Литмир - Электронная Библиотека

– Amen – wyszeptała któraś z mniszek.

– Jak widzicie, siostry – przemówiła poważnie przeorysza – rzecz jest nieprosta. Więcej wyłoży wam o niej drugi nasz gość zaszczytny, uczony Mikołaj z Kuzy, teolog, bakałarz wszechnicy heidelberskiej, decretorum doctor uniwersytetu w Padwie, kanonik trewirski, sekretarz tamtejszego arcybiskupa. Mąż latami młody, ale wielce już pobożnością i mądrością wsławion.

Młodzieniec w wieku Reynevana wstał. Wystąpił. Splótł dłonie. Witraż ze świętym Bonifacym opromienił go pięknie.

– Cherubin – zamruczała Weronika. – Chyba będzie mi się dzisiaj śnił.

– Mnie już się śni – zaszeptała nowicjuszka za plecami Jutty. Inne uciszyły ją syknięciami.

– Drogie siostry w Chrystusie – zaczął łagodnym głosem młody teolog. – Pozwólcie. Ni nauczał was będę, sam wciąż od wszechwiedzy daleki, ni przestrzegał, sam nie będąc bez grzechu. Pozwólcie mi po prostu podzielić się z wami tym, co mam w sercu.

Pełna oczekiwania cisza, zdawało się, aż dzwoni pod sklepieniem.

– Człowiek prawdziwie Boży – zaczął Mikołaj z Kuzy – żyje w skupieniu. Wolny od rzeczy ziemskich, zwraca się z czcią ku wiekuistej dobroci. Wówczas zakryte niebo odsłania się. Z oblicza miłości Bożej nagłe światło jak błyskawica przeszywa otwarte serce. W jego blasku Duch Boży przemawia do serca, mówiąc: Ja jestem twój, a ty jesteś moje, ja mieszkam w tobie, a ty żyjesz we mnie.

– Dwoje kochających się ludzi łączy podobna wspólnota. Pragnienie jednego jest pragnieniem drugiego. Jego żądza jest twoją żądzą…

Na twarzy kanonika Langenreutha pojawił się lekki wyraz zaniepokojenia. Zaś twarze wielu mniszek, przeoryszę wliczając, przyozdobiły tęskne uśmiechy.

– …bo jeśli miłość płynie od Boga, prawdziwie od Boga, nie masz w tym nic nieczystego. Miłość i żądza czyste są jak światłość, jak lux perpetua , jak natura nieskalanego grzechem ogrodu rajskiego.

– O siostro, siostro moja, w wielu jedna! Czekaj, czekaj cierpliwie, wytrwaj w pobożności i modlitwie. Aż nadejdzie dzień, gdy blask miłości zajaśnieje, gdy zjawi się ten, którego miłością obdarzysz. Nadejdzie suavissimus pełen powabu i powiedzie cię w hortus conclusus rozkoszy. Pragnienie, a później upojenie. Siła miłości upaja cię, pogrąża w doskonałej radości. Dusza, pełna radości, służy temu, którego miłuje tym goręcej, że nie skrywa swej nagości przed nagością jego niewinności…

Niepokój na obliczu Langenreutha był coraz bardziej zauważalny. Mniszki zaś rozmarzały się w zastraszającym tempie.

– Nazwie cię oblubienicą swą, miłość której słodsza jest niźli wino, a zapach olejków nad wszystkie balsamy! I rzeknie ci: Quam pulchrae sunt mammae tuae soror mea

– Jeśli to jest devotio moderna – szepnęła nowicjuszka z tyłu – to ja się zapisuję.

– O świcie pospieszycie pospołu do winnic, zobaczyć, czy kwitnie winorośl, czy pączki otwarły się, czy w kwieciu są już granaty: tam dasz mu miłość twoją. A piersi twoje…

– Święta Weroniko, patronko… Nie wytrzymam…

– …piersi twoje, które mandragorae dederunt odorem , to owoc, powiesz, który dla ciebie, miły mój, chowałam. I spełni się commixtio płci, wypełni się unio mystica . Spełni się, co naturalne, w obliczu Boga, który jest Naturą. Amen. Pokój z wami, siostry moje.

Konstancja von Plauen odetchnęła słyszalnie. Ciężko westchnął Oswald von Langenreuth. Kanonik Haugwitz otarł rzęsisty pot z czoła i tonsury.

* * *

– To jest nasza szansa – powtórzyła Weronika. – Nie możemy jej zmarnować.

Rozmawiały ukryte w komórce za piekarnią, ich zwykłe miejsce narad było zajęte, jedna z najmłodszych konwers miała rozwolnienie i okupowała necessarium bez przerwy.

