Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jest pan właścicielem restauracji?

– Nie, tylko kucharzem, ale kocham mój zawód.

– Rozumiem. Niech pan chwilę poczeka. – Podeszła kilka kroków w stronę zaplecza. – Taki gość zasługuje na uczciwe śniadanie. Spróbuję coś wykombinować z tych trzech składników na krzyż, które nasz zaopatrzeniowiec, szef kuchni i barman w jednym zdołał dzisiaj zakupić w sklepie za rogiem.

– Nie macie dostawców? – Wciąż nie mógł pojąć dziwnych reguł, według których funkcjonowało to miejsce.

– Ależ mamy – powiedziała dziewczyna. – Ale nie zadzwonię do żadnego z nich. Jeszcze nie podsumowałam tych zaległych faktur. Mogę tylko pomarzyć o takiej ilości pieniędzy, żeby to zapłacić. A zapewne i tak nie o wszystkim jeszcze wiem. Na pewno nie zaciągnę kolejnych długów.

Zrobiło mu się jej żal.

– Przyjdzie mi pewnie sprzedać lokal i rodzina się ucieszy, że wreszcie się poddałam – powiedziała.

Miał ochotę ją przytulić z zupełnie szczerym bezinteresownym uczuciem. – A ja obiecałam babci, że do tego nie dopuszczę – westchnęła. – Tylko że nikt tego nie rozumie.

– Ja dobrze wiem, jakie to uczucie. – Usiadł znowu przy stoliku, bo wciąż czuł zmęczenie ostatnich tygodni w mięśniach. – U nas w domu słowo babci też było święte. I jeszcze wiele lat po tym, jak wszyscy staliśmy się dorośli i samodzielni, babcia staruszeczka trzęsła całą rodziną. Zawsze, kiedy coś przegrywam, mam wrażenie, że za chwilę będę się musiał z tego przed nią wytłumaczyć, choć od dawna nie mogę już z nią porozmawiać. Zmarła siedem lat temu.

– Przykro mi – powiedziała ze współczuciem. – Choć to niezwykłe, bo i moja babcia właśnie wtedy odeszła i życie całkowicie się odmieniło. Zakochałam się, urodziłam córeczkę, a potem zostałam właścicielką restauracji. Ale tylko na papierze i bardzo słabą.

Jakub spojrzał na wiszący nad ich głowami portret. Domyślił się, kogo przedstawia.

– Słabość nie jest chyba dominującą cechą kobiet w waszej rodzinie. – Uśmiechnął się. – Mam wrażenie, że pani babcia zaraz zejdzie z obrazu i oboje dostaniemy po łapach za marudzenie i obijanie się w biały dzień.

– Racja – roześmiała się dziewczyna i wyraźnie odetchnęła z ulgą. Czasem chwila rozmowy z nieznajomym może bardzo pomóc. – Mam na imię Karolina – przedstawiła się. – I potrafię zrobić dobre śniadanie. Proszę chwilkę poczekać.

Skierowała się w stronę zaplecza.

– Jakub – powiedział z uśmiechem i usiadł.

W pomieszczeniu nic się nie zmieniło. Nadal pachniało zjełczałym tłuszczem, stęchłą kapustą i innymi niezidentyfikowanymi, ale zdecydowanie nieprzyjemnymi produktami, w kątach wciąż chował się przed światłem stary kurz, a obsługa na zapleczu zapewne grała na telefonach, bo efektów ich pracy nie było absolutnie żadnych. A jednak poczuł się, jakby wpadł na chwilę do domu, choć doprawdy to porównanie nie miało żadnej racji bytu. Jego mama strzegła porządku niczym ochroniarze tajemnic rządu.

Coś jednak było na rzeczy. Dobrze wybrał miejsce, by uporządkować myśli. Odnalazł tutaj odrobinę spokoju, której poszukiwał. Niezbędną, by zrozumieć, jak bardzo tęskni za Agnieszką. Tak ogromnie chciałby jej powiedzieć, że zrozumiał swoje błędy już wcześniej, zanim jeszcze się dowiedział o jej wyjeździe. Że sam pojął, w jaką pułapkę dał się złapać i chciał z niej uciec. Do rodziny, do córeczki.

Dziś nie wahałby się poprosić Agnieszki o rękę i zorganizować skromnego wesela na miarę własnych możliwości, a nie wyobrażeń przyszłych teściów. Zaprowadziłby potem swoją żonę do skromnego, wynajętego zaledwie mieszkania, ale takiego, w którym czynsz płaciłby sam. To tam w atmosferze miłości przyszłoby na świat ich dziecko. Nie w luksusowym apartamencie należącym do teściów.

Gdyby dzisiaj mógł zacząć jeszcze raz, poszedłby do pracy, podejmując ją od zera, ale na własny rachunek. Nie bał się wysiłku i wciąż wierzył, że zdolnego, odważnego człowieka może on doprowadzić do spełnienia marzeń. Pod warunkiem jednak, że ten człowiek nie pozwoli się wkręcić w realizowanie cudzych. Ponieważ może mu już wtedy nie starczyć sił na własne.

