Литмир - Электронная Библиотека

Jeńców odprowadzono. Gebhard Ungerath wrzeszczał i klął, Gilbert płakał, lał łzy, nie bacząc na wstyd. Paszko Rymbaba obejrzał się.

– Reinmar! – zawołał żałośnie. – A ja? Wybaw i mnie!

– Nie, Paszko.

– A czemu?

– Zakazali.

Reynevan zwrócił się ku uwolnionym za jego wstawiennictwem Eberwinowi von Kranz i cherubinowatemu rycerzykowi. Kranz patrzył na niego ponuro.

– Wiem – powiedział chrapliwie – czemu taka mi od ciebie łaska, Bielau. Rymbaba mi powiedział. Nie przedłużajmy zatem tej żałosnej sceny. Chcesz wiedzieć, przez co wpadłeś we Wrocławiu? Przez przypadek. I przez długi jęzor Wilkosza Lindenaua. Ów wdzięczny ci był. Chwalił dobroć i szlachetność. Za bardzo, za często, za głośno. Mogę iść?

Więc to nie Achilles, nie Allerdings, Reynevan aż westchnął, tak mu ulżyło. I nie Felicjan! Nie wszystko zatem stracone, Felicjan wciąż szuka Jutty… A może już znalazł?

– Hmm, hmm…

Podniósł głowę. Eberwin poszedł już sobie, przed nim stał rycerzyk z włosami skręconymi w złote kędziorki.

– Ja natomiast, mości panie – przemówił drżącym lekko głosem – całkiem nie pojmę, dlaczegoście mnie uwolnili. Nie wiem ni miana waszego, ni herbu. Aleście husyta. Wiedzcie tedy, że mi wiara katolicka i cześć rycerska wchodzić z kacerzem w żadne bliższe konwikcje nie pozwala. Ale i to wiedzcie, żem wam za uwolnienie zobowiązań. Dług spłacę, przed Bogiem to przysięgam.

– Husycie przysięgasz?

– Bóg mi wskaże, jak przysięgę wypełnić, by bez grzechu było i bez obrazy wiary.

– Bóg – Reynevan spojrzał mu w oczy – twą przysięgę słyszał. A jak wypełnić, mogę ci zaraz rzec. Toast wzniesiesz.

– Hę?

– Wzniesiesz i wypijesz zdrowie damy mego serca. Panny… Nikoletty Jasnowłosej. Ale nie inaczej, jak na twym własnym weselu, panie Wolframie Pannewitz. Na swadźbie z panną Katarzyną Biberstein. Wtedy i tylko wtedy przysięgę uznam za spełnioną. A ciebie za człeka honoru.

Wolfram Pannewitz zbladł i zaciął usta. Potem poczerwieniał silnie.

– Wiem już, kim jesteście – przełknął ślinę. – Bo i słyszałem wiele… Skorzyście, baczę, pannę z dzieckiem mi swatać… Jakiż to powód po temu macie, hę? Może ów dzieciak…

– Nie bądźże durniem, Pannewitz – przerwał mu cicho Reynevan. – Jedź na Stolz. Spojrzyj na chłopaczka. A potem w zwierciadło. Gadać z tobą o tym więcej nie myślę.

– Bóg słyszał – dorzucił, głośniej, by wszyscy słyszeli. – Bóg słyszał, coś przysiągł.

– Reynevan – wezwał niecierpliwie Urban Horn. – Jedźmy. Nie przedłużaj tej żałosnej sceny.

17
{"b":"89095","o":1}