Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ja. – Karolina podniosła dwa palce jak uczeń zgłaszający się na ochotnika.

– Przestań. Nie obrażaj swojego IQ. Nie chcę cię dołować, ale przyjrzyj się faktom. To, co brałaś za miłość, było kłamstwem. Czyż nie tak?

Karolina odwróciła się. Ramiona zaczęły jej drżeć.

– No już nie płacz. Lepiej się z tym rozprawić jednym mocnym cięciem, niż przeciągać w nieskończoność.

Chwyciła jej twarz w dłonie.

– Spójrz mi w oczy i zaufaj. Wiem, co mówię. Teraz cię bardzo boli, ale jeśli podejmiesz dobre decyzje, szybko przestanie. Miłość jest niezbędna do życia, ale nie trzeba jej szukać wyłącznie u kogoś drugiego. Możesz sama o siebie zadbać, dopieścić się. Masz córkę, przyjaciół, rodzinę…

– Ale to co innego.

– Tak. Lepszego. Przekonasz się, jak piękne może być życie, kiedy przestaniesz tracić siły na dbanie o faceta. Zniknie to codzienne napięcie. Zastanawianie się, czy ten związek jeszcze ma sens, czy on kocha naprawdę i tak dalej… To pochłania mnóstwo energii.

– Wiem.

– No właśnie. Więc teraz uszy do góry. O Patryku dość. Będziemy dwiema najlepszymi singielkami, jakie kiedykolwiek widział świat. Mega, super, hiper – jak mawia twoja Lenka.

– Nie wiem, czy czuję się gotowa, ale w tym, co mówisz, jest pewna logika – westchnęła Karolina. Nie została może uzdrowiona, ale było jej nieco lepiej. Obecność Malwiny zawsze dobrze wpływała na jej samopoczucie.

– Hurraaa! Jesteś na dobrej drodze! – Malwa ucieszyła się szczerze. – Czas na nagrodę. Kelner, proszę nam podać dwie lampki najlepszego wina.

Dziewczyna roznosząca dania spojrzała na nią jak na wariatkę.

– U nas nie ma, proszę pani – powiedziała uprzejmie. Chyba wolała być ostrożna i na wszelki wypadek grzeczna.

– Jak to? Takie romantyczne miejsce, portret babci na ścianie, herbaciane róże w wazonach, a wina nie ma?

– Ludzie nie zamawiają – broniła się dziewczyna.

– Jak mają zamawiać, skoro nie ma?

– Ja nie wiem, proszę pani – odparła kelnerka i czmychnęła do kuchni. Już jej doniesiono, że właściciele mają kłopoty finansowe i pewnie niedługo wszystkich zwolnią. Nie miała zamiaru angażować się w obowiązki bardziej, niż to było konieczne.

– Zamykamy tę knajpę. Do niczego innego się nie nadaje – zarządziła Malwa. – Idziemy do lepszego lokalu. Może się wybierzemy do Michalskich naprzeciwko? – zaproponowała. – Mówię ci, takiej bezy nie jadłam nigdzie. A jestem specjalistką. Jak wiesz, mam alergię na jajka, więc byle gdzie bezy nie jadam.

– Wcale nie powinnaś – odruchowo powiedziała Karolina, choć wiedziała, jaką dostanie odpowiedź.

– Ale to robię – odparła przyjaciółka zgodnie z jej przewidywaniami. – Nie przepadam za to za słowem „powinnaś”. Jakoś mi się źle kojarzy.

Karolina pochyliła się nad biurkiem, żeby poskładać papiery. Nie miała wielkiej ochoty na spędzanie wieczoru w restauracji Michalskich. Ale też żadnej lepszej propozycji nie było. Kusiło ją, by wrócić do domu i, korzystając z jakże rzadkiego wolnego wieczoru, pozbierać myśli. Wiedziała jednak, że skończy się to płaczem do północy, po którym obudzi się z bólem głowy i spuchniętymi powiekami.

Malwina miała sporo racji. Spojrzenie prawdzie w oczy było najlepszym rozwiązaniem.

Tylko jaka to była prawda? Dlaczego związek się rozpadł? Karolina zerknęła w niewielkie lusterko stojące na parapecie. Była dość atrakcyjną kobietą. Dbała o siebie. Nie pozwalała, by macierzyństwo zwalniało ją z odpowiedzialności za siebie. Tu i ówdzie przybyło jej troszkę krągłości, ale wciąż była zgrabna. Ciemne lekko kręcone włosy spinała w spływający po prawym ramieniu kucyk. Nad czołem zawsze zostawiała jeden kosmyk, który dodawał jej nieco zawadiackiego uroku. Była wesołą dziewczyną. A jednak przegrała.

– Nie myśl – popędziła ją Malwina. – Zamykaj tę budę i idziemy. Pokażę ci, co to znaczy wolny wieczór. Nie będziesz leżeć w domu i płakać. – Przyjaciółka przejrzała bez trudu jej sekretne plany. – Zapomnij o tym.

