Литмир - Электронная Библиотека

– Zbawco!

– Ucieczko nasza!

– Dobroczyńco!

Pod nogi Pomurnika sypały się kwiaty. Matki wyciągały ku niemu dzieci, by raczył pobłogosławić. Czeladnicy cechowi klękali. Biedota rzucała się do nóg, skąd była szybko i skutecznie wykopywana przez ludzi von Hunta.

– Pod twoją obronę!

– Bądź nam ratunkiem!

– Wodzu, prowadź!

Za Pomurnikiem dreptał ojciec Felicjan Gwisdek, obecnie von Gwisdendorff, za wierność i zasługi podniesiony przez biskupa na prebendę i urząd kanonika w kolegiacie Świętego Krzyża. Ojciec Felicjan uśmiechał się do tłumu, błogosławił i marzył. O tym, że wkrótce to on będzie szedł przodem, a Pomurnik z tyłu. Kuczera von Hunt też się uśmiechał, zaciskając zęby, odtrącał natrętów.

– Wszystko rozpatrzymy – obiecywał z uśmiechem Pomurnik, odpychając wyciągane ku niemu petycje i prośby. – Wszystko drobiazgowo rozpatrzymy… Winnych ukarzemy! Zapanuje prawo! I sprawiedliwość!

– Won – syczał do petentów Kuczera. – Won, bo kopnę…

– Nastanie złoty wiek dla Wrocławia… – Pomurnik pogładził po główce kolejną dziewczynkę z bukiecikiem. – Złoty wiek! Po zwycięstwie nad wrogami!

– Ale walka jeszcze nie skończona! – obwieszczał głośno. – Jeszcze gad nie dobity! Musicie być gotowi do ofiar i wyrzeczeń…

Urwał, widząc stojącą tuż przed nim jasnowłosą dziewczynę. Jej twarz kogoś Pomurnikowi przypominała. Niepokojąco przypominała. Jej twarz, pomyślał, jest starsza od niej samej.

Wyciągnął rękę do błogosławieństwa. Coś kazało mu ją cofnąć.

– Czy ja cię znam?

– Jestem Sybilla z Bielawy – powiedziała dźwięcznie dziewczyna. – Córka Piotra, zwanego Peterlinem. Giń, morderco.

To stało się szybko. Tak szybko, że Kuczera von Hunt spóźnił się z reakcją. Nie zdążył ani odepchnąć Pomurnika, ani obezwładnić dziewczyny. Ta zaś wydobyła spod opończy krótki praski „zdradny” samopał i z odległości pół kroku wypaliła Pomurnikowi prosto w pierś.

Wszystko okutał gęsty dym, w którym dziewczyna znikła jak duch. Jak zjawa. Jak mara senna.

Tłum rozstąpił się z krzykiem, rozbiegł, rozproszył. Pozwalając Reynevanowi widzieć.

Widział, jak postrzelony Pomurnik zatoczył się, ale nie upadł. Jak spojrzał na okopconą i zakrwawioną pierś, na wbite kulą w ciało ogniwa złotego łańcucha. Jak zaśmiał się dziko.

– Łapcie ją… – stęknął, łapiąc oddech. – Chwytajcie… Skórę z suki pasami zedrę…

– Ranniście!

– To nic… Nic mi nie jest… Trzeba trochę więcej, by mi zaszkodzić… Zwykła kula to za ma…

Urwał, zakrztusił się, oczy wyszły mu z orbit. Z gwałtownym kaszlem buchnęła mu z ust czarna posoka. Wrzasnął, zakrzyczał, zakrakał. Zrozumiał. Zrozumiał to też Kuczera. Zrozumiał skulony na ziemi kanonik Felicjan. Zrozumiał patrzący Reynevan.

To nie była zwykła kula.

Pomurnik zakrzyczał. I zaskrzeczał, a nim skrzek przebrzmiał, na oczach wszystkich zmienił się w czarnego ptaka. Ptak ciężko zatrzepał skrzydłami, wzbił się, pofrunął, siejąc kroplami krwi, nad Odrę, w stronę Ostrowu Tumskiego. Nie uleciał daleko. Wszyscy widzieli, jak nad rzeką ptak wśród makabrycznego wizgu i skrzeku przemienił się w wielkiego, niekształtnego, tryskającego krwią ptakostwora, wierzgającego nogami i machającego skrzydłami. Metamorfoza dokonywała się na oczach wszystkich, w szare wody Odry potwór upadł już w postaci człowieka. Konającego człowieka ze złotym łańcuchem na piersi.

