Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Siwowłosy Zwajca odwinął brzeg tobołka, ukazując rękojeści mieczy.

– Przechowam je. Póki się nie upewnim, czy ci coś głupiego do łba nie strzeli.

– Tylu chłopa na schodach położyła – chełpliwie oznajmił Suchywilk. – A w przyodziewku miała cztery sztylety pochowane. Prawa Zwajka!

Rudowłosa dziewczyna ciasno opasała się ramionami.

– Czego ode mnie chcecie?

Suchywilk podszedł do niej całkiem blisko, a jego głos stał się poważny i uroczysty.

– Zabrać cię do domu, córuchno. Między swoich. Ja cię wszędzie szukałem. Popod samą Haluńską Górą na targach byłem. Wypytywałem po klasztorach Rożenicy Wieszczycy…

Wojowniczka machnęła ręką.

– Czyja wyglądam na nierozgarniętą? – przerwała ze znużeniem.

– Żal, że wam Pomorcy córkę porwali. Ale nawet jeśli się gdzie po świecie obraca, ja nią nie jestem. I nie wierzę, żebyście ją mieli odnaleźć. Tak się nie dzieje. Przykro mi.

Przez moment mierzyli się wzrokiem. W oczach Suchywilka były uraza i gniew, w oczach rudowłosej – zmęczenie i lęk.

– Nie, nie wyglądasz na nierozgarniętą – powiedział w końcu.

– Wyglądasz dokładnie tak, jak trzeba, dziewczyno. Masz swoje dziedzictwo wypisane na twarzy. Każdy potwierdzi. – Kilku Zwajców zawtórowało mu przyciszonym pomrukiem. – Twoja matka pochodziła od Iskry.

– Nie! – Rudowłosa pobladła. – Nie wierzę! Po prostu nie wierzę!

Musiała jednak znać tę legendę – tętniły nią wszystkie gospody północy, osobliwie zaś zimą, kiedy lody skuwały przesmyki, a wojownicy bardziej niż zwykle obawiali się gniewu Org Ondrelssena od Lodu. Wówczas właśnie przy jasno gorejącym ogniu powtarzano sobie opowieść o śmiałku, który porwał wichrową sevri z orszaku boga, potem zaś zapłacił za zuchwałość najwyższą z cen, co zazwyczaj staje się udziałem tych, którzy ośmielają się występować przeciwko nieśmiertelnym mocom.

Wojownicy wepchnęli na środek placyku opróżnioną już beczkę po piwie i ku zaskoczeniu księżniczki usadzili na niej jakiegoś czerstwego starca w hełmie zwieńczonym dwoma rogami. W garść wciśnięto mu gliniane naczynie, wygrzebane naprędce spod resztek garncarskiego kramu. Staruch skosztował trunku, po czym skinął z aprobatą głową i zaczął zawodzić do wtóru szałamai. Pieśń dziwnie przypominała beczenie kóz.

Zarzyczka nie słuchała. Jej uwagę całkowicie zaprzątało tamtych dwoje – ruda dziewczyna, która ocaliła jej życie, i najwyższy zwajecki kniaź, jej ojciec.

– Dawnymi czasy – siwowłosy wojownik spostrzegł jej zaciekawienie i jął po cichu wyjaśniać – Suchywilk miał trzech chłopaków z niewolnicą, godnych synów. Tak właśnie. – Uśmiechnął się nieznacznie na widok jej zdumienia. – Jeśli dziewka gładka, mało u nas ludzie dbają o głupoty, a tamta niewolnica pochodziła ze szlachetnego Skalmierskiego rodu. Potem wszelako Iskra mu zielonymi ślepiami w gębę zaświeciła i zdumiał chłop ze szczętem. A Sella tylko się śmiała. Harda była niewiasta, do swobody nawykła, z mężami na wiking pływała. Ale kniaź chodził wedle niej, chodził, póki nie wychodził. Sella, jasna Sella, tak ją nazywali. – Potrząsnął głową. – Kniaź wszystkie inne baby z dworca popędził, choć ona cztery lata pozostała jałowa jako płonka, żadnego owocu nie potrafiła do czasu donosić.

