– Powitacie. – Jasnowłosy uśmiechnął się nieoczekiwanie. – Ale już na naszej ziemi.
– Panie! – Kapłan znów uczynił gest, jakby chciał złożyć pokłon, lecz zatrzymał się w pół ruchu, gdy spoczęło na nim spojrzenie przejrzystych oczu młodego wojownika.
Cofnął się nieznacznie i pierwszy raz wydał się onieśmielony. Szpakowaty nie dziwił się, jego towarzysz często wywierał taki wpływ na ludzi. Nawet na południu, za połacią spalonych słońcem kamienistych gór, wyczuwano w nim obcość, która sprawiała, że brodaci naczelnicy plemion rozmawiali z nim jak z równym sobie. W namiotach pośrodku pustyni, gdzie nikt nie znał imion bogów panujących nad Krainami Wewnętrznego Morza, zwano go Orgethe – Dotknięty. Szamani i starcy potrafili rozpoznać tę straszliwą samotność, która trawi człowieka, jeśli zanadto zbliży się do bóstwa.
Na północy było inaczej. Tam wciąż mówiono o dziecku. Dziecku, które jeździło w kohorcie boga.
– Mojego towarzysza wołają Przemęka – rzekł mężczyzna o włosach wypłowiałych od pustynnego słońca i szpakowaty najemnik nieznacznie skinął głową. – Ja zaś noszę teraz imię Koźlarz. Nigdy nie nazywaj mnie inaczej.