Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jeszcze nie wiem. – Jakub przyłożył duży kuchenny nóż do wargi, żeby ochłodzić obrzęk. – Na początek muszę odzyskać rodzinę – powiedział niewyraźnie. – Reszta się ułoży.

– Proszę. – Jedna z kelnerek podała mu worek z lodem, ale zaraz potem wróciła na salę.

– Masz jakiś plan? – zapytał Daniel.

– Nie mam. Tylko mętlik w głowie i żadnego wyjścia. Za głupotę się płaci, a ja właśnie dostałem rachunek z odsetkami za ponad pięć lat.

– Będę trzymał za ciebie kciuki – powiedział szczerze Daniel.

– Ja za ciebie też – odparł Jakub, klepiąc go po łopatce. – Obyś za pięć lat wyszedł stąd z czymś więcej niż stara walizka, opuchnięta twarz i kupa kłopotów.

Pożegnał się i, nie oglądając za siebie, skierował się do wyjścia. Wrzucił swoje rzeczy do auta, które wciąż stało zaparkowane na stałym miejscu. A potem usiadł za kierownicą i długo patrzył przed siebie. Nie miał pojęcia, co teraz zrobić. Dzwonić po raz setny do Agnieszki? A może szukać jej intensywnie? Pytać wspólnych znajomych, naciskać matkę, próbować namierzyć komórkę albo wynająć prywatnego detektywa?

Miał na to wielką ochotę. Nie znosił bezczynnie siedzieć. Powstrzymywały go tylko słowa Agnieszki. Powiedziała, żeby dał jej spokój. Nie nachodził. Jeśli nie posłucha, sprawa znajdzie finał w sądzie. Nie chciał tego. Słyszał wielokrotnie, że w razie konfliktu sąd zawsze chętniej staje po stronie matki. Poza tym jest machiną, którą niełatwo zatrzymać, jeśli już się rozpędzi. Trudno przewidzieć, do czego taki sądowy konflikt mógłby doprowadzić. Raczej nie do zgody.

Jakub zacisnął dłonie na kierownicy. Wciąż nie znalazł rozwiązania. Mimo wszystkich niedobrych spraw, jakie ostatnio między zawisły między nim a Agnieszką, jego zapamiętałości w pracy, wiecznie przekładanym terminie ślubu, nadmiernej zależności od Zygmunta Michalskiego, nie miała prawa oddzielać go od córki ani szantażować, że nie pozwoli mu się z nią spotykać. Kłótnia między nimi nie sprawiała, że tracił prawa jako ojciec. Tęsknił za Martynką i dręczyły go wyrzuty sumienia, że nie może jej niczego wytłumaczyć, wynagrodzić. Dręczył się tym, jak dziewczynka może sobie interpretować jego nieobecność. Nie chciał, by sądziła, że tata jej nie kocha. To przecież byłaby straszna nieprawda.

A jednak, choć wiedział, że ma rację, że wina za całą tę sytuację nie leży wyłącznie po jego stronie, bał się. Rwał się do działania, a jednocześnie nie mógł sobie pozwolić na najmniejsze ryzyko. Agnieszka pokazała mu w ciągu ostatniej nocy nową twarz, której wcześniej nie znał. Nie wiedział, do jakiego stopnia jest zdesperowana, jak bardzo zła. Co jeszcze zrobi, jeśli się zdenerwuje?

Może lepiej dać jej trochę czasu, by się uspokoiła, i wtedy podjąć próbę rozmowy? – zastanawiał się.

To była trudna decyzja i nie wiedział, czym się kierować w planowaniu kolejnych kroków. Jego umysł nie dowierzał, że to wszystko w ogóle dzieje się naprawdę. Tak gwałtownie zmieniło się jego życie, że jeszcze za tym nie nadążał. Miał tylko nadzieję, że ten absurdalny koszmar niedługo się skończy. Pokłócili się z Agnieszką, ale to z pewnością wkrótce się wyjaśni. Jeszcze przecież nie tak dawno mówili sobie o wszystkim, byli bardzo blisko. Przyjaźnili się i kochali. Co się z tym stało? Gdzie zniknęło i dlaczego nikt nie zauważył w porę, że źle się dzieje?

Oby teraz wyciągnęli właściwe wnioski, bo szkoda było tej pięknej miłości. Tak się zapewne stanie. Inaczej być nie może.

Jakub trochę się uspokoił. Wciąż bolała go głowa z niewyspania, a głodny żołądek coraz dotkliwiej meldował potrzebę posiłku. Z tego wszystkiego zapominał o podstawowych potrzebach. Wysiadł z samochodu i postanowił się przewietrzyć. To był jego pierwszy wolny poranek od dłuższego czasu. Nie wiedział, co robią ludzie, kiedy w słoneczny dzień nie muszą o świcie pędzić do pracy. Gdy nie ma obok najbliższych osób, którym można by podarować cenne minuty.

