Jakub kochał jedzenie w każdym jego aspekcie, choć minęło już naprawdę wiele czasu od ostatniego momentu, kiedy zjadł posiłek w spokoju. Najczęściej przełykał coś w pośpiechu pomiędzy kolejnymi wydawanymi daniami. Umiał jednak docenić czyjś wysiłek i starania.
– Jest jajecznica! – zawołał z radością kucharz, a siedząca przy stoliku dziewczyna podniosła wzrok znad papierów i Jakub miał wrażenie, że się zawstydziła, jakby się czuła odpowiedzialna za ubogą ofertę.
– Niech będzie. – Nie chciał przedłużać. Lubił jajecznicę. Potrafił ją przyrządzić na wiele sposobów i wiedział, że to pozornie prozaiczne danie w zręcznych dłoniach mogło się stać prawdziwą poezją. – Poproszę – potwierdził. – I do tego dużą mocną kawę.
– Już robię. – Kucharz rzucił się na zaplecze, jakby był jedyną pracującą tutaj osobą, a Jakub rozejrzał się po ciemnym wnętrzu. Pomieszczenie było długie i miało tylko jedno wychodzące na ulicę piękne zwieńczone półkolem okno. Znajdował się przy nim okrągły stolik, aktualnie zajęty przez wyraźnie zmartwioną brunetkę.
Jakub usiadł dalej, w głębi i odruchowo zaczął planować zmiany, jakie on by tutaj przeprowadził, gdyby był właścicielem tego dziwnego miejsca. Przede wszystkim oświetlenie, ciepłe, jasne lampy, następnie wyleciałyby sztuczne kwiaty, a w ich miejsce pojawiłyby się świeże. Nie zdążył nawet na dobre rozpocząć listy kolejnych kroków, gdy pojawiła się przed nim młoda kelnerka i postawiła talerzyk z jajecznicą oraz malutką filiżankę z kawą. Uśmiechnęła się dość zdawkowo, po czym szybko zniknęła, jakby się bała, że gość się do niej odezwie i będzie zmuszona spędzić z nim choćby minutę dłużej, niż wymagało tego niezbędne minimum.
Jakub nie mógł uwierzyć, że jeszcze w dzisiejszych czasach przy tak wymagających klientach, ogromnej konkurencji i wysokich kosztach prowadzenia tego typu działalności mogło się uchować miejsce, w którym nikt zdawał się nie przejmować jakością obsługi, zadowoleniem gości ani rachunkiem ekonomicznym.
Pochylił się nad talerzem. Sucha, blada jajecznica, zbyt długo smażona i sporządzona zapewne z jajek od nieszczęśliwych, hodowanych w niewoli i bez światła słonecznego kur nie wyglądała zachęcająco. Do tego zwykły biały chleb niczym pianka ze sztucznego tworzywa i malutka słaba kawa, mimo wyraźniej prośby o dużą porcję.
No cóż! – pomyślał filozoficznie, przypominając sobie najdawniejsze nauki mamy. – Trzeba być wdzięcznym za to, co jest.
Ten nawyk wyniósł z domu i to on właśnie leżał u korzeni jego kulinarnej pasji. Mama zawsze stawiając na stole choćby najbardziej skromne potrawy, mówiła, że nie czas grymasić, trzeba się cieszyć tym, co jest, i faktem, że w ogóle jest. Kiedy po śmierci taty zostali sami, nieraz było jej ciężko. To od niej nauczył się, że z prostych składników można tworzyć smaczne niespodzianki i pięknie je podawać. Przekazała mu też etos pracy i wiarę, że uczciwy wysiłek przyniesie sprawiedliwy rezultat.
Westchnął. Można powiedzieć, że wychowała go na idealną pożywkę dla ambicji Zygmunta Michalskiego. I choć wciąż działały w nim dawne odruchy, zjadł ze smakiem źle przyrządzoną jajecznicę, wdzięczny za posiłek, po czym popił cienką kawą, to jednak nie był już tym samym człowiekiem, który kiedyś z głową pełną ideałów przybył do Krakowa, by szukać dla siebie miejsca w życiu.
Kilku złudzeń właśnie boleśnie się pozbył.
Zjadł do końca ostatnią kromkę chleba, bo w jego rodzinnym domu marnotrawstwo żywności uchodziło za grzech bardzo poważny. Otarł usta, z żalem spojrzał na wyraźnie widoczne dno filiżanki i dopił tych kilka kropel. Wciąż czuł się głodny, a jego zapotrzebowanie na kofeinę nie zmniejszyło się ani trochę. Chciał poprosić o jeszcze jedną filiżankę kawy, ale kelnerki nigdzie nie było. Nie pojawiła się ani na chwilę.
– Czy czegoś pan sobie jeszcze życzy? – zapytała nieśmiało brunetka spod okna. Było to dość dziwne.
