Dzień rozpoczął się dobrze. Tata sam zaproponował, że podjedzie na giełdę po kwiaty, dzięki temu mogła odprowadzić Lenkę do przedszkola bez przeszkód. Mała zabrała ze sobą nowego miśka i już w szatni chwaliła się, że to od taty. Mieli z Mikołajem wspólny, gorący temat, bo on też dostał jakiś upominek od dawno niewidzianego ojca.
Karolina starała się z całego serca wierzyć w Patryka, ale nie mogła w sobie ugasić niepokoju. Co będzie dalej? Czy za każdym razem konieczna stanie się konspiracja, bo on nigdy nie zaplanuje wizyty, niczego córce nie kupi, nie będzie pamiętał o żadnej ważnej sprawie? Czy można tak oszukiwać dziecko? Nie wiedziała.
W restauracji lżej było jednak dźwigać te zmartwienia. Przynajmniej tutaj mogła liczyć na wytchnienie i rozmowę, podczas której czuła się zrozumiana. Po raz kolejny uświadomiła sobie, jak wielka jest to wartość.
– Cześć – powiedziała z ciepłym uśmiechem, kiedy weszła do kuchni.
Jakub odwrócił się w jej stronę.
– Witaj. Jak ci minął weekend? – zapytał. Miała wrażenie, że też chciał podejść bliżej. Może jakoś się serdeczniej przywitać? Ale zatrzymał się w pół kroku.
– Może być – odparła i poprawiła włosy. Luźno spleciony warkocz wyjątkowo się dzisiaj rozsypywał. Zdjęła gumkę i szybko go poprawiła. Podniosła głowę i znów złapała spojrzenie Jakuba. Z fascynacją wpatrywał się w jej włosy. Wiedziała, że są ładne. Były bardzo ciemnie i miały piękny, rzadko spotykany, granatowy wręcz połysk.
Wyraźnie podobały się Jakubowi, ale kiedy tylko zauważył, że ona to widzi, od razu udał, że patrzy na rozłożone na desce dorodne bakłażany. Zaczął je kroić z kosmiczną prędkością.
– Nie wierzę, że wciąż masz swoje palce. – Podeszła bliżej. – Na pewno już sto razy sobie uciąłeś i to są jakieś tytanowe podróby.
– Jasne, że parę blizn mam, jak na weterana przystało. Ale palce moje. – Pomachał jej przed oczami. – Chcesz sprawdzić?
– Nie – roześmiała się. – Powiedz lepiej, jak ci minęła sobota.
– Mogło być lepiej. – Zaprzestał na chwilę intensywnego krojenia i wytarł ręce. – Ale nie wszystko poszło źle, więc tego się trzymajmy.
– Jak spotkanie z córką? Udało się?
Jakub zaczął wyciągać pozostałe warzywa i układać je w równych rzędach. Karolina przez chwilę myślała, że nie odpowie.
– Bardzo dobrze. – Usłyszała jednak. – To świetna dziewczynka. Ma pięć lat, a bystra jest, że niejednego dorosłego by przeskoczyła.
– Takie teraz są dzieci.
– Ona rozumie o wiele więcej, niż Agnieszka przypuszcza – dodał. – Trochę mnie to uspokoiło. Martynka jest mądrym dzieckiem, nie pozwoli sobie wmówić byle głupot. Nigdy, za nic w świecie nie dopuszczę, żeby nas rozdzielono – powiedział z mocą, a marchew pokrojona z wyjątkową pasją wylądowała w rondlu.
Karolina po raz kolejny poczuła, jak ściska się jej serce.
– Chciałabym, żeby ojciec Lenki tak bardzo jak ty pragnął kontaktu – powiedziała i usiadła z boku. Podkradła jedną z umytych i obranych marchewek i zaczęła jeść, żeby się czymś zająć i nie wzdychać co chwilę. Chrupanie pomagało, samo w sobie było optymistyczne.
– A tak nie jest – domyślił się Jakub.
Kiwnęła głową potakująco. A potem opowiedziała mu o wszystkich wydarzeniach minionej soboty i znów miała wrażenie, jakby Jakub przechylił się w jej stronę i zatrzymał w połowie gestu, powstrzymując się przed podejściem bliżej i wzięciem jej w objęcia. Ale może tylko to sobie wyobraziła?
Wysłuchał jej uważnie, podał kolejną marchewkę, po czym posłał pokrzepiający uśmiech. Dla niej było to bardzo cenne. Nie mogła jednak siedzieć bez końca w ciepłej kuchni, podkradać warzyw i wpatrywać się, jak Jakub gotuje. Musiała się zebrać do działań.
– Idę poukładać kwiaty – powiedziała, a on skinął głową.
– Czuję w kościach, że dzisiaj będzie duży ruch. – Jakub mieszał energicznie trzepaczką w jakimś zawiesistym, przyjemnie błyszczącym sosie. – Zostaniemy nagrodzeni za dobre decyzje. Odbijemy sobie trochę straconego weekendowego utargu.
