Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Przyuczasz się do nowej roli? – zapytała, wchodząc do kuchni. – Ładnie ci w fartuszku.

– A daj spokój – fuknęła Malwina. – Jak można mieć tyle garów? Ja mam jeden kubek. Napiję się herbaty, opłuczę na bieżąco i spokój. Czasem się jakiś talerzyk trafi albo nóż do obierania jabłek, i tyle. A ty, biedaku, codziennie toniesz w tej stercie.

Karolina pomyślała o smacznym obiedzie, szczęśliwych oczach córeczki i pomyślała, że warto.

– Nie uśmiechaj mi się tutaj pod nosem – zrzędziła Malwa. – I nie wmawiaj, że domowe obowiązki mogą być piękne. Rzucam to! – powiedziała i zgodnie z nagłym postanowieniem cisnęła skąpaną w pianie gąbką w głąb zlewu. Opłukała i wytarła dłonie. – Masz jakieś dobre wino? – zapytała. – Czy, jak przystało na prawdziwą kurę domową, pijasz już tylko ekologiczne żółtko na wieczór?

– Dlaczego znowu żółtko? – zastanowiła się Karolina.

– Bo to kurom nie szkodzi – odparła Malwa. – Tak mi się przynajmniej wydaje.

– Okej, na drobiu to ty się nie znasz, ale pocieszę cię. Mam wino. – Karolina zaprowadziła ją do pokoju. Wyciągnęła dwa kieliszki i butelkę zachowaną z jakichś dawno zapomnianych urodzin. Otworzyła i nalała do pełna. Zapowiadała się długa noc.

– To jak było? – zagaiła Malwa. – Chyba dobrze. Patryk się postarał, prezent przyniósł i musisz przyznać, że był to strzał w dziesiątkę, a ja dobrze wiem, jak ciężko czasem kupić dziecku jakiś upominek. Obiad z wami zjadł, obiecał przyjść znowu…

– Daj spokój. – Karolina szybko otarła łzę, bo emocje jej puściły, jak tylko w domu zapanowała chwila spokoju. – Spóźnił się, a potem spieszył, jak nie wiem. Ta cała jego Adelcia trzy razy telefonowała w czasie obiadu i krzesło go parzyło w tyłek, tak szybko chciał do niej uciekać. Cud, że udało mi się zachować na tyle lekką i swobodną atmosferę, że Lenka się nie zorientowała, jak bardzo jest do kitu.

– Nie mogę w to uwierzyć…

– Ja też. Ale byłam przy tym. A miśka sama kupiłam, żeby dziecku nie było przykro.

– O rany! Tego bym nie wymyśliła.

– Bo nie jesteś mamą i nie wiesz, jak to jest, kiedy człowiek całym sobą czuje emocje tego malutkiego stworzonka, które ci wierzy i jest przekonane, że je ochronisz przed wszystkim. Na samą myśl, że będzie cierpieć, coś ci przeszywa wnętrzności. Więc robisz, co w twojej mocy, żeby uratować to dziecko przed światem.

– Misja nierealna – westchnęła Malwina.

– Misja codziennie realizowana przez setki kobiet.

– To musi być wyzwanie. – Malwina dolała sobie do kieliszka i spojrzała pod światło na piękną bordową barwę wina. Było niezłe. – Ciekawa jestem, czy we mnie się też kiedyś obudzi taki instynkt. Na razie się na to nie zanosi. Zanadto kocham swoje wygodne życie i twoją Lenkę. Rzeczywiście dziad z tego Patryka, żeby głupiego lizaka dziecku nie kupić po tak długiej nieobecności.

– Sama widzisz.

– Ale ty już nie płacz. Mówiłam ci, że mężczyźni to tylko niepotrzebna komplikacja w życiu. Olewaj ich, jako i ja olewam. Wcale się dziadem nie przejmuj. Lenka da sobie radę. Ma twoich rodziców i fajną ciotkę, a być może wkrótce jakichś kuzynów. Ma ciebie, Jankę z Mikołajem i mnie oczywiście. To naprawdę sporo. Wychowamy ją na fajną kobietkę, nawet jeśli ten palant da nogę na dobre.

Karolina wytarła nos.

– Nie wiem – powiedziała. – Słowo daję, że nie mam pojęcia, co źle zrobiłam.

– A może to nie ty popełniłaś błąd, tylko on? – zapytała celnie Malwina. – Zwykle się mówi, że wina leży po obu stronach, ale, do cholery, od tej zasady jak od każdej innej obowiązują wyjątki. Czasem tak jest, że jakiemuś palantowi trafi się piękny związek jak ślepej kurze ziarno. To najlepsze, co go w życiu mogło spotkać, ale on o tym nie wie, jest bowiem dokładnie tak samo ślepy, jak ta kura i zaprzepaszcza swoją szansę. Zwykle się orientuje, co stracił, gdy jest już za późno. Może to Patryk, nie ty, właśnie popełnia swoją największą życiową głupotę.

– Wcale mu tego nie życzę – powiedziała Karolina i odstawiła nietknięte wino. I bez tego zaczynała ją boleć głowa.

