– Jak będę potrzebował rady, sam o nią zapytam. Co się zaś tyczy owej niewiasty, wolę, aby rzecz cała pozostała w sekrecie. Jeśli moi drodzy konfratrzy odgadną, kto do ich miasta zawitał, zlecą się niby mrówki do miodu. A sam chcę ją wcześniej przydybać.
Jego słowa jedynie podsyciły ciekawość Mroczka: w żaden sposób nie umiał zgadnąć, z kim też mógł się pokumać jego niegdysiejszy herszt, skoro kapłani dwóch tak różnych bogów, jak Zird Zekrun i Nur Nemrut, chcieliby położyć na jego towarzyszce łapę. Nie śmiał jednak dłużej ciągnąć kapłana za język, jako że niedawny pokaz mocy skalnych robaków tęgo dał mu do myślenia. Pokornie zaprowadził go do gospody Pod Krowim Łbem, uprzedziwszy wprzódy lojalnie, żeby odesłał eskortujących ich pachołków, bo Niecierpek, któremu zdarzyło się odsiadywać w tiurmie wyrok za długi, ma zapiekły wstręt do służb miejskich.
Ku zdumieniu Mroczka kapłan usłuchał, po czym, nie okazując cienia lęku, samowtór z rabusiem zagłębił się w gwarne spichrzańskie ulice. Podczas rokowań z Rzeźnikiem nie odzywał się ani słowem i nie próbował straszyć mocą swego boga, za co zresztą Mroczek był mu szczerze wdzięczny. Szczelnie okutany w żółty płaszcz, z twarzą przesłoniętą kapturem, wyglądał jak zwyczajny mieszczanin, który właśnie zdecydował się wdać w nie do końca poczciwe interesy. Kiedy zaś rzezimieszek zapytał, jakże ma zwracać się do swego nowego pracodawcy, oznajmił:
– Zwijcie mnie Ciecierką. Mości Ciecierką.
Niecierpek i trzech kompanów, którzy wraz z nim zabawiali się grą w kości, jak na komendę roześmiali się szczekliwie.
– Wielce pobożne miano sobie obraliście – zakpił naczelnik hyclowskiego cechu, który najwyraźniej słyszał o zwierzchniku opactwa z Gór Żmijowych. – Aż wstyd się przyznać.
– Takowe mi macierz przy narodzinach nadała – uciął kapłan.
Na twarzy Rzeźnika odbiło się głębokie niedowierzanie.
– No, z matkami nijak człek nie dojdzie do ładu – przyznał po chwili. – Zawżdy za dziwami gonią. Moja, wykładacie sobie, po śmierci ojca eremitką postanowiła zostać i ku chwale Nur Nemruta w jamie jakiejś się zaszyć. Tak się biedulince we łbie pomieszało, że sam jej musiałem chłopa jurnego naraić. Wtedy jej przeszło.
Kiedy jednak Mroczek wyjawił mu, z jakim zleceniem przybywają, dobry humor Niecierpka rozwiał się bez śladu.
– Niebezpieczna to rzecz. – Poskrobał się w zamyśleniu po tłustym podbródku. – Zaraźnica daleko na południu siedzi, ale surowa z niej pani. Jeśli wyczuje obrazę, jeszcze na nas pomorek ześle. A ja dziatki mam małe i żonę brzemienną.
Rabuś z Przełęczy Zdechłej Krowy zachichotał z cicha. Wedle jego wiedzy co najmniej tuzin ladacznic, a i parę zacnych mieszczańskich córek hodowało Niecierpkowe bękarty, ale żadnej nie udało się zawieść go do ołtarza. Wymawiał się czasami, że żonę zostawił w ojczystych stronach. Po pijaku wszelako wprost gadał, że póki tchu, nie dozwoli, aby go baba wzięła na munsztuk.
– Ile? – spytał krótko Mroczek. – Czas nagli i rychło się rzecz cała może rozejść po kościach.
Niecierpek łypnął na niego z urazą, ale zaraz nader trzeźwo zaczął się targować. Mroczek dzielnie dotrzymywał mu kroku – nie tyle z lojalności wobec kapłana, ile z dawnego kupieckiego nawyku, który nie pozwalał mu stać bezczynnie, kiedy chciano go bezczelnie obedrzeć ze skóry. Skoro dobito targu i wypchana srebrem sakiewka znikła za połą czerwonego kabata, rzezimieszek raźno zeskoczył z ławy i ruszył do wyjścia.
