Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Każda sobota należy do ciebie – powiedziała szybko Agnieszka.

Nie chciał o tym gadać na klatce schodowej, ale jednocześnie czuł się znużony. Po podróży, po tym, jak odbił się od ściany ze wszystkimi swoimi nadziejami na zgodę, miał dość i chciał temat jak najszybciej zakończyć.

– Nie mogę co weekend pędzić tak daleko.

– To już nie jest mój problem. – Wzruszyła ramionami i obserwowała jego reakcję.

– Oczywiście.

– Nie oczekujesz chyba, że się z powrotem przeprowadzę do Krakowa? – zapytała, atakując coraz mocniej.

– Ja już niczego nie oczekuję – odparł Jakub. – Ale chcę się widywać z córką także w tygodniu. I to ja się przeniosę bliżej, choć nie jest to dla mnie łatwa decyzja, zważywszy na sytuację.

– Zrobisz, jak uważasz – powiedziała Agnieszka i nacisnęła guzik przywołujący windę.

Odwrócił się. Nie mógł dłużej patrzeć na jej zaciętą minę. Wszedł do mieszkania, zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie całym ciężarem ciała. Czuł się okropnie. Szybko rzucił Agnieszce w twarz, że przeprowadzi się do Gdańska, ale jednocześnie nie chciał tak z dnia na dzień zostawiać Karoliny. Bez niego nie miała szans. Wyśmienite jedzenie za niewygórowaną cenę to było jedyne, co mogło uratować jej restaurację. Wiedział, że dziewczyna nie znajdzie superfachowca tak szybko i za stawkę, którą mogła zaproponować. Poza tym był przecież wspólnikiem.

Przetarł twarz dłońmi i wszedł głębiej do mieszkania. Było dużo skromniejsze niż apartament w Krakowie. Ale Agnieszka wyraźnie się tutaj zadomowiła. Na ścianach wisiały zdjęcia Martynki, parapety zdobiły doniczki z kwiatami, a kolorowe poduszki zachęcały, by siadać w miękkich fotelach. Było przytulnie i domowo.

Największy pokój pełnił funkcję wspólnej przestrzeni, w jednym malutkim Agnieszka miała swoją sypialnię. Pojedyncze łóżko, szafę i zawalone papierami biurko. Szybko zamknął drzwi, przewieszona przez oparcie krzesła biała koszulka nocna była mu dobrze znana. Znów poczuł to samo szarpnięcie, ale się opanował.

Delikatnie nacisnął kolejną klamkę. Pokój Martynki był bardzo ładny. Agnieszka zaprojektowała go ze smakiem i widoczną w każdym detalu miłością. Utrzymany w pastelowych barwach jasnego fioletu otulał dziecko ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. Dziewczynka wciąż spała i Jakub poczuł ogromne wzruszenie na widok jej zaróżowionego policzka i rozrzuconych na poduszce włosów. Tak dawno jej nie widział. Gardło mu się ścisnęło. Podszedł do niej i usiadł ostrożnie na brzegu łóżka. Nie mógł się napatrzeć na córeczkę.

Tak bardzo mu jej brakowało. W tej jednej chwili pozbył się wszystkich wątpliwości. Musiał być blisko niej za wszelką cenę. Restauracja Karoliny jakoś sobie bez niego poradzi. Pomoże jej, ile tylko będzie mógł, ale na odległość. Najbardziej był potrzebny tutaj. Kucharza zawsze można zastąpić innym, wspólnika także, ale ojca nie tak łatwo.

Wyszedł do przedpokoju i równo ułożył walizkę pod ścianą. Dobrze, że ją zabrał. Może Agnieszka pozwoli mu przechować te rzeczy, zanim znajdzie sobie w Gdańsku jakąś metę. Mieszkanie, pracę.

Znów zrobiło mu się żal wspólnego krakowskiego projektu. Porwali się razem z Karoliną na coś wielkiego, a jednocześnie pięknego. Chciał nadal w tym uczestniczyć. Wiedział, że będzie mu brakowało stolika pod oknem, łagodnego spojrzenia dzielnej babci z portretu, a najbardziej rozmów.

Wrócił do pokoju córki. Postanowił poczekać tam, aż dziewczynka się obudzi. To było jedyne pomieszczenie, w którym nie czuł żadnych wątpliwości.

ROZDZIAŁ 21

Za piętnaście druga Karolina zaczęła się lekko niepokoić. Nie podejrzewała wprawdzie Patryka o aż tak duże lekceważenie, ale do całkowitej pewności sporo brakowało. Nie odezwał się do niej od tamtej rozmowy i bała się, że zmienił zdanie, zrezygnował z wizyty. Mogła zadzwonić, ale wszystko się w niej gotowało przed kolejnym proszeniem się o łaskę. Lenka była jego jedyną córką. Powinien był sam o tym pamiętać.