– Wiem. – Malwa pogłaskała ją po ramieniu. – Bo ty fajna dziewczyna jesteś. I zobaczysz, sama też możesz być szczęśliwa. Nauczę cię.

– To dobrze. Naucz. Nie chcę czuć się w świecie singli jak na obcej planecie. Niech już wreszcie zapanuje jakiś spokój. Muszę się zająć restauracją. Na razie mam jeszcze domowe zaskórniaki, ale pilnie potrzebuję kasy. Dziecko, przedszkole, mieszkanie, życie. Jakieś auto, choćby stare, bardzo by mi się przydało.

– A pytałaś Patryka o alimenty?

– Jeszcze nie. Brakowało okazji. Lenka nie odstępowała go na krok. Nie będę się przecież przy dziecku kłócić o pieniądze.

– Dlaczego od razu zakładasz, że się nie dogadacie?

– Bo on nie ma kasy. Na razie nie znalazł żadnej pracy, a część długów zaciągał prywatnie na swoje konto. Ja tego przecież nie będę spłacać. Więc łatwo mu nie jest i być może także z tego powodu mnie tak unika.

– Brzmi logicznie.

– No właśnie. Ale mnie zależy tylko na tym, żeby był dobrym tatą.

– To mu o tym powiedz – poradziła jej Malwina. Myśl niby prosta, ale nie każdy na nią wpada.

– Zamierzam. – Karolina po namyśle przyznała jej rację. – Bo jeśli każda wizyta tak będzie wyglądać, to ja się po prostu wykończę.

– Dobrze, że chociaż w restauracji się układa. – Malwa opróżniła trzeci kieliszek. – Jakub to dla ciebie prawdziwy dar od losu.

– Wiem. – Karolina na jego wspomnienie od razu się uśmiechnęła.

– No! Tylko się przypadkiem nie zakochaj. – Malwina sama nie wiedziała, dlaczego właśnie te słowa jak torpeda wystrzeliły z jej ust. Dlaczego na samą myśl o takiej opcji poczuła w sercu wielki niepokój?

– Co ty mówisz?! Lubię go i szanuję, a on sobie nie życzy żadnych osobistych wycieczek. Dał to wyraźnie do zrozumienia. A ja też nie mam na takie sprawy siły ani ochoty. Wiesz, bardzo odpoczywam w pracy. Świadomość, że obok jest ktoś, kto cię świetnie rozumie, na kim możesz polegać, jest dla mnie jednak czymś nowym. To niewiarygodna ulga.

Malwina nie znała tego stanu. Zawsze polegała głównie na sobie i zwykle się nie zawodziła. Nigdy nie była w stałym związku. Ale poczuła ulgę, słysząc słowa przyjaciółki, i bardzo ją to zaskoczyło. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego myśl, że tych dwoje łączą tylko sprawy zawodowe, tak ją ucieszyła.

ROZDZIAŁ 23

Dochodziła jedenasta w nocy, gdy Agnieszka z ulgą zamknęła laptop i przetarła zmęczone czoło. W biurze było już zupełnie pusto. Tylko znudzony ochroniarz oglądał stare filmy na niewielkim telewizorze. W sobotę przed południem przyszło do pracy kilka osób, by coś sprawdzić, dokończyć. Ale nikt nie został tak długo.

Agnieszka wyprostowała plecy. Coś strzyknęło jej w kręgosłupie. Wstała i kilka razy przeszła się po pokoju. Spojrzała w okno. Rozświetlone miasto pięknie wyglądało z siódmego piętra budynku. W oddali czarną błyszczącą taflą kołysało się morze. Widok z okna był jedną z wielu zalet pracy w tym miejscu. Zarówno w dzień, jak i w nocy. Ale w ciemności widziała to po raz pierwszy. Zwykle nie mogła zostawać w firmie po godzinach. Musiała szybko zwijać się, by zdążyć do przedszkola.

Ta wolna sobota spadła jej z nieba. Agnieszka nie była tak sprawna w wykonywaniu zadań jak koleżanki i koledzy w pracy. Wielu rzeczy musiała szukać, czasem nie wiedziała gdzie. Schodziło jej dłużej z każdą czynnością. Możliwość nadrobienia zaległości była bardzo cenna. Jeśli chciała na dobre wrócić do zawodu, co więcej, osiągnąć w nim jakiś sukces, potrzebowała pomocy. Kogoś, w czyje ręce mogłaby od czasu do czasu bezpiecznie złożyć opiekę nad Martynką.

Zapowiedź Jakuba, że przeniesie się on do Gdańska, była naprawdę kusząca. Wydawała się prostym rozwiązaniem problemu. Tylko czy to miało sens, uciekać od faceta ponad tysiąc kilometrów, by potem ściągać go do siebie? Jeśli mieli żyć obok i dzielić się opieką nad dzieckiem, równie dobrze mogli to robić w Krakowie. Tym bardziej że tam była też mama, trochę wycofana, nieco obojętna, ale jednak nigdy nieodmawiająca pomocy, a co ważniejsze, bardzo dyspozycyjna czasowo.

39
{"b":"690877","o":1}