Karolina pożegnała pracowników i zamknęła lokal. Wyraźnie mieli ochotę zapytać co dalej, ale umówiła się z nimi na jutro. Sama jeszcze nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Po raz pierwszy osobiście pogasiła światła w kuchni i na sali. Najładniejsze miejsce znajdowało się tuż pod dużym mansardowym oknem. To tu właśnie babcia stawiała przez lata swoją maszynę do szycia i ciężko pracowała na utrzymanie rodziny. Dziadek zmarł, kiedy była w ciąży z najmłodszym dzieckiem. Można się tylko domyślać, co wtedy czuła.

Ale nigdy się nie poddała. Nie pozwoliła sprzedać tego miejsca ani zabrać, choć nie brakowało zawirowań politycznych, podczas których ludzie tracili swoją własność, i ciężkich momentów. Wychowała i wykształciła wszystkie dzieci, a na koniec dwa pomieszczenia w starej kamienicy zapisała wnuczce. Jedynej, która obiecała, że nie pozwoli oddać ich w obce ręce.

Portret babci wisiał na ścianie. Starsza pani w białej bluzce i włosach upiętych w kok patrzyła na ludzi z wielką życzliwością, jakby ich dobrze znała, ale jednocześnie nie oceniała pochopnie. Wiele razy się zawiodła, także na najbliższych, ale do końca swoich dni zachowała pogodę ducha i wiarę, że większość ludzi jest dobra i zasadniczo warto im ufać.

Czy polubiłaby Patryka?

O tym Karolina nie zdążyła się przekonać. Natomiast z pewnością należał on do szerokiego grona jej krewnych i znajomych, którzy uważali, że lokal można by sprzedać. Podobnie jak mama, siostra i Malwina.

Druga grupa tych, którzy sądzili, że jest szansa, by to miejsce ocalić, była o wiele mniejsza. Znajdowała się tam nieżyjąca już babcia, Karolina i Janka. Tyle. Nikt więcej nie wierzył, że to możliwe. I żadna z tych osób nie miała pomysłu, jak to zrobić. Dlatego Karolina oddała to miejsce w ręce Patryka. Wydawał jej się ratunkiem.

Spojrzała babci w oczy. Próbowała odgadnąć, skąd ta dzielna kobieta brała swoją siłę. Ale jedyne, czego doznała, to jak zawsze poczucia, że jest kochana. Odbierała mocniej sygnał od postaci na portrecie niż własnej żyjącej wciąż mamy.

– Idziemy – zniecierpliwiła się Malwina. – Jestem głodna. Może jednak nie zaczniemy od bezy, tylko od sałatki? U Michalskich robią takie cudo z tuńczykiem. Niby nic, zwykłe składniki, sto tysięcy razy próbowałam zrobić w domu tak samo, ale to niemożliwe. U nich smakuje niebiańsko, a w domu jak czysta proza.

– Może to zasługa sosu? – wyraziła swoje przypuszczenie Karolina. Od pięciu lat gotowała w domu i choć nie była wybitną specjalistką, wiedziała, że potrawach liczą się trzy rzeczy: dobre składniki, odpowiednie doprawienie i, jako wisienka na torcie, piękne podanie. Pierwsze i ostatnie można u kogoś podpatrzeć, gorzej z drugim. Tu rękę mistrza najłatwiej było poznać i wcale nie tak prosto podrobić.

– Nie sądzę. – Malwina była innego zdania. – Myślę, że mają jakiś tajemniczy składnik, którego nie ujawniają. Nie mam pojęcia, co by to mogło być.

Karolina wiedziała, że to niemożliwe. W dobie powszechnych alergii wszyscy kelnerzy znali składniki potraw. Ale nie chciała się kłócić. Miała teraz większe zmartwienia. Zamknęła restaurację i stanęła na chodniku. Świat był taki piękny. Majowa zieleń nietknięta jeszcze krakowskim kurzem i spalinami błyszczała na tle jasnego nieba. Wisła z daleka sprawiała wrażenie czystej, a wawelskie wzgórze kusiło swoim tajemniczym urokiem. Karolina znała tu każdy kamień.

Bywała w pracowni babci jako dziewczynka i bawiła się, spacerując po okolicy. Dotykała murów, leżała na trawie i patrzyła, jak obłoki płyną leniwie w sobie tylko znanym kierunku. Marzyła i myślała o przyszłości. Nie tak ją sobie jednak wyobrażała.

– Chodź. – Malwina pociągnęła ją za ramię. Kiedy była głodna, szybko się niecierpliwiła. Uspokajała się dopiero po solidnym posiłku.

ROZDZIAŁ 10

– Ożeż, kurczę! – Patryk podniósł się gwałtownie znad szuflady i uderzył się głową w otwarte drzwiczki szafki. – Przepraszam cię. Myślałem, że pojechałaś na noc do mamy. W oknach było całkiem ciemno – dodał i pomasował bolące miejsce.

13
{"b":"690877","o":1}