Литмир - Электронная Библиотека

– Kompania Fuggerów ma wykupiony w Rzymie ryczałtowy odpust.

– Wyklętemu kubka wody nie lza podać, cóż dopiero przyjmować w kantorze i wchodzić w konszachty. Gdyby to doszło do Świętego Oficjum…

– Kompania Fuggerów – przerwał spokojnie urzędnik – wyjaśni i uładzi swe sprawy ze Świętym Oficjum. Tak, jak to czyniła do tej pory. To znaczy szybko i gładko. To samo dotyczy biskupa wrocławskiego. Któremu waść służysz, panie Grellenort.

– Fuggerowie – powiedział po chwili Pomurnik – nie powinni kryć Reinmara z Bielawy. Kompania poniosła wszak z jego winy poważną stratę finansową. To przecie on obrabował poborcę, wiozącego ściągnięty od was podatek. Który w wyniku tego incydentu musieliście zapłacić jeszcze raz. To poważna strata w bilansie…

– Kompania umie sobie radzić z bilansem. Zatrudnia w tym celu księgowych.

– A prestiż firmy? Cóż to, Fuggerowie pozwolą się bezkarnie rabować? Nie zrewanżują się rabusiowi?

Urzędnik kompanii Fuggerów złożył dłonie, splótł palce i długo wpatrywał się w twarz Pomurnika.

– Zrewanżują się – powiedział wreszcie. – Z czasem. Tego możecie być pewni.

– Winowajcą napadu na kolektora jest Reinmar von Bielau. Schwytanie go…

– Panie Grellenort – przerwał urzędnik. – Obrażacie moją inteligencję. A tym samym prestiż kompanii Fuggerów, który rzekomo leży wam na sercu. Nie wracajcie już do tych kwestii, proszę. Ani do napadu na kolektora, ani do Reinmara z Bielawy. Osoby, która, jak już zdążyłem was upewnić, w ogóle nie jest nam znana.

– A kanonik Otto Beess? To również nie znana wam persona? A Bartłomiej Eisenreich, który zdeponował na rzecz Reinmara z Bielawy znaczną sumę w tym kantorze?

– Macie do mnie coś jeszcze, panie Grellenort? – urzędnik wyprostował się. – Jakieś inne sprawy? Takie, w których Kompania Fuggerów może być pomocna? Jeśli nie…

– Niegdyś – Pomurnik nie ruszył się z miejsca – inaczej przebiegały nasze rozmowy. Znajdowaliśmy wspólny język. I obustronnie korzystne interesy. Wiele było wspólnych interesów. Niezawodnie pamiętacie. Czy może mam przypomnieć?

– Niezawodnie pamiętamy – uciął urzędnik. – My wszystko pamiętamy. Wszystko jest w księgach, panie Grellenort. Każdy rachunek, każdy debet, każdy kredyt. I wszędzie zgadza się saldo, co do feniga. Buchalteria to podstawa ładu. A teraz… Piasek w klepsydrze niemal się przesypał. Kolejni interesanci czekają…

– Wyczuliście koniunkturę. – Pomurnik nadal nieruchomo tkwił w fotelu. – Wywęszyliście waszymi psimi nosami kupczyków, skąd wiatr wieje. Kiedyś, gdy szło o wasz zysk, my byliśmy dobrzy. Kłanialiście się nam w pas, nie szczędziliście zachodów, nie żałowaliście łapówek i bakszyszów. Dzięki nam zdobywaliście pozycję, dzięki nam wykańczaliście konkurencję, dzięki nam obrastaliście w tłuszcz. A teraz kumacie się z naszymi śmiertelnymi wrogami, czarownikami, husytami i Polakami. Nie za wcześnie? Fortuna kołem się toczy. Antychryst, mówią, nadchodzi. A o Łucku na Wołyniu słyszeliście? Dziś mniemacie nas słabymi, pokonanymi, pozbawionymi wpływów, nieperspektywicznymi, więc wykreślacie nas ze swych ksiąg, stornujecie z bilansów. Nie doceniacie sił, które za nami stoją. Mocy, którymi dysponujemy. A są to, upewniam was, moce wielkie. Największe, jakie zna natura. I takie, których natura nie zna.