Teraz było już za późno na pouczanie go, bo Lenka nie odstępowała mamy na krok. Chyba wyczuwała jej zdenerwowanie i niepokój. Karolina nie mogła zadzwonić do Patryka i dopytywać się, czy nie zapomniał o wizycie. Dziecku byłoby bardzo przykro. Uśmiechała się więc, jak mogła najcieplej, i czekała.

A minuty wlokły się jak ciężarówki po wąskiej drodze. Ani ominąć, ani wyprzedzić.

– Może poczytamy książeczkę? – zaproponowała.

– Dobrze. A tata na pewno przyjdzie? – Lenka podniosła na nią pełne zaufania, a jednocześnie niepokoju czekoladowe oczy.

– Tak. – Karolina zacisnęła dłonie i wypuściła wstrzymywane powietrze. Miała ogromną nadzieję, że tak.

Wyciągnęła z półki książeczkę o przygodach żółwia Franklina i zaczęła czytać. Niepokój jej nie opuszczał. Czterdzieści minut później przybrał już formę paniki. Lenka była głodna. Pora obiadowa minęła, a Patryk wciąż się spóźniał. Nawet nie przysłał esemesa z jakimś wytłumaczeniem.

Wstała zdenerwowana i porwała do ręki telefon. Po kilku sygnałach usłyszała w słuchawce jego głos.

Dobre i to – pomyślała z ulgą.

– Gdzie jesteś? – zapytała trzęsącym się z emocji głosem.

– Za chwilę będę – odpowiedział Patryk. Był wyraźnie w bardzo radosnym nastroju. – Musiałem jeszcze Adelcię podwieźć do koleżanki.

– Rozumiem – powiedziała z trudem. Miała ochotę go udusić. – A ile to dokładnie jest chwilka? Lenka jest godna, czekamy na ciebie z obiadem.

– To zjedzcie – rzucił lekko, a ona poczuła piekące łzy w kącikach oczu i zaciśniętą mocno rączkę córki na swojej dłoni.

– Poczekamy – powiedziała. – Pospiesz się, proszę.

– Dobrze – odparł z wyraźnym westchnieniem. Chyba mu trochę zepsuła humor. Przypomniała o takich sprawach jak odpowiedzialność, punktualność, dotrzymywanie słowa. A on teraz żył w innym świecie. Adelcia nie zawracała mu głowy takimi poważnymi tematami.

Karolina odłożyła słuchawkę.

– Tatuś będzie? – zapytała Lenka.

– Tak. Ma lekkie opóźnienie, bo musiał kogoś zawieźć samochodem.

– Naszym?

– Cóż… – Karolina niespecjalnie miała ochotę wdawać się w wyjaśnienia dotyczące zawiłości prawnych po rozstaniu z kimś, kto zabrał swoje rzeczy, nie troszcząc się o nic.

– Pojechał z nową panią? – dopytywała się dziewczynka.

Karolina zadrżała. Wiedziała, że nie uniknie tej rozmowy. Ale musiała się do niej przygotować. Lenka nie mogła usłyszeć przypadkowych słów wypowiedzianych pod wpływem emocji.

– Chodź, kochana. – Objęła ją i pociągnęła w stronę kuchni. – Zjemy sobie zupkę, a drugie danie z tatą.

– Może przyniesie mi jakąś niespodziankę?! – Dziewczynka z typową dla przedszkolaków umiejętnością błyskawicznego przeskakiwania z jednego nastroju w drugi dała się przekonać do zmiany tematu. A może też bała się trochę tej odpowiedzi?

– Jest szansa. – Uśmiechnęła się Karolina, nalewając rosół. Cieszyła się, że w szafie w przedpokoju bezpiecznie spoczywał spakowany w kolorowy papier misiek. Zamierzała podrzucić go dyskretnie Patrykowi. Niestety, szansa na to, że sam wpadł na pomysł, by przygotować coś dla córki, była minimalna.

Położyła talerze z zupą na stole. Rosół miał piękny kolor i taki sam smak. Zawsze gotowała go z miłością i szczególnym staraniem, był wspomnieniem jej dzieciństwa. A teraz jeszcze wzbogaciła przepis radami Jakuba. W domu zapachniało jak w pięknej restauracji Michalskich. Lenka zanurzyła łyżkę w zupie i od razu było wiadomo, że Jakub zyskał kolejną fankę.

Karolina też jadła z przyjemnością. Nawet się uśmiechnęła, zapominając na chwilę o swoich troskach. Ten rosół kojarzył jej się z każdym dniem ostatniego tygodnia. Od niego Jakub zaczynał przygotowania i to ten piękny głęboki aromat dawał w kuchni znak, że zbliża się południe. Pora obiadowa. I choć działali tak krótko, były już osoby, które z tego powodu wróciły.

Dobrze, że przynajmniej tam sprawy układają się, jak należy – pomyślała z wdzięcznością. – Życie chociaż w jednym miejscu jest ułożone i przewidywalne. Na Jakuba można było liczyć. Bardzo potrzebowała teraz takiego oparcia, niechby to było tylko w sprawach zawodowych. Czegoś, na czym można budować nadzieję, że będzie lepiej.

37
{"b":"690877","o":1}