Przypomniał sobie rozmowę z Zygmuntem Michalskim sprzed kilku lat. Przyszły teść marzył, by być najlepszym w tej części Krakowa, by od południa aż do wieczora w jego restauracji nie było jednego nawet wolnego stolika, a wielu dań nie dało się zjeść nigdzie indziej. Jakub pomógł mu zdobyć oba punkty tej listy. A potem został sam, przegrany i z pustymi rękami, a także poharatanym tęsknotą sercem.

Za błędy się płaci, a on czuł się winny. Wyciągnął telefon i spojrzał na wyświetlacz. Od rana ciągle sprawdzał, czy nie ma żadnych nieodebranych połączeń. Ale Agnieszka nie dzwoniła. Najwyraźniej wciąż była obrażona.

Rozumiał to i starał się cierpliwie czekać, ale to naprawdę nie było łatwe. Zwłaszcza że nie miał żadnych pewnych wieści. Dokąd dokładnie pojechały? Na jak długo? Co z przedszkolem Martynki? Czy malutka się nie boi? A może Agnieszka naopowiadała jej jakichś złych rzeczy o tacie?

To by było najgorsze. Zranieni dorośli często nie mają dla dzieci żadnej litości. Ci sami, którzy przysięgają, że kochają je ponad wszystko, w sytuacji konfliktowej nie mają oporów, by wciągać je w swoją brudną grę. Nie podejrzewał Agnieszki o tak niskie pobudki, ale też nie mógł mieć pewności, co ona teraz zrobi, do czego jest zdolna.

Tak rozzłoszczonej jeszcze nigdy jej nie słyszał. Dotąd też nie zdecydowała się na tak radykalny krok. Dlatego, choć kosztowało go to bardzo wiele wysiłku, postanowił uszanować jej prośbę i nie wydzwaniać co chwilę. Miał zamiar zacisnąć zęby i poczekać przynajmniej do wieczora.

– Proszę. – Karolina wróciła z zaplecza i przyniosła tacę z kilkoma talerzykami. Była tam świeża jajecznica o idealnej konsystencji, posypana szczypiorkiem, pokrojone pomidorki koktajlowe lekko grillowane, tosty pełnoziarniste i duży kubek porządnej, dobrze zaparzonej kawy.

– To wygląda naprawdę apetycznie – pochwalił szczerze i z przyjemnością zasiadł do stołu. – Dziewczyna z takim talentem zasługuje na miano właścicielki restauracji. Proponuję zamianę organizacyjną. Niech kucharz siedzi przy oknie i się zamartwia, a ty gotuj. Szybko wyjdziesz z długów.

– Sądzisz, że miałabym szansę? – zapytała z nadzieją. Chyba bardzo jej potrzebowała.

– Nie wiem – odpowiedział uczciwie. – To zależy od twojego samozaparcia i pracowitości. Ale o ile się orientuję w branży, dłużnicy raczej nie będą chcieli twojego upadku, każdy woli odzyskać pieniądze. Powinni dać ci szansę.

Karolina już wiedziała, dlaczego tak otwarcie zaczęła rozmawiać z nieznajomym człowiekiem. Może czuła, że powie jej dokładnie to, co od rana chciała usłyszeć? Że jest nadzieja.

Nikt nie chciał jej tego dać. Malwina prychała pięknie umalowanymi ustami i namawiała do sprzedaży lokalu. Matka tylko wznosiła do nieba wdzięczne okrzyki, że wreszcie spełni się jej pragnienie. Tylko Janka, choć była dość pobieżnie wprowadzona w sprawę w ciągu kilku chwil w przedszkolnej szatni, uśmiechnęła się ciepło i obiecała trzymać kciuki. Ale ona nie znała się przecież na gastronomii. Nie mogła ocenić szans Karoliny. Strach było słuchać tej być może mocno naiwnej zachęty.

Rozum wołał wielkim głosem o opamiętanie. Podsuwał myśl, że sprzedanie restauracji to jedyne sensowne wyjście. Ale Karolina tak bardzo tego nie chciała. Rozglądała się wokół i rozpaczliwie szukała kogoś, kto mógłby jej pomóc.

Jakub niczego już więcej nie dodał. Posilał się w milczeniu.

– Dziękuję. Uratowałaś mi życie, nawet się nie domyślasz, do jakiego stopnia dosłownie – powiedział na koniec i położył banknot na stole.

– Na koszt firmy. – Karolina się uśmiechnęła.

– Proszę tego nie robić – zaprotestował. – To jedna z tych rzeczy, których się właśnie boleśnie nauczyłem. Na romantyczne gesty można sobie pozwolić, kiedy człowieka stać. A w normalnej sytuacji trzeba dbać o siebie. To na dobry początek, żeby długi zniknęły. – Dołożył jeszcze jeden banknot i pożegnał się.

18
{"b":"690877","o":1}