Restauracja U Michalskich świeciła wszystkimi światłami. Musiał być duży ruch. Jakub stał kilkanaście metrów dalej i wpatrywał się w okna. Rozpoznawał kelnerów i domyślał się, jakie podają dania. Prawie czuł ich zapach. Mógłby udekorować talerz z zamkniętymi oczami i wszystko byłoby na swoim miejscu. Z pamięci odtwarzał każdy ruch. Krojenie składników, szum wody płuczącej warzywa, stukot misek, nacisk noża zawsze na to samo miejsce dłoni. Ucieranie masy do ciastek, słodki zapach pianki owocowej i czekolady. Pośpiech, gorąco, gwary rozmów i stukot drzwiczek, przez które wynoszono potrawy na salę. Do innego świata, gdzie grała delikatna muzyka, a kelnerzy poruszali się powoli i z gracją.
To było jego życie. Dawne.
Był kucharzem z talentem i pasją. Ogromnie zaangażowanym w swoją pracę. I paradoksalnie właśnie to doprowadziło go do katastrofy. Starał się za bardzo.
W walizce, która stała teraz oparta o jego kolano, znajdowały się wszystkie ukochane przybory kuchenne. Wysłużony nóż, ulubiona tarka, stary fartuch i zeszyt z zagiętymi rogami, o kartkach poplamionych, pochlapanych, miejscami przezroczystych od tłuszczu. Znajdowały się tam najcenniejsze przepisy. Na początku te wyniesione z rodzinnego domu, przekazywane z matki na córkę, aż wreszcie w ręce pierwszego syna, który odnalazł w sobie pasję kulinarną. Potem te ze szkoły, następnie z internetu, a na koniec własne, autorskie.
Były dobre. Wiedział o tym. Zygmunt Michalski nie dałby się nabrać na byle co. Tak doświadczonego kucharza nie można oszukać. A on prawdziwie zachwycił się propozycjami młodego chłopaka, którego jego córka przyprowadziła do domu. Był to jednak podziw bardzo egoistyczny. Nastawiony wyłącznie na zysk jednej strony.
Jakub poczuł wściekłość. Michalski zniszczył jego marzenia, czyste młodzieńcze przekonanie, że praca to piękna sprawa, że talent prowadzi do spełnienia. Ostatnie lata pokazały mu, że o wiele prościej być cynicznym, wyrachowanym i nie zważać na nic.
Michalski wygrał. Pozostał w swojej restauracji, zgarnął wszystko, na co razem pracowali, i teraz był tam, w środku. A Jakub stał na chodniku jak wyrzutek, pozbawiony pracy, dachu nad głową i jakiegokolwiek pojęcia, co powinien teraz zrobić. Miał ochotę pokazać Michalskiemu, gdzie jego miejsce, pokonać w wielkim stylu rodem z amerykańskiego serialu. Otworzyć nową restaurację i zakasować człowieka, który odebrał mu tak wiele.
Ale to była Polska. Tu się nie da z minuty na minutę zacząć od zera. Twarde realia pokonują czasem człowieka szybciej, niż kręci się jeden odcinek rzeczonego amerykańskiego serialu o sukcesie.
Jakub zacisnął dłonie. Jak miał pokazać swoim ukochanym kobietom, że to one są dla niego najważniejsze? Był teraz gotów na każde poświęcenie. W tym także, by zrezygnować z zawodu. Rzucić tym wszystkim, choćby tylko po to, by udowodnić Agnieszce, że naprawdę chce zacząć od początku.
Odwrócił się powoli od swojego dawnego życia. Zrobił kilka kroków. To było niewiarygodnie dziwne uczucie: nie mieć dokąd pójść. Bez terminów, naglących zadań, pośpiechu, obowiązków. Ale też bez własnego miejsca na ziemi, dachu nad głową, bliskich.
Nie mógł nawet zadzwonić do rodzinnego domu. Na samą myśl, że miałby się przyznać do takiej przegranej, robiło mu się niedobrze. Mama była z niego tak bardzo dumna. Opowiadała każdej ciotce o jego wspaniałej pracy w pięknej restauracji, o tym, że niedługo stanie się jej właścicielem. Uwielbiała Martynkę i tylko za Agnieszką niespecjalnie przepadała, choć starała się to ukrywać, jak tylko mogła. Składał ten fakt na karb odwiecznego konfliktu na linii synowa – teściowa. Ale może było w tym coś więcej? Może mama od początku wiedziała to, o czym on przekonał się dopiero teraz. Że Agnieszka ma także swoją mroczną stronę. Jakiś nigdy niewypowiedziany potężny żal? Potrafi być okrutna i bardzo twarda. A jej miłość może się skończyć szybciej, niż ktokolwiek się spodziewa?
