i rozpękł, nie zdechnę. Taka już boska natura, nic nie poradzisz. Wiem, Czerwieniec, jaka ciebie boleść złamała i po starej przyjaźni mimo uszu puszczam, co tu na wiatr wyjesz. Ale dosyć. Traf, że się twoja baba na sannę wybrała, traf, że ją wilki goniły i traf, że w oparzelisko wpadła. Zacna była niewiasta, przyznaję, tedy jej żal, ale starczy tego pośmiewiska.

– Wyście mi ją zabrali, to mi ją teraz wróćcie. – Czerwieniec nie ustępował. – Albo i mnie zabierajcie.

Bóg wykrzywił się groźnie.

– Niedoczekanie! Tymi, Czerwieniec, rozkazywać nie będziesz! Ja do ciebie po dobroci, stratę chcę ci wynagrodzić, a tu ani wdzięczności, ani poszanowania! Ot, widzisz tamtego szczeniaka – wskazał jednego z jeźdźców, mniejszego nieco i przyczajonego za plecami innych. – Zatrzymaj go sobie i zamiast syna utraconego na pociechę chowaj.

Chłopak z jawną wrogością zerknął na Czerwieńca spod szłomu, co mu prawie na nos opadał. Ślepia miał szare, a na plecach miecz, taki wielgachny, że na pół ostrza nad głową sterczał. Chociaż pod krawędzią płaszcza z łaciatej koźlej skóry łyskała mu srebrzysta kolczuga, a jasne włosy zwyczajem wojowników zebrał w dwa warkocze, smarkacz to jeszcze był niedorosły. Dziecko z kohorty Org Ondrelssena, przypomniał sobie z trwogą Czerwieniec. Zatem prawdę ludzie z Orrth gadali, że pomiędzy widmami człowiecze dziecko jeździ, jako bywało w czasach dawnych królów, którzy przychodzili z morza i mieli władzę nad potworami.

Zaraz jednak gorzałka zaszumiała w nim na nowo, tłumiąc rozwagę i lęk.

– A co mi po nim! Baby swojej chcę! – huknął.

– Ty się nie będziesz z bogami targował! – Org Ondrelssen poczynał sierdzić się nie nażarty. – Bierz chłopaka i nie wydziwiaj. Co zaś do baby, to przemożesz się. Przemożesz się niezawodnie.

Spiął widmowego konia. Kopyta błysły w mroku tuż nad głową Czerwieńca, a potem opadły obok, wzbijając kłąb śniegu. Kiedy tuman się rozwiał, wojownik stał na lodzie samowtór z dzieciakiem, co patrzył na niego nienawistnie jak wilcze szczenię.

Bez słowa powlekli się do dworca. Tam wprawdzie mało kto spodziewał się jeszcze Czerwieńca oglądać, ale skoro tylko strażnicy go dostrzegli, przed gródkiem uformował się potężny tłum, a skald pospiesznie jął składać pieśń o władcy, co się z bogami o śmierć żony prawował. Nim minęło lato, jak północ długa i szeroka śpiewano o zapasach Czerwieńca z Org Ondrelssenem od Lodu, a także o pożegnalnym podarunku boga, dziecku z widmowej kohorty.

Całe powitalne zbiegowisko pan srogo rozpędził. Nad dworzyszczem dniało i kury piały w kurnikach, a Czerwieniec przeczuwał, że o suchym pysku nie zdoła stawić czoła nowemu dniu.

– Nie ma miodu! – Klucznica wzięła się pod boki. – Ni miodu, ni gorzałki! Nie ma jednej garstki mąki, nie ma masła, ni mięsiwa, wszystkoś po pijanemu rozdał. Konie ze stajni wywiedzione, psy pobrane, świnie takoż precz popędzili. Do cna dworzec ograbiony, nawet ściany obdarli z tych opon pozłocistych, co je pani wyszywała. Myśmy nie nędzarze! – Rozpłakała się i uciekła, zakrywając twarz fartuchem.

Władyka popatrzył po opustoszałej izbie, po porąbanych ławach, na których walały się resztki jedzenia, i naraz naszła go straszna wesołość. Nogi ugięły się pod nim. Klapnął na ziemię i śmiał się jak szalony. Dziecko z kohorty Org Ondrelssena przyglądało mu się podejrzliwie.

– Nie podoba się, ptaszyno? – zarechotał Czerwieniec. – Ja się do ciebie na niańkę nie najmował, tedy i zatrzymywać nie będę. Idź precz, jak się co nie podoba…

=…co nie podoba, to droga wolna – oznajmił sucho gospodarz. – Jest tu nieopodal dworzec księcia Piorunka, naszego jaśnie pana. Doniesiecie tam rannego przed świtem. Choć nie zaręczam, czy żywego.

Przemęka nie pojmował, jakim sposobem wyszli z chaszczy prosto na chatynkę znachora. Działoniec, jak kazał się wołać, widać przywykł do niespodzianych odwiedzin, bo o nic nie pytał. Popatrzył na bandaże, spod których przesączała się jasna, zmieszana z deszczówką krew, niechętnie zacmokał pod nosem. Nie podobał się Przemęce. Jeszcze mniej podobały mu się drobne zielone węże, które pełzały pod ścianami.

