Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Niewiele spałem – odparł Jakub. – To fakt. Ale za to wszystko gotowe. Zapraszam państwa na śniadanie. Pierwsza próba.

Weszli do środka. Karolina zaczęła wnosić pudła z kwiatami, ale tata, pociągnięty smakowitym zapachem, od razu powędrował na zaplecze. Był głodny, burczało mu w brzuchu po porannej eskapadzie. Wszedł i stanął nagle, jakby go zatrzymał system antypoślizgowy. Nie mógł ruszyć dalej. Wszędzie pełno było jedzenia. Jakieś ciastka, paszteciki, pokrojone warzywa. Na palnikach gotowały się zupy, a piekarniku piekła szynka.

– O rany! – wyszeptał z nabożeństwem.

– Z ust mi to wyjąłeś – dodała Karolina, która stała krok za nim i spoglądała mu przez ramię.

Jakub, wyraźnie zadowolony z tych pełnych podziwu spojrzeń, podał kawę i zaczął ich częstować smakołykami.

– Skąd moja córka pana wytrzasnęła? – zapytał pan Mazur po kolejnym kęsie pysznego pasztecika.

– Z nieba mi spadł. – Karolina się uśmiechnęła. – Kto wie, może babcia go przysłała?

– Jestem skłonny w to uwierzyć, bo normalnie nikt tak nie gotuje. A jeśli już, to w jakichś cholernie drogich, snobistycznych miejscach. W życiu nie jadłem niczego tak dobrego, tylko nie mów o tym mamie. – Puścił oko do córki.

– Nie powiem. Ale bardzo się cieszę, że ci smakuje. Zaczynam wierzyć, że może naprawdę mamy szansę.

– Jeśli będziecie tak gotować, z pewnością. Tylko pan musi zadbać o siebie. Nie da się w ten sposób pracować przez dłuższy czas. Proszę wybaczyć starszemu człowiekowi, że pana upomina, ale to tak po ojcowsku, z troski. Zalecam dużo snu, spokojne działania i spokojną drogę do sukcesu. Małą łyżeczką życie jeść, że sobie pozwolę na takie kulinarne porównanie.

– Dziękuję panu. – Jakub spojrzał na niego z wdzięcznością. To rzeczywiście była ojcowska rada. Znów był wykończony. – Postaram się posłuchać – powiedział.

– Szanuj tego człowieka – wyszeptał tata do Karoliny, kiedy Jakub wyszedł na chwilę na zaplecze. – Jest twoją jedyną szansą.

– Czekoladka z uśmiechem – przerwał im kucharz, wręczając domowej roboty czekoladkę z roześmianym emotikonkiem. Taką miał dostawać każdy klient na dobry początek dnia.

– Dziękuję. – Nakarmiony, ogrzany i nieco oszołomiony pan Mazur wyszedł, żeby jak najszybciej zniknąć z niebezpiecznej strefy, gdzie nie wolno mu było nie tylko zaparkować, lecz nawet wjechać. Jednak co rusz oglądał się za siebie z niedowierzaniem.

– Mama się zdziwi – wyszeptał i uśmiechnął się.

***

Tata miał rację. Jakub był jej jedyną szansą. I od pierwszego dnia stało się jasne, że kierowana przez niego restauracja skazana jest na sukces. Udało im się nie tylko zarabiać z dnia na dzień, ale też odkładać na długi (Karolina) oraz marzenia (Jakub).

Nie wiedziała, jak długo będzie u niej pracował. Zdawała sobie sprawę, że zawdzięcza jego obecność jakiemuś dziwnemu splotowi przypadków i zapewne nieszczęściu, które spotkało tego mężczyznę. W normalnej sytuacji nigdy by się przecież nie podjął pracy u niej. Była mu wdzięczna, ale też czujna. Uczyła się wszystkiego, spodziewała się bowiem w każdej chwili, że coś się stanie. Zadzwoni telefon, przyjdzie wiadomość, gdzieś daleko jakieś nieznane jej sprawy ułożą się i Jakub nagle odejdzie. Nie była w stanie go zatrzymać. Nic mu nie miała do zaoferowania.

Ale na razie sprawy toczyły się bez zmian.

Kończył się pierwszy tydzień i Karolina weszła na zaplecze z przygotowaną umową. Zamierzała dać Jakubowi wszystko, o co tylko poprosi. Sięgnęła dłonią po czekoladkę z emotikonkiem i pogłaskała dłonią puste dno miski.

Nie ma – przypomniało jej się. Odwiedziła ich dzisiaj szkolna wycieczka. Wszyscy poczęstowali się gratisem, ale nikt niczego nie zamówił. Westchnęła. Zdarzali się też tacy klienci. Ale ogólnie sprawy szły dobrze. Nie zarabiali dużo, lecz zgodnie z planem z dnia na dzień spokojnie utrzymywali się na powierzchni.