– Wy sobie powolutku na Jaskółczą Skalę idźcie – poradził dobrotliwie. – Kamraci dopilnują, aby się wam jaka zla przygoda po drodze nie trafiła – wskazał dwóch potężnych opryszków w płaszczach oznaczonych żółtymi pasami, znakiem hyclowskiej profesji. – A może się zdarzyć, że będę na was czekał z dobrą nowiną albo i z samą dziewką. Zadbam, aby jej moi ludzie za bardzo nie wyszturchali.
Ale gdy po jakimś czasie Niecierpek zmierzał ku Mroczkowi od strony kantorku Fei Flisyon, wydawał się zasępiony i niespokojny. Nie trzeba było wiele rozumu, by zgadnąć, że zdobycz wymknęła mu się z rąk. A Rzeźnik bardzo nie lubił, gdy wywodzono go w pole.
– Jako sen złoty się ta wasza panna rozwiała – uprzedził pytania. – Nie masz jej ani w kantorze, ani w siedzibie kapłanów.
– Lecz była? – dociekał Mroczek.
– Ano była – wyznał bez zapału rzezimieszek. – Chłopaka ucapiłem, co za gońca w kantorze służy. Własnymi oczy ją widział. Tyle że on nastaje, jakoby to sama pani Jasenka była.
– Nie kłamie aby? – zapytał z powątpiewaniem dawny kupiec bławatny.
Niecierpek posłał mu bystre spojrzenie.
– Jak się człekowi ucho obetnie, to mu ochota do kłamstwa przechodzi – rzekł flegmatycznie. – Ale mnie też się nie widzi, aby książęca konkubina w kapłańskiej łaźni półgolcem paradowała, za mądra na to. Ani chybi bajek dzieciakowi nagadano, żeby się z sekretem nie zdradził. Na nieszczęście prócz niego nikt inny jej nie oglądał. No – dodał po chwili – babę, co się u kapłana za posługaczkę najmuje, tośmy w kuchniach znaleźli, tak wszelako pijaną, że się z nią na razie do ładu nie dojdzie. Moi ludzie ją cucą.
– A sam wielebny Krotosz gdzie? – zagadnął go znienacka kapłan.
– Precz poszedł. Może go książę do cytadeli prosił, bo podobno go jakaś Servenedyjka z domu wyprowadziła – odparł obojętnie Niecierpek. – Wszyscy się dzisiaj rozbiegli, jakoby im ktoś soli na ogony nasypał. W kantorze sami pisarczykowie siedzą, nawet Krotoszowy zausznik, Jaszczyk go wołają, też z samego rana zniknął.
– Servenedyjka, powiadacie… – powtórzył powoli sługa Zird Zekruna. – Cóż, zda mi się, że poszkapiliście sprawę. Należało się tej Servenedyjce bliżej przyjrzeć.
Mroczek zerknął nerwowo na Niecierpka, bo łotrzyk źle znosił wyrzuty. Jednakże Rzeźnik postanowił tym razem zlekceważyć połajankę.
– Ano, posłałem za nią ludzi – oznajmił ze spokojem. – Nieczęsto się po ulicach pałęta wojowniczka z kapłanem o wygolonym łbie, tedy na pewno ktoś ich wcześniej lub później przydybie. Przed wieczorem będziecie ją mieli, związaną niczym wieprzek wokół własnej szabelki.
Mroczek poskrobał się po boku. Wprawdzie cięcie od sztyletu zasklepiło się bez śladu i nie odczuwał najlżejszego bólu, nie mógł się wszakże powstrzymać i raz po raz macał się po zranionym miejscu.
– Tak sobie myślę, że dobrze byłoby sprawdzić i tego Jaszczyka. Młody, tedy głupi. Łacniej przyjdzie coś z niego wydobyć.
Niecierpek mruknął coś na znak zgody i przywołał jednego z pleczystych drabów w hyclowskiej przyodziewie. Tkwili teraz po obu stronach wejścia do kantorku, skutecznie przepłaszając klientów i przyprawiając pisarczyków o rozstrój żołądka. Pogwarzył z nim chwilę przyciszonym głosem, po czym znów zwrócił się ku zleceniodawcy.
– W kantorze się nie opowiadał, dokąd go kapłan posyła, ale ma on matkę przy Krzywej i zwykle u niej za dnia bywa. Poślę tam ze dwóch chłopców.
Ciecierka skinął z zadowoleniem głową.
– Tedy Pod Krowim Łbem na wieści poczekamy – poddał Mroczek, rad, że obyło się bez kłótni.
– Ty pilniejszą masz teraz pracę – skarcił go powiernik Zird Zekruna. – W Wiedźmiej Wieży.