Wyciągnął dłonie, rozpostarł palce. U każdego z paznokci pojawił się nagle cienki i siny języczek płomienia, rosnący błyskawicznie i zmieniający barwę na czerwoną, a potem białą. Na lekki ruch palców płomień wybuchnął z potężną siłą, otoczył ręce Pomurnika skłębioną masą ognia. Pomurnik przelał ogień z dłoni do dłoni, wykonał gest. Ogień oblizał skraj zdobionego sztukwerkiem stołu, migocącą kurtyną wzniósł się, tańcząc, niemal sięgając rzeźbionych belek powały.

Urzędnik nie drgnął nawet. Nawet nie zmrużył oczu.

– Ogień kary – powiedział wolno Pomurnik. – Ogień na strzesze domostwa. Ogień w składzie towarów. Ogień stosu. Ogień Piekła. Ogień czarnej magii. Najpotężniejszej siły, jaka istnieje.

Cofnął dłonie, strzepnął palcami. Ogień znikł. Bez śladu. Bez swądu nawet. Nie zostawiając nigdzie nawet znaku spalenizny.

Urzędnik Kompanii Fuggerów powoli sięgnął do sekretarzyka, wyjął coś stamtąd, gdy cofnął rękę, na blacie stołu pozostała złota moneta.

– To jest florino d’oro – powiedział wolno urzędnik Kompanii Fuggerów. – Floren, zwany też guldenem. Średnica około cala, waga około ćwierci łuta, dwadzieścia cztery karaty czystego kruszcu, na awersie florencka lilia, na rewersie święty Jan Chrzciciel. Niechaj przymknie pan powieki, panie Grellenort, i wyobrazi sobie takich florenów więcej. Nie sto, nie tysiąc i nie sto tysięcy. Tysiąc tysięcy. Millione , jak mówią Florentczycy. Roczny obrót Kompanii. Niech pan sobie to wyobrazi, postara się zobaczyć to mocą imaginacji, oczyma duszy. A wtedy ujrzy pan i pozna prawdziwą moc. Prawdziwą siłę. Najpotężniejszą, jaka istnieje, wszechmocną i niezwyciężoną. Uszanowanie, panie Grellenort. Zna pan drogę do wyjścia, nieprawdaż?

* * *

Choć wiosenne słońce aktywnie wpychało swe promienie w wąskie okna kościoła Świętej Elżbiety, w nawie bocznej panował mrok. Grajcarek nie widział osoby, z którą rozmawiał, nawet zarys postaci umykał jego oczom. Wyczuwał tylko jej zapach, nikły, ale rozpoznawalny aromat rozmarynu.

– Niewiele wskórał Grellenort – zeznał usłużnie. – Na mieście mówi się, że próżno się stara, że Reinmara z Bielawy nie dostanie, bo ów dawno uciekł za siedem gór. Gdy od Fuggerów go wyproszono, sroga cholera Grellenorta ogarnęła, z biskupem bardzo się też był skłócił. Zakazywał mu biskup do dominikanów chodzić i Świętemu Oficjum się naprzykrzać, aliści Grellenort nie usłuchał. Tyle wiem.

Ukryta w ciemności postać nie poruszyła się.

– Bardzo jesteśmy ci wdzięczni – powiedziała miękkim, podniecająco modulowanym kobiecym altem. – Bardzo wdzięczni. Niechaj ta mała sakieweczka choć symbolicznie wyrazi, jak bardzo.

Zabrzęczało srebro. Szpieg ukłonił się nisko, wepchnął sakiewkę do kieszeni. Z trudem. Bo bynajmniej nie była mała. Ale po dwóch miesiącach szpiegowania Grajcarek zdążył już przywyknąć do figur retorycznych mówiącej altem kobiety.

– Zawsze usłużę – zapewnił, kłaniając się. – Jakby co było nowego… U biskupa, znaczy… Jeśli jakieś informacje… Zawsze doniosę waszej łaskawości.

– I zawsze spotkasz się z naszą wdzięcznością. Jeśli zaś już przy informacjach i donosach jesteśmy, nie obiło ci się o uszy nazwisko Apolda? Jutta de Apolda? Dziewczyna, którą więzi Inkwizycja?