– Nie wiem, czy mam odwagę – odparł. – Męczy mnie wrażenie, że znalazłem się w miejscu, które nie ma prawa istnieć. Jakim sposobem ten lokal się utrzymuje? – zapytał, bo tak go to intrygowało, że nie był w stanie się pohamować. – Pewnie nie może pani odpowiedzieć – domyślił się.
Przyszło mu nagle do głowy, że ta restauracja to może jakaś pralnia brudnych pieniędzy. Przykrywka dla innej, mniej legalnej działalności. Może w podziemiach jest nocny klub, bimbrownia albo miejsce spotkań przestępczego półświatka? A dziewczyna jest jakąś zakładniczką, może narzeczoną, która nie umie się wyzwolić z toksycznego związku?
Przyjrzał jej się uważniej. Pasowała do tego opisu. Była ładna. Miała gładkie, pewnie miękkie w dotyku policzki i nos pokryty pełnymi uroku piegami. Nad czołem poruszały się każde we własnym rytmie niedługie lekko skręcone loki, a pozostałe włosy splecione w niedbały warkocz spływały po prawym ramieniu. Dziewczyna sprawiała wrażenie miłej, trochę nieśmiałej i bardzo wrażliwej. Takim ludziom ciężko czasem na świecie.
– Mogę odpowiedzieć – odezwała się, płosząc jego ponure podejrzenia. – To miejsce się nie utrzymuje, jak słusznie pan przypuszcza. Właśnie sporządzam szczegółową listę długów i sprawdzam, jak wielkie będą koszty zamknięcia interesu.
– Rozumiem – powiedział. – Jest pani komornikiem – domyślił się i żal spowodował ciężkie westchnienie. Szkoda było młodej, fajnej dziewczyny do tak okropnego zawodu. Nic dziwnego, że jest smutna, skoro od rana do wieczora spotyka się wyłącznie z ludźmi, którym nie wyszło, cholernie nie wyszło lub dla odmiany koszmarnie nie wyszło.
– Nie – odparła szybko i po raz pierwszy zobaczył wesołe iskry w jej czarnych oczach. Zaraz jednak zgasły. – Skąd to przypuszczenie? – zapytała. – Nie jestem komornikiem, tylko właścicielką tego miejsca.
– Naprawdę? – zdziwił się. To proste wyjaśnienie wydawało mu się o wiele mniej prawdopodobne niż odjechane teorie o narzeczonej szefa mafii czy prowadzącej postępowanie upadłościowe urzędniczce.
Jak to się łatwo można pomylić – pomyślał. – Dziewczyna sprawiała wrażenie inteligentnej, ciepłej, bystrej. Ale to stało w całkowitej sprzeczności ze sposobem organizacji pracy w tej restauracji.
– Mógłbym wyjść i nie zapłacić – powiedział, spoglądając na nią czujnie. Nic z tego nie rozumiał. – Nikt się mną tutaj nie interesuje. Chyba że pani rzuciłaby się mnie łapać.
– Nie – odpowiedziała i potarła czoło dokładnie takim samym gestem, jak on dzisiaj rano. Też sprawiała wrażenie bardzo zmęczonej. – Może pan spokojnie iść. Jajecznica na mój koszt. Sytuacji restauracji i tak to nie zmieni, a podejrzewam, że danie nie zasługiwało na specjalne względy.
– Nie rozumiem. – Zatrzymał się w pół kroku. Był zaintrygowany. – Dlaczego pani tak mówi o własnym biznesie? Specjalnie chce pani zbankrutować? Przepraszam, że tak się dopytuję. Proszę mnie wyrzucić, jeśli jestem zbyt natarczywy.
– Nie ma spawy. Ja wiem, że to może dziwić. Mnie samej niełatwo uwierzyć w to, co się dzieje. Ale wyjaśnienie jest banalne. Po prostu jestem tu od wczoraj – zaczęła opowiadać. Sama nie wiedziała, dlaczego czuje taką potrzebę zwierzyć się temu obcemu człowiekowi. Może właśnie dlatego, że nic o niej nie wiedział? Zobaczyli się przed chwilą i za moment rozejdą każde w swoją stronę. Nie wynikną z tej rozmowy żadne konsekwencje.
– Ktoś prowadził interes w pani imieniu? – Jakub wpadł wreszcie na prawidłowy trop. – Ktoś bliski i zaufany? – Od razu wiedział, że trafił celnie, bo w oczach dziewczyny pojawiło się cierpienie.
– Niestety tak – przyznała. – Jestem idiotką. Dłużej tego ukryć nie sposób. Wychodzi już po pięciu minutach rozmowy z nieznajomym.
– Proszę tak nie mówić. – Zrobiło mu się jej bardzo żal. Tym bardziej, że sam dostał w cztery litery od życia i wiedział, jak to boli. Każdy czasem się gubi. Tylko automaty i potwory nie popełniają błędów, bo nie mają uczuć. Człowiek zawsze się może pomylić. – Będziecie zamykać? – Rozejrzał się wokół. Lokal miał, jego zdaniem, swój potencjał. – Pytam z zawodowej ciekawości, bo też jestem z tej branży.