– Jak dużo to będzie kosztowało? – Usłyszała nagle głos Jakuba, dochodzący z toalety. Chyba rozmawiał tam przez telefon. Widocznie nie chciał być słyszany. Wycofała się, ale dotarły jeszcze do niej jego kolejne słowa, być może dlatego, że wypowiedziane były podniesionym głosem. – Adwokaci strasznie dużo zdzierają. Ale jeśli nie ma wyjścia, to co zrobię? Niech pan czyni, co do pana należy. Muszę się zobaczyć z córką!

Karolina wyszła po cichu na salę i zamknęła drzwi zaplecza. Nie chciała podsłuchiwać ani wchodzić na siłę w czyjeś życie. Ale gorąco się jej trochę zrobiło. Jakub nie przyznał się, że ma dziecko. A okazji ku temu nie brakowało, bo ona przez całe godziny opowiadała o Lence. Mógł wtrącić choć jedno słowo, że też ma córkę. Może mieszka daleko, za granicą, lub jest już duża… Cokolwiek, co tłumaczyłoby, dlaczego się z nią nie widuje. Z jakichś powodów nie może. Sądząc z tonu głosu, bardzo by chciał.

Może jest rozwiedziony i była żona mu utrudnia kontakty? – pomyślała, siadając przy ulubionym stoliku. Takich historii słyszało się wiele. Na pewno był wściekły i Karolina uznała, że to chyba nie jest najlepszy moment na biznesowe rozmowy. Ubrała się i przygotowała do wyjścia. Dziś był ostatni wieczór, który Lenka spędzała u Janki. Od poniedziałku do restauracji miało przyjść dwoje nowych pracowników. Kelnerka i pomocnik kucharza.

Karolina pożegnała się i ruszyła w stronę przystanku. Wieczorami Jakub zostawał sam. Przygotowywał kuchnię na kolejny dzień. Wiedziała, że powinna go chronić, namawiać do odpoczynku. Ale on był bardzo niezależnym bytem. Niczego nie można mu było narzucić. Kierował się jakimiś własnymi pobudkami i paliła się w nim wielka zaciętość. Restauracja na tym korzystała, ale Jakub powoli zamieniał się w popiół.

Jak zatrzymać ten proces? Nie wiedziała.

ROZDZIAŁ 18

Minął miesiąc i Agnieszka mogła dokonać pierwszych podsumowań. Nie było tak łatwo, jak jej się na początku wydawało. Pierwsza fala entuzjazmu oraz emocji opadła i zaczęły się odsłaniać prozaiczne szczegóły życia, z którymi do tej pory nie musiała się zmagać. Dotarło do niej, co to znaczy być samą z dzieckiem i godzić opiekę nad nim z pracą.

Codziennie trzeba było wstawać bardzo wcześnie. Jeśli czegoś zapomniała kupić, brakowało tego w domu, nikt inny bowiem nie przyniósł. Jeśli po południu źle się czuła, to i tak była jedyną osobą, która mogła zająć się Martynką. Kiedyś w takiej sytuacji dzwoniła do mamy. Teraz musiała sobie poradzić sama.

Nigdy dotąd nie pracowała na etacie i tego też się uczyła. Dostosowania się do potrzeb innych członków zespołu, ich odmiennych charakterów. To była prawdziwa mieszanka wybuchowa i trzeba było opanować nowe reguły. Nikt nie ma wyrozumiałości wobec zamożnych jedynaczek, więc nie opowiadała wiele o sobie, ale często wychodziło na jaw, że nigdy wcześniej nie pracowała. Codziennie zdradzały ją nowe świadczące o tym szczegóły.

To uczucie, że sobie nie radzi, jest w czymś ostatnia, też było jej dotąd nieznane. Tata chronił ją jednak swoim niewidzialnym parasolem, dopiero teraz sobie uświadomiła do jakiego stopnia. Kiedy zaliczała praktyki na studiach, wszyscy pracownicy biura projektowego szli jej na rękę. Myliła się w tych samych miejscach, ale nikt nawet słowem się nie odezwał, a już o tym, by jej rzucić papierami na biurko i fuknąć, że to, co przygotowała, nadaje się wyłącznie do niszczarki, mowy nawet nie było. Ale właściciel był przyjacielem ojca.

Teraz znajdowała się na obcej ziemi i mogła zobaczyć, kim naprawdę jest. Ona sama. W mieście, gdzie nikt nie jadał ptysiów u Michalskich, a to nazwisko nikomu nic nie mówiło. Wczoraj wieczorem zasnęła, połykając łzy. Pracowała bardzo ofiarnie nad zleceniem pewnego sympatycznego klienta, by na koniec dowiedzieć się, że jej projekt został uznany za kompletnie amatorski i spartaczony. Szef dołożył z niezadowoleniem swoje trzy grosze. Agnieszka stała na środku biura i musiała tego wysłuchać publicznie pod ostrzałem ciekawskich spojrzeń pozostałych pracowników.

31
{"b":"690877","o":1}