Ku uciesze Servenedyjek, z gospody Pod Karaskiem podtoczono kolejną beczkę. Na obrzeżach placyku zaś coraz gęściej zaczynali gromadzić się gapie, przepłoszeni wcześniejszą bijatyką. Na razie nie ośmielali się przybliżyć do sprawców rzezi. Jednak, choć z dala, przekupki pomstowały donośnie na powywracane kramy, a mężczyźni z cicha wyklinali dzikusów, którym to mianem obdarzano pospołu i Zwajców, i Servenedyjki. Zresztą Zarzyczka nie dziwiła się nadmiernie poczciwym spichrzańskim mieszczanom. Zaiste, widok brodatych mężów z północy i wytatuowanych wojowniczek, jak ucztują pośrodku wrogiego miasta, w miejscu, gdzie jeszcze nie obeschła krew pomordowanych, napawał grozą i jednocześnie pewnego rodzaju niechętnym podziwem.

Wojownik przesunął się bliżej ku księżniczce.

– Wreszcie Sella urodziła córkę. Bogowie, jak kniaź to dziecko miłował! Ale się nie nacieszył. Dziewuszka mało co od ziemi odrosła, gdy Pomorcy dworzec napadli. Związali Suchywilka, ręce mu przybili ćwiekami do drzwi dębowych. Żeby patrzał, co robią z Sellą. Na koniec ją zabili. Co do kniazia, to chyba wierzyli, że sam z siebie zdechnie. Nie zdechł, choć prawie oszalał. Zapiekł się w zemście. Posłał synów tropem Pomorców. Kazał im płynąć między Żebrami Morza. Po dziewuszkę. Ni jeden nie wrócił.

Zarzyczka zmarszczyła brwi: tej części opowieści nie powtarzano w pieśniach. Tymczasem ogromny Suchywilk niezgrabnie opierał się o stylisko bojowego topora. Rudowłosa wojowniczka, jego córka, rozcierała wierzchem dłoni brud na policzku i z uporem przypatrywała się swoim butom. Bardzo znoszonym butom, zauważyła księżniczka.

– Jak berserkerski szał minie, takowe znużenie człeka rozbiera, że najlepiej zawczasu leże znaleźć. Zda się ciebie, dziewczynko, spać ułożyć.

Kniaź uczynił gest, jakby chciał pogłaskać rudowłosą po głowie, zaraz jednak cofnął rękę.

– Szarka. – Wojowniczka przygryzła wargi. – Nazywają mnie Szarka. Książę Evorinth przymknął w lochu mojego człowieka. I głupawą dziewkę, która była w mojej pieczy.

– Dziwaczne miano – z przyganą wtrącił starszawy Zwajca. – Południowe.

– To od tych gwiazdek, które przy pasie nosiłam, zanimeście mi uzbrojenie wydarli – wyjaśniła oschle. – A imię sługa mi nadał, tenże sam, co teraz w książęcej wieży. Jego wińcie.

– Imię? – mruknął pod nosem siwawy wojownik, który wciąż trzymał pod pachą jej miecze. – Nadał ci imię, powiadasz?

Suchywilk pogładził się po wypielęgnowanej, splecionej w dwa grube warkocze brodzie.

– Niedobrze. Myśmy tu u księcia w gościnie, dziewczyno, jako i żalnicka księżniczka – posłał Zarzyczce znaczące spojrzenie.

Księżniczka spłonęła jak piwonia i raz na zawsze porzuciła złudzenie, że zwajecki władca w istocie jest takim prostakiem, na jakiego wygląda.

– Nie przystoi nam po jego piwnicach buszować – ciągnął, wyraźnie zadowolony z uczynionego wrażenia. – No, ale skoro ci ten sługa imię nadawał, córuchno, to inna zgoła sprawa. Zobaczymy.

* * *

Książę Evorinth zazwyczaj nie odwiedzał panijasenki przed północą, pod wieczór zatem zaprzątały ją owe rozliczne zajęcia, które kobiety skrzętnie skrywają przed swoimi mężczyznami. Wypędziła z komnaty wszystkich, prócz dwóch niezmiernie rozwydrzonych kotów, które z wyniosłą obojętnością przypatrywały się jej zabiegom, po czym nałożyła na twarz zielonkawą, cuchnącą papkę. Dworski alchemik bardzo ją zachwalał.

– Gęsie gówno!