Woda zamknęła się nad trupem. Została krwawa, rozwłóczana nurtem piana.

* * *

Trup Pomurnika zatrzymał się na izbicy Długiego Mostu, wczepiony w naniesione gałęzie. Unosił się na wodzie, twarzą w dół, kołysany nurtem, dobrą godzinę. Wreszcie spłynął, woda poniosła go wzdłuż młynów, na piaszczyste łachy, gdzie kilkakroć osiadał na płyciznach. Potem porwał go silniejszy prąd, posyłając znów pod lewy brzeg, na Garbary, w śmierdzące ścieki warsztatów skórniczych. Kręcąc się w wirach, dopłynął do Jazu Sokolnickiego, woda przeniosła go przez tamę.

Na głębi za wyspą kręcący się w wirach topielec przyciągnął uwagę ogromnego odrzańskiego suma. Ale trup był wciąż zbyt świeży, by można było wyszarpać z niego mięso, targająca zwłoki wielka ryba zdołała jedynie obrócić je na wznak. Gdy więc Pomurnik wpłynął na rozlewisko przy Szczepinie, obsiadły go rybitwy. Do Bytynia dopłynął już bez oczu, z dwiema krwawymi dziurami w twarzy.

W Popowicach pojący krowy pastuszkowie pokazywali go sobie palcami.

Było późne popołudnie, gdy dopłynął na wysokość Kleczkowa. Do umocnionej faszyną ostrogi.

Na ostrodze siedział rybak w słomianym kapeluszu, uzbrojony w leszczynowe wędzisko. Przez chwilę patrzył na obracającego się we wstecznym prądzie topielca. Na jego czarne włosy, falujące w wodzie jak anemony. Na ptasią twarz i ptasi nos…

– Nareszcie! – Rybak skoczył na równe nogi. – Nareszcie! Chwała filozofom!

– Przypłynąłeś, Birkarcie von Grellenort! – krzyczał Wendel Domarasc, pląsając jak dziki i wymachując rękami. – Długo czekałem, cierpliwie, tak, cierpliwie czekałem nad rzeką! Aż wreszcie przyniosła cię Odra! I mogę na ciebie popatrzeć! Och, jakem rad, mogąc na ciebie popatrzeć!

Trup odbił się od ostrogi, zakręcił, wpadł w nurt. Były husycki szpieg pomachał mu na pożegnanie.

– Kłaniaj się ode mnie Bałtykowi!

I to byłby koniec opowieści. Completum est quod dixi de Operatione Solis .

Finis coronat opus . Skończyłem. I utrudziłem się setnie. Explicit hoc totum , a ty, miła dzieweczko, infunde mihi potum! Nalewaj, nalewaj! Wypiję na drogę kufelek świdnickiego. Albo dwa.

Bywajcie, szlachetni i dobrzy panowie. Niechaj opatrzność chroni was na szlaku od nieszczęścia i złej przygody. Nie, nie, rzekłem, koniec to koniec, więcej bajać nie będę. Bo dalej fantazja moja nie nadąży.

Dalej fantazja moja nie nadąży.

A już wtórzyła pragnieniu i woli.

Jak koło, które w parze z kołem, krąży

Miłość, co wprawia w ruch słońce i gwiazdy.

L’ amor che move il sole e l’altre stelle…

Dziwnie chodzi jakoś za mną ten Dante…

Koniec mowy. Bo choć, jako mądrze rzecze Eklezjastes, pisaniu wielu ksiąg nie ma końca, kończyć jednak trzeba. Mus taki.

Na mnie już czas. Do Konstantynopola daleka droga, a chciałbym jeszcze przed Adwentem zobaczyć żagle na Morzu Marmara, Złoty Róg i Bosfor.

Chcę zobaczyć moje marzenie. Zanim bezpowrotnie zniknie.

Bywajcie w zdrowiu. A na odchodnym… Zaprawdę powiadam wam, każdemu z osobna: pomnij na Eklezjastę. Primo: omnia vanitas , wszystko to marność. Secundo: wszystkiego tego wysłuchawszy, Boga się bój i przykazań Jego przestrzegaj, bo cały w tym człowiek!

Bóg bowiem każdą sprawę wezwie na sąd, wszystko, choć ukryte: czy dobre było, czy złe.

Czy dobre, czy złe.

108
{"b":"89095","o":1}