– Obyś się nie mylił.
– Mam taką nadzieję. Wziąłem dwa razy więcej towaru niż w tamtym tygodniu, uwijam się, gotuję i piekę. Jeśli to nie pójdzie, wieczorem będziemy musieli wszystko zjeść.
– Ja tam nie mam nic przeciwko – Karolina zgodziła się ochoczo. – Zaklepuję ptysie, jakby co…
– Więcej wiary w moje ciastka, one to na pewno się sprzedadzą! – krzyknął za nią, ale pomachała mu tylko dłonią i ruszyła układać kwiaty. Kelnerka kończyła już przygotowywać salę, zaraz miał się zjawić pomocnik kucharza i dzień pracy rozpocznie się na dobre. Karolina uśmiechała się na myśl o tym, choć wiedziała, że zajęć nie zabraknie dla nikogo. Ale fajnie było być częścią tej brygady. Nawet babcia się cieszyła. Kiedy spojrzało się na portret, widać było wyraźnie pełne zadowolenia spojrzenie.
ROZDZIAŁ 25
Agnieszka pakowała się do pracy. Trzęsącymi się z pośpiechu rękami przeszukiwała zawartość torebki. Nie mogła znaleźć kluczy do mieszkania. Była zdenerwowana i do tego spóźniona. Od rana wszystko szło źle. Najpierw Martynka spała jak zaczarowana, za nic nie można jej było ściągnąć z łóżka. Wreszcie udało się ją nieco przebudzić, ale do pełnego sukcesu było jeszcze daleko. Czas naglił, a dziewczynka wciąż siedziała w piżamie, sączyła mleko małymi łykami i ani myślała nabrać energii do jakichkolwiek działań. W dawnych czasach w takiej sytuacji zostałaby w domu, z mamą lub babcią. Nie ciągnęli jej do przedszkola, jeśli nie miała ochoty. Teraz koniecznie musiała się tam znaleźć, i to szybko.
Tymczasem najpierw Agnieszce zginął telefon, a zaraz potem klucze. Biegała panicznie po mieszkaniu, a świadomość, jak ją przywitają w firmie, jeśli się spóźni, dodatkowo potęgowała zdenerwowanie. Wprawdzie podjęła już decyzję o zmianie pracy i chciała odejść, by przeprowadzić się z powrotem do Krakowa, ale liczyła na jakieś choć skromne w pochwałach referencje, które pomogłyby w szukaniu nowego zatrudnienia. Nie mogła sobie pozwolić na zakończenie współpracy w złej atmosferze. A wszystko zdawało się działać przeciw niej.
Klucze wciąż się nie odnajdywały, a do tego zadzwonił telefon i zdenerwowała się jeszcze mocniej. Nie miała teraz czasu odbierać. Wystraszyła się, że szef dzięki swojej przenikliwej intuicji domyślił się, jak wygląda jej poranek, i właśnie dzwoni z reprymendą. Ale na wyświetlaczu pojawiła się mama.
Agnieszka rzuciła telefonem na szafkę, nawet nie zamierzała odbierać. To był najgorszy moment na rodzinne pogaduchy. Zaczęła pospiesznie ubierać Martynkę, nie bacząc na jej protesty, że wolałaby zostać w domu. Przytulała córeczkę, ile mogła, a jednocześnie wkładała jej skarpetki i sukienkę. Uczesała prostą fryzurkę z opaską i wzięła na ręce. Na szczęście, bo właśnie w tym miejscu, gdzie Martynka siedziała, na kanapie odnalazły się klucze.
Szybko wrzuciła je do torebki i, nie wypuszczając córki z rąk, włożyła buty. W ostatniej chwili zabrała jeszcze telefon. Nie zapomniała o nim tylko dlatego, że znów dzwonił. Mama próbowała się z nią połączyć po raz kolejny. Zanim Martynka została odprowadzona do przedszkola, telefon odzywał się jeszcze kilkakrotnie. Agnieszka wpadła do firmy na ostatnią chwilę. Usiadła przy biurku i zaczęła pilnie pracować, złapała nawet rzecz tak cenną i rzadką jak uśmiech szefa. Może niezbyt szeroki, może trochę surowy, ale z wieloma odcieniami wyraźnej życzliwości.
Zdumiona pochyliła się jeszcze mocniej nad monitorem. Od razu doznała natchnienia i wymyśliła, jak połączyć przedpokój z salonem w starej kamienicy. Do południa zrobiła naprawdę sporo. Przed przerwą spojrzała na swój projekt i aż jej się oczy zaszkliły wzruszeniem. Niby nic się nie stało. Niejeden wcale by tego nie zauważył. A jednak dla niej znaczyło to bardzo wiele. Zaczynała pracować w normalnym tempie, szef się do niej uśmiechnął. Może nie trzymała jeszcze swojego życia mocno w garści, ale z każdą chwilą było lepiej. Łapała coraz więcej sznureczków.