W drzwiach stał Szydło, książęcy błazen. Jasenka gniewnie przymrużyła oczy. Pokurcz ją irytował. Ciągle miała wrażenie, że się z niej skrycie wyśmiewa.

– To gęsie gówno! – oznajmił radośnie Szydło. – Przednio z was alchemik zadrwił. Z czystego gęsiego gówna tę miksturę przyrządza, szczyptę pachnących olejków dodając, żeby zanadto nie śmierdziało. Dworki się śmieją, że co dzień okładacie gębę łajnem.

– Wynocha – głos pani Jasenki był pełen wystudiowanego spokoju, lecz jej usta drżały nerwowo. – Wynocha z komnaty, karle, bo zawołam straż.

Niziołek rzucił powątpiewające spojrzenie w kierunku jej rozchylonego peniuaru.

– Może zechcą przyjść i popatrzeć… Choć nie bardzo jest o co oko zaczepić. Powiadają też, że książę pan coraz rzadziej do was zachodzi. Pono żalnicka księżniczka wielce mu do serca przypadła…

Cisnęła w niego flakonem z ciężkiego, niebieskiego szkła.

– Żebyś zdechł, gadzino!

Naczynie rozprysło się na ościeżnicy. Karzeł zachichotał, przemknął między rozwścieczoną kobietą i sofą, na której drzemały szare kociska.

– No, bez czułości! – zadrwił, kiedy rozcapierzone palce Jasenki o włos minęły jego kubrak. – Co by książę powiedział, gdyby zobaczył, jak namiętnie chłopów ścigacie? A ja wam nowiny przynoszę. Najpierw tedy nadstawcie ucha, później ponglujemy. Jeśli was ochota nie odejdzie.

Książęca nałożnica przyczaiła się na stołeczku przed zwierciadłem.

– Gadaj – rozkazała.

– Goście do zamku idą. A wiecie, kto między nimi? Sam zwajecki kniaź Zarzyczkę prowadzi. Jakoś się wymknęła waszym mordercom.

Jasenka poruszyła się niespokojnie na krzesełku.

– Łżesz!

– Nie – nieoczekiwanie łagodnie rzekł karzeł. – Nie kłamię. Wypuściłaś Zarzyczkę do miasta i najęłaś skrytobójców. Byłaś głupia, dziewczynko, bardzo głupia. Książę i tak by jej nie poślubił. Nawet gdyby chciał, nie mógłby tego uczynić.

Książęca faworyta milczała z na wpół otwartymi ustami. Nie spodziewała się czegoś podobnego usłyszeć. Nie od dworskiego głupka.

– Powinnaś była rozumieć – ciągnął – że to nie kolejna dworka, którą można cichaczem udusić i w juchtowym worze rzucić do ścieku. Czy pomyślałaś, co się stanie, jeśli ją zabijesz? Komu się przysłużysz?

Poczuła się nagle jak skarcone dziecko, choć przecież nie istniały żadne powody, żadne prawa ni zwyczaje, by się musiała przed nim tłumaczyć; ostatecznie lepszych od niego nie raz i nie dwa odprawiała bez słowa. Teraz wszakże coś nakazywało jej ostrożność.

– Ciżba ludzi na Żary ściągnęła, całe mrowie. I zamęt w mieście okrutny. A tu na dodatek Suchywilk córkę znalazł. Tak, Jasenko. – Uśmiechnął się szyderczo. – Najwyższy zwajecki kniaź zawitał do Spichrzy. Z żalnickim księciem przymierze gotowi. Z synem starego Smardza.

W obwódce zgniłozielonej mazi oczy nałożnicy rozszerzyły się nieznacznie. Znała plan paktu przeciwko Wężymordowi, jej złoty książę obmyślał go wiele miesięcy. Nie zamierzała jednak odsłaniać się z tą wiedzą przed trefnisiem. Jeszcze nie teraz. Nie wcześniej, niż wyjawi, z czyjego rozkazu do niej przychodzi i jakie niesie posłanie.

– Książę Evorinth ich w gościnę prosił. Nie powiedział ci, Jasenko? Może są też inne rzeczy, które zataił. Bo on to długo szykował, siostrzyczko.

Tym razem nie pozwoliła się rozzłościć.

125
{"b":"89211","o":1}