Gdyby jeszcze telefon przestał dzwonić choć na moment. Wyciszyła go, ale słyszała cały czas ciche monotonne wibrowanie. Zamknęła program w komputerze, przeciągnęła się i wyszła na korytarz. Koleżanka zaproponowała jej udział we wspólnym zamówieniu obiadu, poprosiła więc szybko o zupę i zapiekankę brokułową. Podziękowała, że o niej pomyśleli, i odeszła kawałek dalej pod okno, gdzie nie mogła być słyszana. To miejsce, nazywane w biurze salą zeznań, często było wybierane na trudne rozmowy. Nie przypuszczała wprawdzie, żeby pogawędka z mamą miała aż taki stopień ciężkości, ale trochę się zaczęła denerwować. W taki sposób mama jeszcze nigdy się do niej nie dobijała.
– Cześć – przywitała się.
– Dlaczego nie odbierasz!? – mama od razu zaczęła krzyczeć. – Ja jestem na każde twoje zawołanie, i to od dzieciństwa, a jeśli raz w życiu cię potrzebuję, godzinami nie potrafisz odebrać połączenia!
Agnieszka zamarła. Była tak zaskoczona, że nie wiedziała, jak zareagować. Mama nie krzyczała od dawna. Zawsze cicha, wycofana, ciągle jakby nieobecna.
– Przepraszam cię – powiedziała. – Myślałam, że po prostu chcesz porozmawiać, a byłam w pracy.
– Jak ojciec! – zawołała mama z goryczą. – Prawda? Praca ponad wszystko. Jeszcze nawet na dobre nie zaczęłaś, a już się zachowujesz tak samo jak on.
– No wiesz co?! – Dla Agnieszki nie było większej obelgi niż podejrzenie, że jest podobna do taty.
– Dokładnie wiem co – powiedziała mama dobitnie. – Życie w ten sposób spędziłam.
– Dobrze, nie chcę się kłócić. – Agnieszka wzięła głęboki wdech i postanowiła zachować spokój. – Powiedz, proszę, co się stało. Postaram się pomóc, jak tylko będę mogła.
– Ojciec zniknął. – Mama się rozpłakała.
– Och, tylko tyle. Myślałam, że naprawdę coś się stało. Jest na pewno w restauracji.
– Też tak myślałam, ale dzwonili dzisiaj rano. Podobno nie było go przez cały weekend.
– Niemożliwe. – Agnieszka postukała czubkiem buta w ścianę. – Tyle by nie wytrzymał.
– Właśnie – potwierdziła mama tak energicznie, że prawie było słychać, jak kiwa głową. – Więc musiało się stać coś strasznego – dodała.
– Niekoniecznie. Może śpi gdzieś za stertą ziemniaków albo przytulony do ukochanych segregatorów z fakturami. Sprawdzili na zapleczu?
– Tak – fuknęła mama. – Masz mnie za głupią? Nie dzwonię do ciebie bez powodu. Ojciec wyszedł z restauracji w sobotę rano i nie wrócił. Ani do domu, ani do pracy.
– A telefon?
– Zostawił w biurze. Ponoć wyszedł tylko na chwilę i ślad po nim zaginął. – Mama znowu zaczęła płakać.
Człowiek znikł, a rodzina zorientowała się po dwóch dniach – pomyślała Agnieszka. To najlepiej pokazywało, w jaki sposób funkcjonował Zygmunt Michalski. Jego rola w życiu bliskich była zerowa. Sprowadzała się do zasilania konta. To ważne, ale jeśli staje się jedyną wartością, niszczy relację dokładnie tak samo jak bieda i brak pieniędzy. Może samotność przy pełnym koncie jest nieco wygodniejsza, ale z całą pewnością równie dotkliwie cierpi się w złotej klatce, jak i w drewnianej. Cierpienie jest jedno.
– Co chcesz zrobić? – zapytała. – Może trzeba zawiadomić policję?
– Właśnie chciałam się ciebie poradzić. To przecież twój ojciec. Jesteśmy rodziną.
Doprawdy? – chciała zapytać Agnieszka. Jednak nie zrobiła tego. Mama była w złym stanie i nie czas teraz było poruszać tak zasadniczych tematów.
– Co mam zrobić? – zapytała. – Jestem daleko.
– To przyjedź. Powinnaś teraz być tu na miejscu, w Krakowie.
– Nie mogę tak z dnia na dzień rzucić wszystkiego.
– Dlaczego? – oburzyła się mama. – Nie potrzebujesz pracy. Mamy pieniądze.
– Potrzebuję, mamo, bo… – zawahała się. Nie wiedziała, jak dokończyć. Co jej miała powiedzieć? Potrzebuję, bym nie musiała być taka jak ty. Zależna, bezradna, a na koniec wycofana.
– Nie rozumiem – powiedziała pani Michalska.
– Wiem, kochana. – Agnieszka po raz pierwszy w życiu użyła takiego czułego słowa, bo też nagle zrobiło jej się żal tej kobiety. Bliskiej, a przecież odległej jakby o setki mil. Jednak nieobojętnej. Byli rodziną i czuła się za nich odpowiedzialna. Chciała się przenieść do Krakowa najwcześniej z końcem czerwca, ale życie przyspieszyło jej decyzję.