– Łapy przy sobie trzymajcie – syknął znachor, kiedy Przemęka usiłował odpędzać co bardziej natarczywe gadziny – albo się wynoście. Samiście tu zratowania szukali, ja was nie zaprosił. Ale póki siedzicie pod moim dachem, poty moje gościnę szanujcie.

Kapłan pochwycił najemnika za rękaw, gdy ten próbował odtrącić wężyka, który mu się owinął wokół cholewy buta.

– Węży lepiej nie tykać – przestrzegł Kostropatka – bo tutaj całe wsie ziemiennikom cześć oddają. Obmierzła herezja – dodał szeptem – i do wytrzebiania trudna. Na razie jednak grunt, żeby się stary na leczeniu wyznawał.

– Zabawne, konfratrze. – Działoniec, który najwyraźniej usłyszał każde słowo kapłana, uśmiechnął się bladymi wargami. – Tyli wiek zakon Bad Bidmone ścigał nas jako zwierzynę, a nie wytrzebił. I patrzajcie, jak na koniec wspólna nas niesława pobratała. Bo dziś w Żalnikach i wyście herezja obmierzła, was takoż siepacze tropią.

Kostropatka chciał odpowiedzieć, ale Przemęka szorstko nakazał mu milczenie. Nie zamierzał drażnić starego, póki życie Koźlarza zależało od jego laski. Znachor tymczasem powoli odwinął opatrunek i aż zaświstał przez zęby, skoro jego wzrok padł na rany, szerokie i wciąż broczące.

– Przyświećcie – rzucił oschle i pochylił się niżej nad księciem.

Płomyczek zatańczył, kiedy Przemęka ujął kaganek. Uzdrowiciel położył na klepisku misę z wodą i ostrożnie obmył zranione miejsca, po czym sypnął zielem w ogień na palenisku. Po izdebce rozeszła się ostra, przenikliwa woń, a gospodarz nabierał w dłonie dym i mamrocząc pod nosem, dmuchał nim prosto w rany. Kropla gorącego łoju spadła Przemęce na skórę i aż zakręciło mu się w głowie – nie, nie z bólu, ale od nagłego wspomnienia. Przypomniał sobie zapach ziół, podobnie jak rozmigotane cienie na ścianach i ściemniałe już brzegi rany, choć tamta sprzed lat była płytsza i mniej niebezpieczna. Jednakże wtedy Przemęka również stał jak kołek, nie potrafiąc pomóc, i tak samo w duchu przeklinał własną niedbałość.

– Wyżyje? – spytał z niepokojem.

Ale odległe wspomnienie niosło nadzieję, bo dobrze pamiętał, co należy zrobić. Poruszył się tak gwałtownie, że strużka tłuszczu pociekła mu po dłoni, i sięgnął po Sorgo, owinięty dotąd w grube płótno i spoczywający na noszach obok Koźlarza. Niecierpliwie rozwinął materiał i obnażył ostrze, po czym ułożył je tuż przy rannym. Przesunął rękę księcia na chłodną stal, ignorując pytające spojrzenie gospodarza. Tylko jeden raz widział, jak uczyniono coś podobnego – dawno temu, w Czerwienieckich Grodach – potem jednak wyrzucił ten obraz z pamięci. Nigdy nie rozmawiał z Koźlarzem o tym, co się wydarzyło, zupełnie jakby milczenie mogło sprawić, że pewne rzeczy staną się zwyczajniejsze i bardziej znośne dla śmiertelników.

– Dziś jeszcze nie wiadomo, czy wasze gusła albo moja sztuka pomogą. – Znachor potrząsnął głową. – Wielu tutaj takich jak on przynoszą, tak poharatanych, że trudno się zawczasu rozeznać, co im bogowie pisali. A ja wszystkim powiadam, nie trzeba było…

=…nie trzeba było go samopas puszczać! – rozdarła się klucznica. – Baczyć na niego mieliście! I co?! Na całe życie pozwoliliście go naznaczyć! I to komu?! Dzikiej świni! Co by na to pani rzekła!

Odkąd w czerwienieckim dworzyszczu zabrakło gospodyni, klucznica nie ustawała w wysiłkach, by należycie uładzić dziki matecznik wojowników, w jaki obróciło się domostwo. Ze zmiennym szczęściem. Bo skoro się tylko gdzieś większa bijatyka szykowała, zaraz posyłano do Czerwienieckich Grodów po dziecko, które w kohorcie boga jeździło po lodowym pustkowiu z martwymi bohaterami. I choć smarkacz to wciąż był, dumni panowie prosili, żeby ich wojsko prowadził – z tym wielkim szarszunem, co mu jelcem wysoko nad grzbietem sterczał, i w szłomie z białą kitą. Niech się, powiadali, jego sława na wspólny pożytek obróci. Niechże się swoim szczęściem ze wszystkimi podzieli, jako czynili owi dawni wodzowie, którzy wraz z Org Ondrelssenem teraz biesiadują.

38
{"b":"89211","o":1}