Przeszedł jeszcze bez celu kawałek i wyciągnął telefon. Należało poszukać jakiegoś noclegu. Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się przed lokalem, w którym smutna, miła dziewczyna poczęstowała go jajecznicą. Spojrzał z ciekawością w okno, ale stolik w najładniejszym miejscu tym razem był pusty. W oddali widać było portret babci. Zaciekawił się, co słychać. Czy dziewczyna się poddała? Sprzeda swój spadek? Zamknie restaurację?
Wszedł do środka. Nic się tutaj nie zmieniło. Nadal pachniało niezbyt apetycznie, a na pustych stolikach osadzały się drobinki kurzu wyraźnie widoczne pod światło.
– Dobry wieczór – powiedział.
Na te słowa z zaplecza wyskoczyła Karolina jednym susem niczym tost z opiekacza.
– O! – ucieszyła się. – Mamy nawet stałego klienta. Witam serdecznie. – Uśmiechnęła się, ale nie było w tym powitaniu prawdziwej radości, raczej wisielczy humor. Jakub domyślił się bez trudu, że sprawy nie mają się dobrze.
– Przyszedłem na kolację – powiedział i z ulgą postawił walizkę pod ścianą. – Może być nawet jajecznica. Szczerze powiedziawszy, znowu mi wszystko jedno.
– Dlatego jest pan moim jedynym stałym gościem. – Uśmiechnęła się tym razem szczerze. – Nasze aktualne sytuacje życiowe idealnie się synchronizują. Ja też jestem w dołku.
– Jest aż tak źle? – zapytał. On sam osiągał właśnie rekordowo najniższe poziomy pod każdym względem. Nie życzył tej miłej dziewczynie nawet części takich kłopotów.
– Tak – powiedziała z westchnieniem i usiadła. – Właściwie to już nie działamy. Jest otwarte, bo na myśl, że miałabym tu siedzieć sama w zamkniętym pomieszczeniu, dopada mnie klaustrofobia. Czasem ktoś wpadnie na kawę i mogę poudawać przed samą sobą, że coś robię, walczę. Ale prawda jest taka, że już przegrałam. Właśnie trwa końcowe odliczanie.
Jakub pokiwał głową.
– Ale kolację dostaniesz. – Karolina się zerwała.
– Kucharz mi przygotuje? – zapytał. Kompetencje zawodowe tego kolegi po fachu skrycie go fascynowały. Nie miał pojęcia, jak można latami pracować w branży, do tego stopnia nie mając kwalifikacji.
– Nie. Jego już nie ma – odparła Karolina. – Trzy zaległe pensje to i tak bardzo dużo. Nie chciałam do tego dokładać ani jednego dnia, za który nie będę mogła zapłacić.
– A kelnerka?
– Sama się zwolniła – westchnęła Karolina. – Znalazła coś lepszego. Dziwię się, że tak długo tu wytrzymała, ofert pełno na każdej ulicy. Słyszałam, że robiła to wyłącznie dla szefa. Cokolwiek to znaczy – dodała smutno.
– Co masz na kolację? – zapytał, żeby ją choć na chwilę odciągnąć od ponurych rozważań. Czuł, że jej sytuacja może być rzeczywiście równie zawiła i pokręcona jak jego własna.
– Możesz pójść do Michalskich – zastrzegła się od razu. – To naprzeciwko. – Wskazała dłonią doskonale znane mu miejsce. – Uczciwie ci mówię, że zjesz tam sto razy lepiej niż u mnie. A ceny też mają tam całkiem przyzwoite. Ponoć gotuje tam jeden z najzdolniejszych kucharzy w Krakowie.
– Słyszałaś o nim? – Jakub mimo woli poczuł dreszczyk emocji i palącą ciekawość.
– Tutaj chyba każdy słyszał. Wiesz, to trochę taka historia, w którą trudno uwierzyć. Młody chłopak, bardzo zdolny, przyjechał do Krakowa z pustymi rękami. Zakochał się w córce właściciela i zrobił u Michalskich prawdziwą rewolucję. Opracował nowe wspaniałe menu i niedługo przejmie restaurację. Dobrze wiedzieć, że takie rzeczy naprawdę przydarzają się ludziom. Że świat nie jest tylko beznadziejnym miejscem, które bardzo surowo karze za naiwność, za zaufanie… za miłość… – dodała ciszej.
Co miał jej powiedzieć? Że ta bajkowa opowieść o jednym sprawiedliwym nagrodzonym za swoją pracowitość i talent jest również fikcją? Że ten rzekomo bardzo uzdolniony młody człowiek właśnie siedzi przed nią zrezygnowany i z poczuciem całkowitej przegranej?
– Pomogę – powiedział. – Zróbmy razem tę kolację. Proszę się nie bać. Znam się trochę na gastronomii.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– I wybrał pan to miejsce, by zjeść? – Wyraźnie nisko oceniła jego zawodowe kompetencje.