– Nie martw się – powiedziała do mamy. – Obdzwoń wszystkich waszych wspólnych znajomych, popytaj o tatę. Potem szpitale, a jeśli to nie pomoże, trzeba sprawę zgłosić na policję. Ja jeszcze pogadam z Jakubem, to mało prawdopodobne, ale może coś wie. W końcu tyle lat pracowali obok siebie, musieli o czymś rozmawiać.
– Znajomych wspólnych nie mamy wcale, a szpitale już sprawdziłam. Nigdzie go nie ma – mówiła coraz ciszej pani Michalska. – Właśnie tego się najbardziej boję. Policja będzie zadawać pytania. A ja nie znam ani jednej odpowiedzi. – rozpłakała się na dobre. – Nie wiem, z kim się ojciec kumplował, czy miał problemy, jak żył… Taki wstyd.
Wstyd to akurat teraz najmniejszy problem – pomyślała Agnieszka.
– Mamo, przyjadę do ciebie. Nie płacz. Ojciec się znajdzie. Tacy jak on nie giną z dnia na dzień. To silny facet i bardzo zaradny. Na wszelki wypadek zadzwoń jeszcze do restauracji. Może już wrócił i pichci jakiś gulasz.
– Obyś miała rację – westchnęła mama.
Agnieszka sama chciała w to wierzyć, ale czuła w głębi serca, że stało się coś złego.
***
Agnieszka nie zdążyła zjeść zamówionego obiadu. Zupa stała na jej biurku i pachniała pięknie, drażniąc głodny żołądek. Ale nie miała teraz czasu. Poprosiła o chwilę rozmowy i weszła do gabinetu szefa. Mężczyzna podniósł na nią wzrok pełen nadziei, że usłyszy coś ciekawego. Był energicznym konkretnym czterdziestolatkiem, który do wszystkiego doszedł własną pracą. Cenił ludzi obowiązkowych i z pasją. Zgroza go przejmowała na widok niektórych młodych pracowników. Byli kompletnie niesamodzielni, najmniejsze osiągnięcie, byle jak wykonane, uznawali za wielkie dzieło i szukali przede wszystkim powodu, by pracować jak najmniej.
Agnieszka początkowo wydawała się taka sama. Miała piękny dyplom ukończenia studiów i prawie żadnych umiejętności. Jednak szybko się ogarnęła. Widział, jak reaguje na kolejne klęski. Że szybko się podnosi i uczy. Powiedziano mu, że siedziała w biurze całą sobotę, by nadrobić zaległości. Czuł, że w tej dziewczynie może drzemać potencjał. Miał nadzieję, że przychodzi do niego z nowym, fajnym pomysłem.
– Szefie, mam problem – powiedziała od progu i mężczyzna już wiedział, że zaraz spotka go rozczarowanie.
Pewnie paznokieć się złamał albo lakier odprysnął – pomyślał z rozgoryczeniem. Miał młodą narzeczoną, wiedział, jaki to może być dramat.
– O co chodzi? – zapytał oschle, jednocześnie się zastanawiając, czy nie powinien sobie jednak na życiową partnerkę wybrać kobiety w swoim wieku. Jak on wytrzyma na co dzień z kimś, kto jest jakby z innej planety? Jak jego młoda pracownica.
– Muszę wziąć niespodziewany urlop – powiedziała Agnieszka, potwierdzając jego obawy. – Bardzo pilnie.
– Chyba pani żartuje – zdenerwował się. – Projekt jest niedokończony, a wolne dni należy zgłaszać z odpowiednim wyprzedzeniem. Została pani o tym poinformowana pierwszego dnia.
To była prawda. Młodych pracowników trzeba było o wszystkim informować. Nawet o sprawach najbardziej oczywistych. Przypominało to trochę amerykańskie bardzo zachowawcze napisy na zabawkach, że na przykład nie należy zjadać latawca albo pływać w papierowej łódce osobiście. Tak jakby ludzie całkowicie zatracili już umiejętność samodzielnego, sensownego myślenia.
– Wiem, szefie – powiedziała Agnieszka. – Ale to wyjątkowa sprawa, rodzinna.
– Każdy tak mówi, a potem się okazuje, że randka albo psa nie ma kto wyprowadzić na spacer – powiedział ironicznie. Był wyraźnie rozdrażniony.
Agnieszka spojrzała na niego uważnie. Nie spodziewała się takiej reakcji. Zdenerwowanie podchodziło jej pod gardło i domagało się ujścia. Wystarczyła sekunda, by wystrzeliło potokiem gniewnych, pełnych rozżalenia słów. Ale zauważyła, że ostatnio za dużo mówi i robi wyłącznie pod wpływem emocji. Zatrzymała się na chwilę. Zanim założyła, że szef jest kolejnym w jej życiu męskim palantem, który nic nie rozumie, dała mu szansę.