Przeciągnął się. Kości chrupnęły, a kręgosłup zabolał. Przetarł oczy i poklepał się po policzkach. Przydałaby się mocna dobra kawa na otrzeźwienie. Zadanie wydawałoby się banalnie proste, biorąc pod uwagę, że znajdował się u stóp Wawelu, gdzie kawiarenek było tak wiele, że można by ugościć nawet wiecznie łakome krakowskie gołębie, gdyby pojawiła się taka potrzeba. Rozejrzał się. Wszędzie panował tłok. Wycieczki, przechodnie, pracownicy na wczesnej przerwie, wszechobecni studenci, matki z wózkami, wszyscy wpadli najwyraźniej na ten sam pomysł i zapragnęli kofeiny.

Jakub odwrócił się, potrzebował spokojnego miejsca. Ruszył chwiejnym krokiem przed siebie. Pracował w tym miejscu ponad pięć lat, a prawie nie znał okolicy. Nie miał czasu na spacery. Zaraz po przeprowadzce do Krakowa z niewielkiej wioski pod Nowym Sączem rzucił się w wir obowiązków i próbował zasłużyć na ślub, miłość, dziecko, rodzinę i prawo do dziedziczenia restauracji.

Bezskutecznie. Niczego nie zyskał, na dodatek stracił wszystko, z czym zaczynał. Nie miał już bowiem nawet wiary w swoje marzenia, sens wytężonego wysiłku, miłość…

Szedł i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w kolejne zatłoczone wnętrza. Czasem ktoś go potrącił na chodniku, bo jego tempo nie było dostosowane do powszechnie panującego tutaj pośpiechu.

Taki piękny poranek, maj, wyjątkowe miejsce, a nikt się nie rozgląda, nikt nie chłonie atmosfery, wszystko: spacer, kawa, spotkanie z przyjaciółką nosi znamiona pośpiechu, ograniczonego czasu, pilności, z jaką należy się zająć kolejnymi punktami w rozkładzie dnia.

Też tak żył przez długi czas i dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę.

Przysiadł na chwilę na ławce, opuszczonej dopiero co przez roześmianych, zgodnie wpatrzonych w smartfony nastolatków. Usiadł, ale głód szybko poderwał go na nogi. Kiedy nie miał czym zająć rąk, a myśli starał się odciągać od swoich problemów, ssanie w żołądku odzywało się ze zdwojoną siłą. Ruszył jeszcze kilka kroków przed siebie i wreszcie zobaczył miejsce, w którym było w miarę pusto. Niewielka restauracja z pięknym oknem zdawała się nie mieć ani jednego klienta. Tylko jedna samotna brunetka o dość miłej aparycji, ale bardzo smutnym wyrazie twarzy, siedziała przy okrągłym stoliku i coś pilnie notowała, przekładając liczne pliki dokumentów.

Zawahał się, zanim wszedł do środka. Z jakiegoś tajemniczego powodu to miejsce go odpychało. Nie zapraszało, by przekroczyć próg. Ale głód ostatecznie zwyciężył. Choć nie pachniało tu niczym smakowitym, uznał, że nie będzie się tym przejmował. Proste śniadanie może zjeść wszędzie. Było mu w zasadzie wszystko jedno, co dostanie, byle tylko ten głodny wilk w żołądku przestał szarpać mu wnętrzności.

– Dzień dobry – powiedział, wchodząc do środka, a na jego widok mężczyzna w białym stroju siedzący za barem wyraźnie się zreanimował, bo chyba trochę przysypiał w dziwnej dusznej i przytłaczającej atmosferze tego lokalu.

– Witamy serdecznie. – Zerwał się z miejsca i uśmiechnął, jednocześnie rzucając w stronę siedzącej pod oknem kobiety krzepiące spojrzenie, jakby meldował: „Widzisz, klient przyszedł, nie ma się czym tak bardzo przejmować”. – Czym mogę służyć? – zapytał.

– Jakieś szybkie śniadanie poproszę. – Jakub zerknął na długie i obfite menu wiszące na wysokości jego wzroku. Pełno tam było skomplikowanych i dość kuszących potraw. Od samych nazw żołądek skręcił się z niecierpliwości.

– Nie wszystko dzisiaj mamy – zmieszał się kucharz, podążając za jego wzrokiem.

– Muffinki z boczkiem? – zaciekawił się zawodowo Jakub.

– Niestety nie.

– A omlet po góralsku?

– Też chwilowo niedostępny.

– Tarta z łososiem albo chociaż tosty?

Kucharz tylko zrobił przepraszającą minę, pokręcił głową i rozłożył ręce.

– To co macie? – Jakub postanowił uprościć procedurę, bo jego żołądek wyraźnie tracił cierpliwość.

– Zaraz sprawdzę. – Kucharz szybko wbiegł na zaplecze.

Jakub pokręcił głową z niedowierzaniem. Jak można było w ten sposób obsługiwać gości? U Michalskich klient siadał przy stoliku i już od progu kusiły go zapachy przygotowywanych potraw. Dobra jakość składników, zawsze czyste patelnie, świeży olej do smażenia i porządny wentylator w strategicznych miejscach sprawiały, że na salę dostawały się wyłącznie przyjemne aromaty, i to w odpowiednio delikatnym natężeniu. Na obsługę nikt długo nie czekał, bo wiecznie obecny na sali właściciel dyscyplinował kelnerów. A potrawy zawsze podawano tak, by były nie tylko pyszne, lecz także piękne.

16
{"b":"690877","o":1}