Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie wierzę ci.

Lecz rozum podpowiadał jej, że on się nie myli. Podobne rzeczy zdarzały się w Krainach Wewnętrznego Morza – i to nie tylko w pieśniach minstreli.

– Nie pozostało wiele czasu. – Karzeł nie zwrócił na nią uwagi. – Rankiem kniahinka zacznie wypytywać służbę i wszystko się wyda. A nuż jeszcze tej nocy Zird Zekrun każe ci iść do komnat księcia? Albo postanowi zatrzeć ślad prowadzący do zabójców Zarzyczki, oszczędzi więc zachodu powroźnikom i rano pokojowa znajdzie w twojej sypialni kupkę stoczonego przez skalne robaki ścierwa? Naprawdę nie wiem.

– Nie wierzę – powtórzyła.

– Wolna wola, dziewczynko – odparł z obojętnością, która bardziej niż słowa przekonała ją, że usłyszała prawdę. – Dla ciebie marna to pociecha, ale milo pomyśleć, że oprócz naszej gromadki bogów jest jeszcze coś. Coś, co potrafiłoby ich złamać z taką samą łatwością, jak ciebie opętał Zird Zekrun.

Nie miała pojęcia, o czym on mówi. Rozumiała jedynie, że jej los znaczył dla niego tyle, co kwiecie strącane z krzaków przez wieczorny wiatr.

– Delajati, młodsza siostra bogów. – Wykrzywił się szpetnie. – Nadajemy jej różne imiona, ale właściwie w ogóle jej nie znamy. Zawsze tylko przyglądała się z oddali. Teraz wszelako najwyraźniej przestała się przyglądać. Fea Flisyon powiedziała, że nadchodzi czas płacenia długów. Biedna, mała Fea Flisyon.

Spojrzała na niego z przerażeniem.

– Kim ty jesteś?

Karzeł uśmiechnął się krzywo.

– Parszywą owcą. Oni nazywają mnie złodziejem. Dobranoc, dziewczynko – rzekł, po czym bardzo cicho zamknął za sobą drzwi.

Ręce jej drżały, kiedy zmywała resztki mazidła.

To nie może być prawda, powtarzała sobie z rozpaczą. To tylko kolejny żart, dworska intryga, aby zobaczyć mój lęk i poniżenie, kiedy wyznam księciu prawdę o zamachu na Zarzyczkę.

W głębi serca jednak wiedziała, że tylko próbuje siebie omamić. Słowa karła nazbyt daleko wykraczały poza zwyczajne pałacowe kłamstwa.

Wzięła srebrne zwierciadło na długiej, mahoniowej rączce. Twarz z lustra spoglądała ku niej wielkimi, ciemnymi oczami. Twarz w kształcie serca, jak śpiewali bardowie. Delikatne wargi, których kąciki z wolna wyginają się do płaczu.

Przesunęła czubkami palców po policzkach. Gdzieś w środku coś nabrzmiewało.

Podarunek Zird Zekruna. Skalne robaki.

Jednakże na tafli zwierciadła wciąż widziała tę samą twarz, gładką i nienaznaczoną niczym prócz strachu.

Mógł mnie okłamać, pomyślała. Karzeł mógł mnie we wszystkim okłamać.

Nigdy się nie dowiem, jak było naprawdę.

Dwa tuziny lat wcześniej szczupła dziewczynka zatrzymuje się na drodze, przy wielkiej kępie bzów i rozszerzonymi z zachwytu oczami patrzy na miasto, błękitne i złote w promieniach słońca. W powietrzu wirują drobinki pyłu. Wstaje świt.

Ciemnowłosa dziewczyna kurczy się na zarzuconym sfatygowaną baranicą łóżku. Izdebka jest niewielka, miskę pokrywa gruba warstwa lodu. Księżna Egrenne zgodziła się na koniec przyjąć ubożuchną dziewczynkę do fraucymeru, ale nie zamierza wypłacić jej ni jednego miedziaka.

Przetrwałam to, pomyślała. Przetrwałam nieustanne przerabianie sukien, tak steranych, że rudziały i strzępiły się w niezliczonych miejscach. Próby swatania mnie z tuzinem głupawych, zdziadziałych szlachetek. Kpiny dworek, które szpiegowały każdy mój krok. A później przetrwałam truciznę w Skalmierskim winie i kwas, jakim ktoś cisnął we mnie na głównym placu miasta. I gromady coraz młodszych, coraz bardziej urodziwych dziewcząt, co dziwnym trafem pojawiały się we fraucymerze księżnej.

Nigdy się nie dowiem, po co przysłano do mnie karła. Nigdy nie poznam, co było prawdą.

Oprócz miłości, bo ona jest prawdziwa i sięga najdalej ze wszystkiego. Dlatego…

Odszukała w sekretarzyku wąskie, zakrzywione ostrze. Kiedyś dla kaprysu kupiła je na kramie u podnóża cytadeli. Sztylet ze świątyni Zird Zekruna, mówił handlarz. Składano nim ofiary pod samą Hałuńską Górą.

Jeśli w istocie jest jeszcze coś, pomyślała, coś ponad bogami, niech ma mnie w opiece. Po czym bardzo dokładnie przecięła sobie żyły.

127
{"b":"89211","o":1}