– Nie, pani, o tym nic nie wiem. Ale jeśli chcecie, mogę spróbować…

– Chcemy. A teraz odejdź w pokoju.

Mówiąca altem i pachnąca rozmarynem kobieta wstała, światło z okien padło na jej twarz. Szpieg natychmiast spuścił wzrok, schylił głowę. Instynkt ostrzegał go, że lepiej nie patrzeć.

– Wielmożna pani?

– Słucham.

– Zdradzam biskupa i donoszę na niego, bo mam złość… Aleć to duchowny, sługa Boży… Będę za to potępiony?

– Znowu biskup ci się naraził? Czym tym razem?

– Tym, co zawsze. Matkę moją znieważa. Wiecie wszak, pani, ojciec mój był kobold, ale matka moja dobrą i przyzwoitą była niewiastą…

– Twoja matka była żydówką – przerwała mówiąca altem kobieta. – Z przechrzczonych rodziców, ale to niczego nie zmienia. Po matce i ty jesteś żydem, ojciec się nie liczy, nieważne, kobold, skrzat, faun, centaur, a choćby i smok latający. Jesteś żydem, Grajcarek. Chodziłbyś do synagogi, wiedziałbyś, że w Dzień Sądu czeka żyda albo Ogród Edenu, albo ogień gehenny, w zależności od uczynków żyda, tych dobrych i tych złych. Uczynki zapisywane są w Księdze. To bardzo stara Księga, wręcz odwieczna. Kiedy zaczęto ją spisywać, nie było biskupów, nawet tego słowa nie znano. Nie masz się więc czym martwić. Gdybyś donosił na rabina, o, to byłby powód do niepokoju.

* * *

Douce von Pack zatoczyła koniem, poderwała go do galopu, w pełnym pędzie miotnęła oszczepem. Grot z głuchym stukiem wbił się w słup przy wrotach, drzewce zadrżało. Dziewczyna odchyliła się w kulbace, wyhamowała konia do kłusa.

– Skaranie boskie – pokręcił głową Ulryk Pack. – Utrapienie mam z tą dziewką.

– Za mąż wydajcie. Niechaj się mąż trapi.

– To może wy się skusicie; panie Czirne? Chcecie? Dam wam ją choćby dziś. A na posagu nie poskąpię.

– Pięknie dziękuję. – Hayn von Czirne popatrzył na wbity w słup oszczep. – Ale nie skorzystam.

– Panie von Hunt?

– Wybaczcie – Kuczera von Hunt wzruszył ramionami – ale wolę takie, co szydełkują.

* * *

Dzwon u dominikanów bił na nieszpór. Zachodzące słońce malowało szybki w oknie czerwienią, purpurą i złotem.

– Jego wielebność inkwizytor jest nieobecny – odpowiedział ze swym polskim akcentem Łukasz Bożyczko. – Wyjechał.

Pomurnik już dwa razy próbował czarnej magii, dwakroć skrycie rzucanymi zaklęciami usiłował zastraszyć diakona i zmusić go do uległości. Zaklęcia nie poskutkowały, zamiar spełzł na niczym. Było oczywistym, że to za sprawą czarów ochronnych. Cała rezydencja papieskiego Oficjum, pomyślał Pomurnik, a kto wie, może i cały Święty Wojciech są zapewne obłożone blokadą. Bo przecież nie do wyobrażenia jest, by zaklęcia znał i umiał ich używać Bożyczko, ten ofermowaty księżulo.

– Wyjechał – powtórzył za diakonem. – Do Rzymu pewnie, ad limina ? Nie musisz odpowiadać, Bożyczko, to jasne, że Hejncze nie powiedział ci, dokąd jedzie. Powodu wyjazdu, odgaduję, też nie zdradził. Inkwizytor nie opowiada się byle komu. Ale może chociaż określił datę powrotu?

– Także w kwestii powrotu – twarz Łukasza Bożyczki była jak wykuta z granitu – jego wielebność inkwizytor nie uznał za celowe się opowiadać. Co się wszakoż tyczy powodu peregrynacji, to ten wiadomy jest wszem.

– Słucham, niechaj będzie wiadomy i mnie.

34
{"b":"89095","o":1}