Mroczek mimowolnie uśmiechnął się na myśl o spotkaniu z dawnym hersztem, upokorzonym teraz srodze i w kajdanach.
– A skrzydłoń gdzie? – ocknął się nagle kapłan.
Rzeźnik skrzywił się boleśnie.
– Naszliśmy go za kantorkiem, jak po ogrodzie hasał. Sprytna gadzina. Ledwo zoczył, że go z czterech stron zachodzą z sieciami, w górę poleciał i tyleśmy go widzieli.
Kapłan aż sapnął ze złością na podobne partactwo.
– Owce wam na pastwisko pędzać, a nie szlachetne wierzchowce pętać – sarknął, po czym urwał gwałtownie, tknięty jakąś myślą. Pochylił się ku rzezimieszkowi i konfidencjonalnym tonem zapytał: – A nie zaświerzbiły was łapy? On wart tyle srebra, ile waży.
Mroczek chciał go ostrzec, ale ani się spostrzegł, jak kapłan miał na gardle nóż, w mgnieniu oka wydobyty przez Niecierpkowego kamrata. Sam przywódca hyclowskiego bractwa poruszał się z większą godnością – albo też spowalniała go tusza. Jednakże uchwyt wciąż miał mocny. Ucapił Ciecierkę za połę opończy i przyciągnął go ku sobie.
– A jak się wam zdaje, ile wasze ścierwo będzie warte?
– Nie więcej niż za brytana. Bo skóra marna – prychnął Mroczek, strącając kaptur z głowy Ciecierki. – Wyleniała.
Chociaż Niecierpek nie lubił, gdy wypominano mu profesję, na widok świeżo porośniętej włosem czaszki sługi Zird Zekruna parsknął szczerym śmiechem i odepchnął go lekko.
– Za zwierza nie ręczę – rzekł udobruchany – bo nie wiedzieć, kędy on się teraz obróci. Ale dziewkę wnet dostaniecie. A onego Jaszczyka może jeszcze prędzej.
– I zatroszczcie się dobrze, aby nikt inny jej tropem nie ruszył – przestrzegł kapłan.
– No, to się da zrobić. – Niecierpek uśmiechnął się paskudnie. – Za drobną opłatą.
* * *
Zaskoczona pojawieniem się Kiercha Jasenka, aby zyskać choć trochę na czasie, znów zasiadła przed zwierciadłem i zaczęła miarowo szczotkować włosy. Jak niecodzienny musi być taki widok dla kapłana, pomyślała, osobliwie zaś dla sługi Zird Zekruna, który zapewne jeszcze rzadziej niż słudzy innych bóstw miał sposobność towarzyszyć w niewieściej toalecie. Jednakże postanowiła nie oszczędzić mu tego drobnego zakłopotania. Niech patrzy, powiedziała sobie. Niech wreszcie zrozumie, kim jestem.
Widziała jego odbicie w lustrze. Stał tuż przy drzwiach, w smudze cienia, choć słońce wzeszło wysoko i wypełniało salę jasnymi refleksami. A Jasenka rozpamiętywała złocistą i błękitną wspaniałość miasta, jakże podobnego w swym przepychu do mężczyzny, przy którym od lat zwykła zasypiać i od którego tak się oddaliła ostatnimi dniami. Ale to minie, pomyślała, minie bez śladu, jak wiele wcześniejszych kłótni, słono okupionych łzami i brzękiem tłuczonej porcelany. Marchia mu wszystko opowie, a potem… potem znajdę sposób, żeby znów należał tylko do mnie. Zawsze przecież potrafiłam go znaleźć.
Znienacka Kierch wydał się jej w tej pełnej słońca i bogactw komnacie podobny do plamy brunatnego trądu. Nie chciała z nim więcej mówić ani słuchać, jak sączy jej w uszy jad i podbechtuje przeciwko księżniczce. Bo przecież, powiedziała w duchu – i zrozumienie tej prostej rzeczy ugodziło ją jak słoneczny promień, odbity na polerowanej tafli zwierciadła – on mnie wciąż nachodzi, odkąd żalnicka dziedziczka zjechała do Spichrzy. Przesiaduje w moich pokojach, wnosząc duszny odór własnych strachów i podsycając moje obawy, aż wreszcie przestałam je odróżniać. Nazbyt się zanurzyłam w jego nienawiść. Co więcej, zaczęłam jego oczami spoglądać na Zarzyczkę, zupełnie jakbym nie znała mojego księcia i zapomniała o grze, którą toczy.