– Nie kręć głową i nie rób min – zmarszczyła nos Weronika. – Ten teolog to nasza szansa, powtarzam. Przecież słuchałaś, co mówił i jak mówił. On, Jutto, myśli tylko o jednym, gwarantuję ci. Cały klasztor słuchał tej jego mowy, wszystkie widziały, co on miał w oczach. A miał tę mianowicie rzecz, o której obie bez przerwy myślimy.

– Może ty!

– Niech ci będzie. Może ja. I reszta klasztoru, czcigodną matkę von Plauen wliczając. Nie, nie mam zamiaru czekać, aż któraś nas ubiegnie i wpakuje mu się do łóżka. Napalony teolog pomoże nam w ucieczce, Jutto. Trzeba tylko pójść do niego, do domu gości. I przekonać go do naszej sprawy. Mam tu dwa patyczki. Nuże, wyciągaj. Krótszy idzie i przekonuje.

– Co ty… – Jutta cofnęła się, jak gdyby podawano jej nie dwa patyczki, lecz dwie żmije. – Ty chyba nie…

– Krótszy idzie – powtórzyła stanowczo Weronika. – I przekonuje Kuzańczyka do naszej sprawy. To nie będzie trudne. Myślę, że wystarczy porządne i solidne fellatio . Plus piersi, które mandragorae dederunt odorem . Ale jeśli okaże się, że to za mało, cóż, trzeba będzie pójść na commixtio płci wedle pełnego programu. Nagość przed nagością et cetera . Dalej, dalej, szkoda czasu. Krótszy patyczek bieży w hortus conclusus , dłuższy w tym czasie pakuje ekwipunek.

– Nie – żachnęła się Jutta. – Nie.

– Co nie?

– Ja nie mogę… Ja kocham Reynevana…

– I dlatego chcesz uciec. Dlatego musisz uciec.

Ona ma rację, pomyślała Jutta, ma absolutną rację. Mija rok mojej niewoli, rok od napadu na Biały Kościół. U dominikanek w Cronschwitz jestem już siedem miesięcy, tylko patrzeć, jak znowu zjawią się dziwni ludzie, by zabrać mnie i zawieźć do innego, jeszcze odleglejszego klasztoru. Rozdzielą mnie z Weroniką, a sama uciec nie zdołam. Ona ma rację. Teraz albo nigdy.

– Daj patyczek, Weroniko.

– To rozumiem. Jaki wyciągnęłaś? Długi! A więc krótki dla mnie, wysłuchała cichych modłów moja patronka. Pakuj juki, Jutto. Ja zaś spieszę do domu gości. Do teologa Mikołaja, który czeka tam suavissimus i pełen powabu.

* * *

Jutta, spakowana i przebrana, czekała w piekarni. Był nów księżyca, grudniowa noc ciemna była jak samo dno Gehenny.

Weronika wróciła dobrze po północy. Zarumieniona, spocona i zdyszana. Miała na sobie podbity futrem płaszcz, niosła tobołek. Udało się, pomyślała Jutta, naprawdę się jej udało.

Nie traciły czasu. Prędziutko przebiegły dziedziniec pod dom gości, weszły w mrok sieni. Mikołaj z Kuzy czekał na nie, palcem na ustach nakazał milczenie. Poprowadził je do stajni, gdzie przy nikłym świetle kaganka pachołcy siodłali dwa konie. Jutta włożyła podany jej kożuszek, naciągnęła kaptur, wskoczyła na siodło.

Mikołaj z Kuzy odprawił pachołków. Po czym objął Weronikę i pocałował. Pocałunek trwał. I trwał.

Dość długo. Zniecierpliwiona Jutta zachrząkała znacząco.

– Czas na was, sorores – opamiętał się Mikołaj z Kuzy. – Czas. Idziemy.

– A któż tam? – zaburczał Brunwart, świecki klasztorny servus , stróż i odźwierny domu gości. – Kogo tam po nocy diabeł niesie? Zaraza na wasze…

Rozpoznał kanonika, zamilkł, skłonił się głęboko. Kuzańczyk bez słowa wepchnął mu do rąk brzęczącą sakiewkę. Brunwart zgiął się w ukłonie.

– Otwieraj wrota. Wypuść moich służących, wysyłam ich w pilnych sprawach. I gębę na kłódkę.

– Jako żywo… Wasza wielebność… Noc, ciemna jak dno Gehenny. Zimno.

– Ta droga wiedzie do Weida. Ta druga do Zwickau i dalej do Drezna. Żegnajcie, miłe siostry. Niech was Bóg prowadzi. I szczęśliwie doprowadzi do waszych bliskich.

– Żegnaj… miły Mikołaju.

Podkowy zastukały na kamieniach.

80
{"b":"89095","o":1}